Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pochmurny piątek nie zapowiadał słońca. Jednak w Winnym Grodzie na pewno po cichutku liczyli na kolejny dobry mecz zespołu Piotra Żyto i być może sprawienie sensacji w Lublinie. To byłby ten promyk nadziei. Koziołki nie zamierzały przegrywać. Motor wciąż z nadziejami na udział w play off. Porażka u siebie nie wchodzi w grę. Tuż po, bardzo istotne starcie w kontekście losów lubelaków przede wszystkim – Częstochowa vs Gorzów. Ewentualna porażka Lwów, przy wygranej Motoru przybliżyłaby mocno tych drugich do walki o medale. Tylko Świder i jego ekipa nie zamierzają ustępować przed Zmarzlikiem i spółką, do tego są nakręceni wygraną, po podwójnej wiktorii w ostatnim biegu, z Zieloną w poprzedniej kolejce.

 

Otwarcie w Lublinie byłoby na remis, gdyby nie dysproporcja pośród juniorów obu ekip. Lublin jakiś taki mało przekonujący w tych pierwszych galopach. Gdyby goście zachowali więcej zimnej krwi, mogliby prowadzić i to mimo podwójnej wtopy młodzieży. Teraz jednak miejscowi pewnie skorygują, tor nieco się… „wyślizga” i zaczniemy nowy mecz, tym razem na twardej ślizgawce.

W piątym Hampel i Kubera korzystają z dobrodziejstwa wyraźnie lepszych pól 1-3. Prowadzą, a za nimi szaleje Zagar. Do czasu. Kontrolujący tyły Tonder, wynosi się gwałtownie na wejściu w łuk i taranuje wykonującego akurat przycinkę, atakującego Małego, Słoweńca. Przerwa i powtórka w trzyosobowym składzie. Tylko… bez wykluczonego Mateusza, to logiczne i bez… zdolnego do startu komandosa, a z „nowym” Pawliczakiem. Czemu tak? Bo Zagar nie zdążył z decyzją medyka o gotowości do działań zaczepnych, w czasie regulaminowych 5 minut. Niby zdolny, ale… leń, przez co w wyścigu nie jedzie. Takie to cuda mamy w Lublinie. No, może nie tyle w Lublinie, co w przepastnych księgach zawierających paragrafy i artykuły. Przeglądu ciekawostek regulaminowych ciąg dalszy w siódmym. Karty rozdane, wyścig rozstrzygnięty, a tymczasem na drugim łuku trzeciego kółka pada… . Nie, nie deszcz. Pada junior gości Tufft. Stoi pod płotem, bo koło zablokowało i nie zdołał zebrać się na murawę. Nikomu nie zagraża. Arbiter przerywa, gdy pozostała trójka, pogodzona z losem jest już na wejściu w ostatni korner. Prowadził Dudek. Przerywa w zgodzie z regulaminem, ale wbrew logice, nie zalicza wyniku. Powtórka. Dlaczego? Bo Tufft leżał podczas trzeciego okrążenia. Bez znaczenia, że pozostali rozpoczęli już wtedy ostatnie. Bez znaczenia, że losy wyścigu były odfajkowane. Na prośbę zielonogórzan, gospodarze dostali drugie życie i… skwapliwie skorzystali z kolejnego nielogicznego regulaminowego podarunku. A ściśle skorzystał z prezentu Griszka. Miast remisu mamy 4-2 i po siedmiu już (+12). Dzieje się, choć przykro, że tylko w kwestiach „Temidalnych”, że tak to ujmę. Na torze gospodarze coraz pewniej i tylko rynna, tradycyjna, lubelska rynna w drugim łuku, nie oszczędza ani Koziołków ani Myszy.

Od trzeciej serii jak w meczu Hiszpania – Polska na Euro. Do jednej bramki, tylko wynik gościom odjeżdża. No i ten „niby” zdolny – pewno na wszelki wypadek – Zagar zostaje zastąpiony. Nie żeby był słaby. To dlaczego, skoro zdolny? Bo leniwy? Nie. Bo lekarz klubowy jest znowu tylko po to, żeby nawet facetowi z głową pod pachą wpisać „zdolny” i podstemplować. Tacy to lekarze. Jak orzecznicy w ZUS-ie. Nawet trupa „wyleczą”. Po trzeciej rundzie można zrobić przerwę na kawkę, podlać ogródek, albo zajrzeć co tam na Euro u kopaczy. Tu już pozamiatane. Koniec emocji dotyczących wyniku i zwycięstwa. Pozostała kwestia rozmiarów klęski Falubazu. Zostały już tylko moje prywatne emocje. Griszka jedzie na komplet, a mam go w Managerze. Będzie nieźle. Miało być. Kicha. Łaguta odpuścił nominowany. „Tylko” 12. Ostatecznie Myszy wychodzą z 30. Kompromitacji nie ma.

