Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

16 czerwca 1990 roku to data, którą z pewnością zawsze będzie pamiętał były zawodnik gorzowskiej Stali, Piotr Świst. Wygrywając pierwszy wyścig półfinału Mistrzostw Świata Par w Wiener Neustadt, nie mógł przypuszczać, że ten kolejny będzie najtragiczniejszym w jego żużlowej karierze. 

 

Na półfinał Mistrzostw Świata Par Piotr Świst udał się Ryszardem Dołomisiewiczem. Pierwszy bieg zakończył się wygraną Polaków. W piątym wyścigu finału na tor – po kontakcie z rywalem – upadł Dołomisiewicz. Na pełnej prędkości uderzył w niego Piotr Świst. Stracił kontrolę nad motocyklem, uderzył w jeszcze drewnianą bandę, przeleciał przez nią i spadł na betonowe trybuny. Według świadków wypadek wyglądał przerażająco. – Nie wiem, czy jeszcze taki wypadek kiedyś  widziałem. To rzuciło cień na całe zawody. Graniczy chyba z cudem, że Świst z tego wyszedł i jeszcze z powodzeniem startował na żużlu. Wypadek to był koszmar. Mówiono, że na betonie długo był ślad po plamie krwi – mówi były austriacki żużlowiec, Toni Pilotto. 

Zdaniem wielu, właśnie to przykre  wydarzenie na torze w Austrii miało wpływ na dalszą karierę zawodnika. Wielu wróżyło, że będzie ona wielka. Również sporo osób do dziś twierdzi, że po wypadku Piotr Świst nie był już tym samym zawodnikiem.

– Wypadek na pewno miał wpływ na Piotrka. On był już doskonale ukształtowanym zawodnikiem i wszystko, co najlepsze, było przed nim. Był w wybornej formie. Wypadek był potężny. Pamiętam, że Piotrek miał taki charakter, że na koniec sezonu jeszcze wsiadł na motocykl, co było wręcz niewiarygodne i ryzykowne. To było po czterech miesiącach. Na pewno skutki wypadku jakiś wpływ fizyczny i psychiczny na Piotrka miały. Ja jestem dla niego pełen podziwu do dziś. Mało kto potrafiłby się po czymś takim podnieść – mówi nam trener Stali Gorzów, Stanisław Chomski.

W roku 1990 nie było internetu ani komórek. Szczątkowe wiadomości napływające z Wiener-Neustadt do Polski nie napawały optymizmem, a wręcz przeciwnie wzbudzały strach. 

– Oni tam pojechali po jakichś zawodach w Poznaniu. Nie pamiętam już kto, ale ktoś zadzwonił. Ja dowiedziałem się telefonicznie. Wie Pan, jak się przyjmuje takie informacje. To był cios. Nikt nie wiedział, co dalej będzie. Tato Piotrka z mamą, jak do niego pojechali do szpitala, to go minęli. Nie poznali syna. Tak był pokiereszowany. Piotrek zawsze miał charakter i wolę walki. Na szczęście się wykaraskał. Nam to też jakoś plany skomplikowało sportowo, bo chyba do czerwca szliśmy na mistrza. To zdarzenie w Austrii to był jeden wielki szok – podsumowuje Stanisław Chomski.

Piotr Świst przyznaje, że w życiu szczęście miał dwa razy. Ten pierwszy właśnie na torze w Austrii. – Szczęście miałem na pewno w 1990 roku w Wiener Neustadt. Wcale nie chciałem tam jechać. Jakiś wewnętrzny głos mówił mi: „nie jedź”. Jestem katolikiem, ale nie do tego stopnia, aby startować z różańcem. Tam jeździliśmy w sześciu. W jednym z biegów próbowałem nie uderzyć Ryszarda Dołomisiewicza. Jednak nie udało się, zahaczyłem go i poleciałem przez  bandę. Do dziś, jak oglądam ten wypadek, słyszę głos człowieka, który wołał karetkę. To był doktor, który tak naprawdę w karetce uratował mi wtedy życie. Powiedział mi później, że przeżyłem tylko dlatego, że miałem bardzo mocne serce. Być może dlatego, że mama urodziła mnie naturalnie – mówił popularny Twisty w rozmowie z Tomaszem Lorkiem.