Mikkel Michelsen, fot. FB Motor Lublin
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mikkel Michelsen jest dziś zawodnikiem, którego śmiało możemy zaliczyć do elity jego kraju oraz do szerokiego grona klasowych zawodników żużlowych. Nie zawsze jednak tak było, a początki jego kariery nie zawsze były tak obiecujące.

Zawodnik Motoru Lublin podzielił się z magazynem „Speedway Star” swoimi przemyśleniami na temat tego, jak zmienił go upływ czasu oraz tego, jak wyglądała jego żużlowa przeszłość.

– Za najlepsze lata uznałbym 2013 i 2014, kiedy jeździłem dla Eastbourne, i naprawdę cieszył mnie tamten czas. Martin Dugard i jego rodzina otoczyli mnie opieką, podobnie Trevor Geer, ówczesny menedżer zespołu. To był świetny czas, który wiele mnie nauczył, ponieważ do tej pory zawsze miałem przy sobie tatę. W końcu musiałem zacząć robić wszystko na własny rachunek, więcej podróżować, ogólnie nieco bardziej dorosnąć. To sprawiło, że stałem się mężczyzną, a nie tylko chłopcem jeżdżącym na motocyklu. Żyjąc na własny rachunek, trzeba być trochę bardziej odpowiedzialnym. Tęsknię za tymi czasami, za tym, jak mieszkałem razem z innymi chłopakami: Cameronem Woodwardem, Simonem Gustafssonem i Timo Lahtim. Było zabawnie, o tym też trzeba pamiętać, kiedy jeździ się na żużlu. Nawet wtedy, kiedy to twój zawód, trzeba czerpać z tego radość. Jeżeli nie czerpiesz z tego radości, to nie zależy ci aż tak bardzo na tym, by piąć się w górę. Bardzo cenię sobie ten aspekt mojej pracy.

Jednym z zawodników, którego Mikkel Michelsen podziwiał najbardziej, był jego rodak Bjarne Pedersen, od kltórego także wiele się nauczył, kiedy jego starszy kolega po fachu ścigał się dla Eastbourne Eagles.

– Bjarne był najlepszy we wszystkim: byciu profesjonalnym, byciu zorganizowanym, wszystko u niego grało, nawet najmniejszy szczegół – przyznał z podziwem Mikkel Michelsen.

Czy reprezentant Motoru Lublin mógłby żyć w Polsce po zakończeniu kariery żużlowej?

– Zostanę w Polsce, zamierzam mieć tu swoją bazę. Całkiem poważnie myślę o Polsce jako o moim domu. Mam duński paszport, ale to Polska jest moim domem. Zamierzam tu zostać przynajmniej do końca kariery.

Sprawa nie jest jednak ostatecznie przesądzona, ponieważ wybranka Duńczyka pochodzi ze Stanów Zjednoczonych i tam właśnie mieszka.

– Wszystko może ułożyć się różnie i może to zabrzmi dziwnie, ale naprawdę kocham Polskę – oto podsumowanie, które padło z ust Duńczyka, a które z pewnością ucieszy jego sympatyków.