Miało iskrzyć pod Jasną Górą i zaiskrzyło. W inauguracyjnym między Madsenem i… Smektałą. Leon okazał się egoistą nie zawodowcem i zamknął płot partnerowi, przez co zamiast 5-1 skończyło się remisem. Potem planowe podwójne w juniorskim. Atutowi Zmarzlik z Thomsenem „tylko” na 2-4, a wreszcie podwójne Lwów nad walczącym Karczmarzem i bezbarwnym Jasińskim. Niewiele ścigania i pachnie sześcioma startami Bartka.

Długo nie musiałem czekać. Już w piątym dwie strzelby Gorzowa na potencjalnie słabego Jeppesena i chimerycznego Smektałę. W pierwszym podejściu warning dla… Bartka. To odważna decyzja arbitra, bo ostatnio nasz Bartuś jakby nietykalny. Zwykle jednak gdy Vacul jedzie w parze ze Zmarzłym coś musi się dziać. O dziwo tym razem 1-5, z uwagi na chaotyczną jazdę Smyka. Z nieba do piekła. Prowadził, był drugi, w końcu dowiózł ledwie jedynkę. Jeppesen wziął udział w wyścigu. Szósty bez złudzeń dla Gorzowa za maximum. Już mają czterech do walki, a jeszcze w odwodzie szybki, choć zmieniony z konieczności przez lidera – Karczmarz. Włókniarzom brakuje armat i… startów. Na dystansie szukają bezskutecznie szerokiej, bo ta, póki co, nie klei. W siódmym poezja żużla w wykonaniu Bartka. Coś a`la Screen sprzed lat. Z tą różnicą, że na pierwszym nie ostatnim kółku i nie w sprawie utrzymania klubu na poziomie Ekstraligi. W tej serii znacznie lepsze wrażenie sprawiają goście. Wśród Lwów dziury, a w Lublinie nieśmiałe oczekiwanie na sukces Stali.

Po trzeciej odsłonie remis, choć to Włókniarze powinni prowadzić. Było się wychylać z tym „lepszym wrażeniem” Gorzowa? Teraz to Medaliki jadą po płocie jak marzenie, bo płot… jedzie. Nie pojechał tylko zabierak ze sprzęgła Fredki. Szkoda, bo zwycięski Vacul, po zamieszaniu między miejscowymi, czasem wyścigu nie zaimponował. Zaskarbił za to serca częstochowian Woryna. Gdzie dziś owi krytykanci, gotowi linczować rybniczanina na początku sezonu i zwalniać Świderskiego za upór i konsekwencję w stawianiu na Kacpra?

Teraz dopiero się zagotowało. Goście przejmują kontrolę i kroczą dziarsko ku wiktorii. Najpierw Woźniak ogrywa w 11-tym Madsena przywożąc bezcenny remis. To samo w następnym powiela Thomsen. Zmarzlik z Vaculem pozwalają odskoczyć przyjezdnym na bezpieczne 4 oczka. Nominowane wydają się przesądzone na korzyść gości. Jeśli nie w 14-tym przeciw dziurom miejscowych, to w finałowym na pewno. Świder ma zagwozdkę. Jedzie tak sobie Madsen i to… tyle. Woryna walczy, lecz punktów nie dowozi. Lindgren ze Smykiem walczą… za sprzętem. Misiek swoje biegi odjechał. Szkoda tej jego taktycznej. Może Jeppesen poradziłby sobie z wybitym z rytmu Siwym i wtedy Kuba mógłby ruszyć do przedostatniego starcia, broniąc honoru Włókniarzy. A tak? Solidni Woźniak z Thomsenem na słabych dziś Fredkę i Smyka. To musiało skończyć się podwójnie dla gości. Pieczątkę stawiają w ostatnim bohaterowie dnia. Kompletny w sześciu Zmarzlik i 14 z bonusami w pięciu Vaculika. Do tego bardzo solidni Anders i Szymon. Trzy ostatnie wyścigi wyraźnie dla gorzowian. Stal pokazała moc, a w Częstochowie wróciły upiory przeszłości z własnym, acz obcym torem. Szukały Lwy pod płotem, a znajdowali… goście.

Niedziela to dzień święty, zatem w Grudziądzu postanowiono uznać objawienie i zawody odwołać. Objawiła się bowiem prognoza zapowiadająca ulewy, gradobicie i inne plagi egipskie. Że do nich nie doszło, to bez znaczenia. Ważne, że groźby poskutkowały. A była szansa, że GKM bez toromistrza pojedzie na torze przygotowanym przez mżawkę, która w miejsce zapowiadanej ulewy, przez weekend rosiła tor przed planowaną datą zawodów. I wreszcie ten miał szansę odpowiadać miejscowym. Tak się nie stało i teraz przyjdzie czekać na… lepsze prognozy.

W Lesznie miało być meczycho. Do oczekiwanego poziomu widowiska nie dostroiły się początkowo telewizory. A to Cegła chlapnął, że Falubaz robi wszystko, by obronić się przed… utrzymaniem. Trochę jak Kempes parę lat temu. Będziemy walczyć o spadek – wypalił były coach GKM. Potem Majewski drażnił uszy swoim „żeśmy”. Żeśmy to, żeśmy tamto, żeśmy owo. Aż aparat słuchowy bolał. No i wreszcie w trakcie pierwszego biegu usłyszeliśmy, że Tajski i Artiom walczą z duetem… Sparty. Przysięgam. Nic nie brałem. To autentyki. A na torze?

