Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kilka tygodni temu na angielskim rynku wydawniczym ukazała się biografia legendarnego Petera Collinsa. We wspomnieniach byłego indywidualnego mistrza świata nie zabrakło również wątków dotyczących polskiego żużla. Za przyzwoleniem autora pozycji, Tony’ego Mac Donalda, oraz samego bohatera przypominamy pierwszy finał indywidualnych mistrzostw świata, w którym uczestniczył Anglik. Co ciekawe, był to finał w Chorzowie. Na najwyższym stopniu podium stanął wtedy nie kto inny jak Jerzy Szczakiel.

 

Samo dotarcie do indywidualnego finału światowego w 1973 roku było wtedy nie lada wyczynem. Po przejściu przez trudną rundę eliminacji w Wielkiej Brytanii, ci z nas, którzy „przeżyli”, musieli zmierzyć się z najlepszymi Skandynawami w finale brytyjsko-nordyckim w Coventry, a następnie pojechać jeszcze w finale europejskim w Abensbergu, gdzie dołączyło do nas siedmiu Rosjan i jeden Czech. 

Stamtąd z kolei najlepsza jedenastka zakwalifikowała się do finału światowego w Katowicach. Dołączyło do nas pięciu rozstawionych „z urzędu” Polaków. Pamiętać należy, że w tamtejszych eliminacjach jedne złe zawody czy upadek mogły zniweczyć ambitne plany zawodnika. W tamtych czasach nie istniały bowiem koła ratunkowe w postaci: „jedźmy dalej i zobaczmy, co przyniesie następna runda Grand Prix”. Nie było kolejnych szans. 

Organizacja finału w 1973 roku była amatorska. Fakt, że Polska wciąż była w bardzo dużym stopniu w ucisku reżimu komunistycznego przysparzał tylko biurokracji i trudności logistycznych, z którymi borykały się nasze władze żużlowe. Musiałem walczyć z Komisją Kontroli o to, by moje dwa motocykle (tylko tyle zabieraliśmy wtedy na zawody) zostały wysłane samolotem do Polski. Ich transport samolotem   oznaczał finalnie poświęcenie obecności na zawodach mojego mechanika. Skończyło się to tak, że mechanicy Raya Wilsona i Johna Boulgera również opiekowali się moimi motocyklami podczas zawodów. W tamtych czasach nie było jednak tak dużo pracy w trakcie turnieju jak dziś – nie zmienialiśmy przełożeń i opon cały czas. Zmieniane były paliwo i olej, czyli podstawowe rzeczy.

Katowice, stolica regionu śląskiego w południowej Polsce, były historycznie miastem hutniczym i węglowym. Finał to była tak naprawdę pierwsza duża impreza jaką organizowało to miasto. Zatrzymaliśmy się w Hotelu Katowice, wieżowcu o wysokości ponad dwudziestu pięter. Stamtąd, pamiętam, poszliśmy drogą do pewnego ronda, gdzie znajdował się gigantyczny stalowy pomnik w kształcie kuli ziemskiej, przedstawiający pracujących górników. Sam stadion, na którym mieliśmy rywalizować znajdował się w odległości krótkiej przejażdżki tramwajem. Można go było także przejść pieszo.

Pamiętam. że Stadion Śląski, ogromna betonowa misa położona pomiędzy Katowicami a Chorzowem, znajdował się w miejscowym parku rozrywki. 

Oficjalna frekwencja na finale wyniosła 120 tysięcy kibiców – najwięcej jak na ówczesne czasy na jakiejkolwiek imprezie żużlowej. Koszt wstępu na finał był minimalny. Wynikało to z faktu, iż PZM chciał, aby zawody były dostępne nawet dla ubogich statutem materialnym Polaków i stadion naprawdę wypełniony był  po brzegi. Podczas zawodów wydawało mi się, że na końcu każdego rzędu siedzeń stoi jeden uzbrojony żołnierz.

Wśród moich nieco rozczarowujących sześciu punktów były dwa „ekstra”, które sędzia Georg Transpurger przyznał mi pod koniec burzliwego biegu dziewiętnastego. Zyskałem je po kontrowersyjnym wykluczeniu Rosjanina Grigorija Chłynowskiego za przewrócenie lokalnego faworyta i lidera zawodów, Zenona Plecha, na prostej podczas ostatniego okrążenia. Miałem świetny widok na ich pojedynek koło w koło przez trzy i pół okrążenia. Miałem szczęście, że ominąłem motocykl Plecha, gdy ten odbił się od płotu. 

Decyzja sędziego to był wielki błąd i na stadionie zrobiło się gorąco. Ponad sto tysięcy Polaków, wyśmiewając się i gwiżdżąc z obrzydzeniem w kierunku miejsca gdzie urzędował sędzia, było przekonanych, że Zenonowi należało przyznać trzy punkty, a nie dwa, co dałoby mu szansę na walkę o tytuł mistrza świata z Ivanem Maugerem i Jerzym Szczakielem, który swoją dyspozycją zaszokował chyba wszystkich. Nie mógłbym się i dziś nie zgodzić z tym poglądem.

Zenon był najjaśniejszą nadzieją Polski na przyszłość. Był ode mnie starszy o piętnaście miesięcy. W kolejnych latach zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi, ale widząc go wtedyoszołomionego i zdezorientowanego na torze – podwiozłem go do boksu. Szkoda, że nigdy nie został mistrzem świata. W pełni na to zasługiwał.

W Polsce w tamtych czasach podczas większości zawodów obowiązywał system startowy: „zielone światło i start”. Jerzy Szczakiel ciągle ruszał się pod taśmą i te jego starty były trochę, nazwijmy to, „dziwne”. Szczakiel wygrał wtedy tytuł po tym jak Mauger zaatakował go w złym miejscu i w złym czasie. Mało kto wie, że Ivan startował wtedy na silniku Java, który był przystosowany do długiego toru. Miał za dużo prędkości, aby w pewnym momencie bezpiecznie wyjść z zakrętu. Ten atak powinien nastąpić w innym miejscu. 

Wielokrotnie później rozmawialiśmy z Ivanem na ten temat i jestem przekonany, że w głębi duszy zgadzał się z moją opinią. Szczakiel był wtedy tym, który uciekł a Mauger tym, który się po prostu mocno pomylił.

Pozdrawiam fanów żużla w Polsce, Peter Collins

Cała biografia Petera Collinsa autorstwa Tony’ego Mac Donalda w wersji angielskiej do nabycia tutaj.