Często bywa tak, że zawodnicy wysokie umiejętności posiadają, ale sukcesów wielkich nie osiągają. Jednym z takich żużlowców jest doskonale znany w Anglii, ale również w Polsce, Martin Dugard. Jak sam mówi, jego największy sukces to wygranie turnieju Grand Prix w 2000 roku, kiedy startował z „dziką kartą”.
– Tak z perspektywy czasu uważam. Tamten wieczór w 2000 roku był dla mnie wielkim wydarzeniem. Pokazałem wtedy całemu światu, że potrafię wygrywać z najlepszymi. Finał zaczął się od prowadzenia Ryana Sullivana, ale udało mi się go wyprzedzić. Ta wygrana jest dla mnie wspaniałym wspomnieniem. Podobnie jak wygrane w Natonal Knockout Cup w Eastbourne w 1986 i 1987 roku. Różnica była taka, że podczas Grand Prix miałem piekielnie szybki motocykl, a jako młody chłopak w meczach Eastbourne więcej wypracowałem na torze – wspomina po latach Dugard.
Jak przyznaje sam Anglik, w życiu nie miał on zbyt wielu opcji poza tą, aby zostać żużlowcem.
– Oczywiście wielu kibiców wie, że mój zmarły tata, Bob, był promotorem i żużlowcem, choć może nie osiągał wielkich sukcesów. Z kolei jego ojciec, Charlie, przy żużlu działał jeszcze przed wojną. Jako dzieciaki kręciliśmy się po stadionie. W weekend należało przygotować wszystko do niedzielnego meczu. W poniedziałek natomiast sprzątaliśmy stadion. Jak miałem cztery lata, to Alan Jones zrobił mi motocykl i tak moja przygoda z żużlem się powoli zaczęła – opowiada były zawodnik.
Przez wiele lat kariery Dugard siłą rzeczy ścigał się dla zespołu z Eastbourne. Właśnie tam promotorem był jego ojciec. Na domowym torze Anglika często określano mianem „króla”.
– Znałem ten tor doskonale. To prawda. Nie było jednak tak, że nie można mnie było na nim pokonać. Co do legendy, że miałem jakoś specjalnie spasowane silniki do nawierzchni w Eastbourne, to też nieprawda. Ja na tym torze po prostu dobrze się czułem. W Eastbourne i Oxfordzie jeździło mi się naprawdę doskonale. Jeśli z kolei chodzi o mój sprzęt, to zaczynałem karierę na silniku po Kellym Moranie. Najlepszy sprzęt, jaki kiedykolwiek miałem to ten, który przygotowywał mi nie kto inny, jak Mikael Blixt – kontynuuje.
Martin Dugard bez cienia wątpliwości stwierdza, że dzisiejszy żużel jest łatwiejszy od tego, który był za czasów, kiedy on startował.
– Takie jest moje wrażenie. Weźmy pod uwagę to, że kiedyś w lidze angielskiej w każdym zespole było trzech, czterech prawie równorzędnych zawodników, a dzisiaj tego nie mamy kompletnie. Rywalizacja jest tym samym łatwiejsza. Ja pamiętam takie biegi, że zawodników można było nakryć kapeluszem. Kiedyś żużel chyba był lepszy – wspomina rezerwowy jednodniowego finału we Wrocławiu z 1992 roku.
W swojej długoletniej karierze Dugard miał relatywnie krótki „romans” z ligą polską. Przez pięć lat wystartował łącznie w 17 spotkaniach. Karierę na polskich torach rozpoczął w Rybniku w 1991 roku, a zakończył w 1996 roku w barwach ekipy z Grudziądza. Najwyższą średnią uzyskał w zespole z Lublina w sezonie 1993. Było to 2.733 punktu na mecz.
– Tak się złożyło, że w Polsce za dużo się nie najeździłem. Wspomnienia mam dobre. Był taki sezon, że wystartowałem w jednym meczu i dobyłem komplet punktów. Można powiedzieć, że byłem w tamtym sezonie w Polsce niepokonany – dodaje ze śmiechem nasz rozmówca.
– Najbardziej utkwiły mi w pamięci wydarzenia, kiedy byłem w Polsce z Morganem Anderssonem. Pamiętam, że jechaliśmy całą noc naszym vanem, wspólnie z teamem z Oxfordu. Odkryliśmy, że na miejscu jest młody, duński żużlowiec Hans Nielsen, uśmiechnięty i wypoczęty. On przyleciał samolotem, podczas gdy my tłukliśmy się vanem przez całą noc. Robił sobie z nas żarty i śmiał się, że wyglądamy na zmęczonych. Postanowiliśmy dać mu popalić. Kiedy poszedł do swojego pokoju hotelowego spać, uznałem, że nie można dać mu się wyspać. Zszedłem o 4 nad ranem do recepcji i zadzwoniłem do jego pokoju, aby go obudzić – kontynuuje.
Patrząc na swoją karierę Anglik podkreśla również, że niczego nie żałuje.
– Na pewno żużlowe czasy były dla mnie wspaniałe. Nie mam nic do żałowania. Jeśli już miałbym czegoś żałować, czy zastanawiać się czy coś bym zmienił, to może to, że za wcześnie odszedłem. Może też trzeba było jeszcze ciężej pracować. Tego jednak nikt wie, co by było gdyby – podsumowuje Martin Dugard.
Współpraca: Lee Asby Motocross Speedway Memorablia
Pamiętam jak jeździł w Lublinie. Bardzo dobry zawodnik, mam wrażenie że trochę niedoceniany.
Ja pamiętam, że pod koniec kariery był już trochę otyły jak na żużlowca. Śmiano się, że wygrywać jeszcze potrafi ale tylko jeżeli na mecie ktoś pączka położy. A poważniej, tak fajny rajder. Myślę że mógł osiągnąć więcej.
Żużel. Wyrównane zawody w deszczowym Ostrowie. Patryk Dudek górą!
Żużel. Zmiany w Gorzowie. Kurczy się zarząd Stali!
Żużel. Kibice na medal! Młodzieżowcy otrzymali pokaźne wsparcie
Żużel. Wilki dawały mu większą kasę, on wolał Ostrovię! „Nie można się kierować tylko pieniędzmi”
Żużel. Zajmują się pomocą w dochodzeniu należności. W żużlu będą mieli wzięcie?
Żużel. Rekord Zmarzlika, nowi zwycięzcy i zmiany na listach wszech czasów (STATYSTYKI GP)