Potwierdza się, że bogatemu, to i byk się ocieli. Powinno być (-4) przy dwóch indywidualnych triumfach z obu stron. Jednak w czwartym atakujący Koldiego Bewley wpadł w przyczepne, nie przypilnował przodu, dźwignęło i… staranował Janusza. Mieli goście pewne 3-3, a w powtórce Leszno ograło Liszkę podwójnie, wyrównując stan spotkania. Widowiskowy, bardzo szybki i wyrachowany Magic, a przy nim chaotyczny, choć nie ustępujący prędkością Piter. Maciej wygrał, Pawlicki z tabliczką „koniec wyścigu”. Tak to się prezentuje póki co. Teraz korekty z obu stron i poznamy prawdziwszy obraz sytuacji z torem, który zaczyna kleić pod balotami.

No i mamy… trzy wygrane przyjezdnych, ale w meczu tylko (-2). Drużyna Unii walczy z wrocławskimi indywidualnościami. Podobno nieelegancko jest mlaskać, jednak patrząc na jazdę Janowskiego nie mogłem się pohamować. Przegrywa starty, wygrywa wyścigi, ale co wyczynia po drodze. Majstersztyk. Z trasy na Smoku ograł Emila i Kołodzieja. Miód – malina. Robi widowisko. No i teraz zaczną się typowo polskie dociekania. A na pewno ma stare, miękkie Anlasy, a na pewno ma „coś” w paliwie, a na pewno „coś” znalazł w motocyklu, niekoniecznie dozwolonego itd.itp. Że też Zmarzlikiem wszyscy potrafią się bezkrytycznie zachwycać, a kiedy wyskoczy ktoś inny, to już na bank kombinator. Cieszmy się, zamiast „wymyślać”.

Trzecia seria to dwie trójki gospodarzy, ale w tej rundzie (-2) i razem w meczu (-4). Pierwsze pole daje handicap. Wykorzystują niemal wszyscy. Zewnętrzne wyraźnie najsłabsze, choć Maćkowi to nie przeszkadza, bo i tak przegrywa wyjście spod linek. Atutowa para Byków Emil-Janusz dziś niezbyt skuteczna. Remis i 2-4 – rzadko spotykany bilans. Gdyby nie defekt Lidsey`a pewnie status quo zostałoby zachowane, jednak tym razem szczęście po stronie Spartan. Spartan, którzy wyglądają coraz pewniej na Smoku i stają się z biegiem meczu kompletnym zespołem.

Ostatnia runda rozgrzewa. Na chwilę budzi się Leszno, po wygranej 4-2 Doyle`a i łykniętego z trasy Sajfutdinowa. Tylko na moment. W trzynastym Łaguta z Janowskim ogrywają podwójnie walecznego Pitera, który tym razem się nie położył, a miał sposobność i zrezygnowanego, nieskutecznego dziś wyjątkowo Kołodzieja. Baron nie ma człowieka do 14-tego, ale ma taktyczną, więc aż prosi się o Doyle`a. Tylko Śledź w ostatnim ma Magica i Artioma. Czyżby Wrocław? Tak się zapowiada. Co by jednak nie było, drugi warning i wykluczenie dla… Barona. Na początku kryzysu sprzętowego Pitera sugerowałem zmianę żelaznego zestawienia. Doyle jedzie Piotrowo od początku i nie zawodzi. Pawlicki w kratkę. Zamiana numerów byłaby uzasadniona i wskazana. Skoro jednak Baron nie chciał sobie pomóc, to musi teraz przełknąć gorzką pigułkę. Jason swoje, a potem po niezłym początku, dziurawo. Pogubiony Kołodziej, walczący acz nie zawsze skutecznie, w czym też nie pomogło w trzynastej odsłonie zewnętrzne pole – Piter, wolny, pozwalający się wyprzedzać z trasy Sajfutdinow, słaby Lidsey i ambitna, coraz lepsza wciąż jednak bez wyraźnego wpływu na dorobek zespołu młodzież. W tym spotkaniu nie wygląda to dobrze. Będą play-offy, czy mistrz obejdzie się smakiem? Odżyli na pewno pod Jasną Górą, a ucieszyli w Lublinie. Dla jednych nie wszystko jeszcze stracone, dla drugich blisko, coraz bliżej.

W ostatnim sprawę załatwia Jason. Baron poszedł va banque i dwa razy postawił na duet australijsko-rosyjski. W przedostatnim 4-2 i nadzieja na remis w meczu. Finałowy na 3-3 przy prowadzeniu Emila i… upadek Jasona na ostatniej pozycji. Powtórka podwójnie dla gości. Wrocław zwycięża, pokazuje moc i pokazuje… drużynę, zespól. Początkowo ciągnęli liderzy, ale doskoczyli pozostali, w tym nawet zadziorny Liszka. No to Gorzów ma nad czym myśleć.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI