Janusz Kołodziej, Krzysztof Cegielski i Rafał Dobrucki. fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W ubiegłą niedzielę prezentację drużyny w odnowionej leszczyńskiej Hali Trapez miała Fogo Unia Leszno. Wydarzenie było połączone z finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, zatem frekwencja musiała dopisać. Z ust kapitana Byków padło podczas imprezy kilka ważnych słów odnośnie planów na kolejny sezon.

 

Wybitny polski żużlowiec wspomniał na scenie swoje zwycięstwo podczas zawodów w Pradze w 2019 roku. Wtedy to jedyny raz posmakował złota w pojedynczej rundzie cyklu. Przyznał, że ten turniej pokazał mu, że potrafi ścigać się na żużlu oraz, że do samego Grand Prix chętnie by wrócił. 

Faktem jest, że Januszowi nigdy się jakoś bardzo dobrze w cyklu nie wiodło. Tak naprawdę pierwszą szansę, a nawet dwie otrzymał w kosmicznym dla siebie sezonie 2010. Był to jego najlepszy rok pod względem średniej w Ekstralidze (2,521 pkt./bieg), ustępując w klasyfikacji jedynie mistrzowi świata Tomaszowi Gollobowi. Przyzwoicie było również podczas dwóch polskich rund Grand Prix, gdzie otrzymał dzikie karty. W obu dojechał do finału. W Lesznie, którego barwy reprezentował był czwarty, natomiast w Bydgoszczy stanął na trzecim stopniu podium. Nic dziwnego, że organizatorzy rozgrywek zdecydowali się dać “Koldiemu” stałą dziką kartę na kolejny rok.

Żużel. Rickardsson wystąpi w reality show. “Tony to wielka postać”

Kontuzje i brak błysku

Tak można opisać sezon 2011 w wykonaniu Janusza. Wchodzące do żużla w tamtym okresie nowe tłumiki sprawiły, że wielu zawodników miało ogromne problemy z regularnością. Kołodziejowi wiodło się różnie, zarówno na krajowym podwórku, jak i w cyklu. Na szwedzkiej ziemi w Göteborgu dotarł do finału, w którym przyjechał ostatni, natomiast w Malilli odpadł na etapie półfinału. Ponadto w jednej z rund zaliczył upadek, który pozostawił ślad na całym sezonie, zakończonym przez niego na 14. miejscu z 50 “oczkami” na koncie. Z cyklu oczywiście wypadł.

Wielki powrót i nowe otwarcie?

W 2018 roku w bawarskim Landshut Janusz w pięknym stylu wygrał Grand Prix Challenge, co dawało mu przepustkę do cyklu w kolejnym sezonie. Wtedy to wygrał swój pierwszy turniej w czeskiej Pradze. Ponadto był czwarty w finale we Wrocławiu, w którym zawsze czaruje, gdy się pojawia. Poza tym znów było przeciętnie, mimo, że w rozgrywkach ligowych wyniki były bardzo przyzwoite (śr. 2,241 pkt./bieg). Efektem było po raz drugi 14. miejsce i idące za tym 57 punktów.

Żużel. Mrozek lepszym taktykiem od niejednego menadżera? Trener go chwali

Kilka razy był już blisko. 

Kołodziej, jako zawodnik z większym peselem raczej nie ma co liczyć na stałą dziką kartę, zatem musi sam wywalczyć sobie miejsce w elicie. Jedną z dróg, którą można w tym celu podążyć jest wygranie cyklu Mistrzostw Europy, w których Janusz bierze udział. I to, można powiedzieć, pełną gębą. W sezonie 2022 zdobył srebro, minimalnie ulegając na finiszu Leonowi Madsenowi. W kolejnym z kolei z powodu kontuzji musiał opuścić pierwszą rundę, a i tak skończył z brązowym krążkiem. Wygrał dwie z trzech pojedynczych imprez, w których brał udział. Jeśli zatem utrzyma tę formę i omijać go będą urazy, może się okazać, że ujrzymy jeszcze kapitana Byków pod taśmą w Grand Prix. 

Nigdy nie jest za późno

Można się zastanawiać, jak facet po czterdziestce miałby wejść do cyklu i zrobić różnicę. Ale gdy spojrzeć na to, z kim mamy do czynienia, nie można odbierać Kołodziejowi szans na wygrywanie z najlepszymi. Wystarczy spojrzeć na statystyki ostatnich sezonów w PGE Ekstralidze. Zarówno w roku 2022, jak i 2023 był trzecim najskuteczniejszym zawodnikiem rozgrywek (odpowiednio 2,427 oraz 2,333 pkt./bieg). Lepszy był tylko we wspomnianym wcześniej 2010, a wtedy w obu rundach potrafił namieszać. 

Tak czy inaczej miło widzieć w tym zawodniku tyle energii i sportowej determinacji. Miejmy nadzieje, że jeszcze długie lata będzie zachwycał swoją jazdą kibiców na całym świecie.