Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Syn Johna Louisa, Chris, w swojej żużlowej przygodzie kroczył śladami ojca. W latach 90. ubiegłego wieku należał do najlepszych żużlowców na świecie. To właśnie on był też jednym z tych zawodników, którzy stanęli na podium pierwszego Grand Prix rozegranego we Wrocławiu w 1995 roku. 

– Mialem pięć, może sześć lat jak oglądałem żużel na Wembley po raz pierwszy. Pamiętam, że w finale startował mój tata i to był mój pierwszy kontakt z żużlem na żywo – wspomina na łamach angielskiej prasy Chris Louis. 

Podobnie jak w przypadku Kelvina Tatuma, kariera ojca miała duży wpływ na sportową przyszłość syna.Na pewno mi to pomogło w żużlu. Jak byłem dzieckiem, to imponowało mi, że tato jest gwiazdą sportu i że jest znany oraz szanowany. Żużlowcem jednak nie musiałem zostać na siłę. Zacząłem od wyścigów na trawie, był motocross i skończyło się na żużlu. Wydawało mi się, że będzie bezpieczniej na żużlu. Pierwsze kółka kręciłem na motocyklu Weslake, który „podprowadziłem” tacie. Pierwsze treningi odjechałem natomiast torze Hackney – opowiada zawodnik z Ipswich. 

W 1990 roku Louis mocno zaakcentował swój talent na świecie. Został indywidualnym mistrzem świata juniorów na torze we Lwowie. – Prawda jest taka, że dziś jakoś specjalnie tego dnia nie pamiętam. Na pewno to było miłe, że zdobyłem wtedy złoty medal. Po prostu byłem wtedy najlepszy. Finały jednodniowe miały to do siebie, że wygrywali, ci którym tego dnia wszystko „zagrało” najlepiej – kontynuuje były żużlowiec. 

Trzy lata później Louis dokonał rzeczy historycznej. Jako pierwszy zakwalifikował się do finału światowego. Był też pierwszym w historii finałów synem zawodnika, który także startował w finale światowym. Jako debiutant wywalczył brązowy medal. Jak przyznaje, w sukcesie pomogła mu obecność Gary’ego Havelocka.

– Havelock był mistrzem z Wrocławia z 1992 roku. To na nim była skupiona uwaga mediów czy kibiców. Po nim oczekiwano sukcesu. Zdjął na pewno trochę presji. Gary jednak pojechał słabiej, a mi tego dnia szło, nazwijmy to, nie najgorzej. Podejmowaliśmy dobre decyzje w parkingu i to zaprocentowało. Rok później na torze w Vojens się pogubiliśmy z ustawieniami i skończyłem bodajże dwunasty – dodaje były zawodnik wrocławskiej Sparty. 

Od 1995 roku mistrza świata wyłania się w systemie Grand Prix. Louis startował w cyklu do 2001 roku. Najlepszy był dla niego sezon 1998, w którym uplasował się na piątej pozycji. 

– Zaczynaliśmy od systemu, gdzie były finały A, B, C i D. Przez lata te zasady ewoluowały. Wydaje mi się, że obecny system jest tym najlepszym. W pamięci na pewno utkwiły mi zawody inauguracyjne z Wrocławia i drugie miejsce w Grand Prix Wielkiej Brytanii w 1999 roku – dodaje Louis.

W 1998 oraz 2000 roku Brytyjczyk powtórzył kolejny sukces swojego ojca Johna i został indywidualnym mistrzem Wielkiej Brytanii. Był również żużlowcem najsilniejszego na świecie zespołu Ipswich Witches. To tam jednocześnie występowali Tony Rickardsson, Tomasz Gollob czy młody Scott Ncholls. 

– Na pewno był to jeden z najsilniejszych zespołów ligowych, jakie miała Anglia w swojej historii. To były fantastyczne czasy. W zespole byli mistrz Polski i mistrz Szwecji. Jazda z takimi zawodnikami jak Gollob czy Rickardsson w jednym zespole to była wielka przyjemność. Tomasz i Tony rywalizowali wtedy o tytuły światowe, jednak w zespole doskonale ze sobą współpracowali. Wszyscy pracowaliśmy, aby osiągnąć jeden cel. Przez cały sezon mieliśmy „atmosferę” pod kontrolą. Ja do dziś jednakowo podchodzę do swoich indywidualnych dwóch tytułów. Pierwszy był na pewno ważny, bo był po prostu pierwszy, drugi z kolei równie ważny, bo znów sobie udowodniłem, że potrafię wygrywać. Z obu jestem jednakowo dumny – komentuje były żużlowiec Wiedźm.

W karierze żużlowca były odejścia i powroty. Swoją karierę kończył on bowiem… dwa razy. 

– Tak naprawdę z żużla odchodziłem dwa razy. Pierwszy miał miejsce w 2002 roku, a miało to związek z kontuzjami, jakie odniosłem. W 2003 pracowałem już z tatą w klubie. Pasowałem pod kątem średniej do zespołu i postanowiłem powrócić raz jeszcze. Nie ukrywam, że moja kariera może wyglądałaby inaczej i trwała dłużej, gdyby nie urazy – mówi Louis junior. 

Dziś Chris Louis „dowodzi” Ipswich Witches. Robi wszystko, aby zespół wrócił do swoich lat świetności. – Mam nadzieję, że w angielskim żużlu będzie coraz lepiej. Wydaje mi się, że idziemy obecnie w dobrym kierunku, ale proces odbudowy musi potrwać – kończy syn Johna Louisa.