Żużel. Fantastyczna czwórka z Pierwszej Stolicy, czyli najlepsi z najlepszych na Start!

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

68. Tylu zagranicznych zawodników znalazło zatrudnienie w Starcie Gniezno na przestrzeni 31 już wkrótce lat. Na szczególną uwagę zasługuje czwórka z nich.

 

Dla klubu z tak małego miasta jak Gniezno już samo zakontraktowanie tych zawodników było wielkim wydarzeniem. To oni przyciągali na trybuny tłumy i mieli być gwarantami dobrych ligowych wyników. To ci, którzy dostąpili w swojej karierze zaszczytu odebrania trofeum dla najlepszego zawodnika globu. Jeden z nich dokonał tego w sezonie, w którym przywdziewał plastron zespołu z pierwszej stolicy Polski. Czy zapisali się w historii gnieźnieńskiego sportu oraz pamięci kibiców? Jakie rezultaty pozostawili po sobie w annałach?

Żywa jest jeszcze zapewne pamięć sympatyków gnieźnieńskiego klubu o dokonaniach Taia Woffindena. Urodzony w 1990 roku Brytyjczyk, który sam siebie uważa za Australijczyka, karierę w polskiej lidze rozpoczął w 2008 roku od zdobywania punktów dla zespołu Włókniarza Częstochowa. Po trzech sezonach działacze spod Jasnej Góry nie widzieli jednak dla niego miejsca w swojej kadrze. Ambitny młody jeździec urodzony w angielskim Scunthorpe zaprezentował się z bardzo dobrej strony podczas występów w dwóch edycjach Turnieju o Koronę Bolesława Chrobrego-Pierwszego Króla Polski, które były dla niego jedną z pierwszych okazji do zaprezentowania się swoim przyszłym sympatykom. O ile w sezonie 2010 zakończył zakończył zmagania na piętnastej pozycji, rok później było to już całkiem solidne dziewiąte miejsce ze zdobyczą w postaci ośmiu punktów. To właśnie ten moment okazał się kluczowy dla jego dalszych startów w lidze polskiej.

Rywalizacja w IV edycji zmagań w historycznej oprawie odbyła się 4 czerwca 2011 roku, a już sześć dni później na skutek błyskawicznych negocjacji z „Lwami” 21-latek trafił do Gniezna na zasadzie wypożyczenia. Miał już wówczas za sobą pierwszy pełny sezon jako uczestnik cyklu Speedway Grand Prix. Na możliwość występu w czarno-czerwonych barwach nie musiał czekać zbyt długo: nastąpiło to już 12 czerwca podczas spotkania z Lechmą Poznań. Nie zawiódł wówczas pokładanych w nim nadziei, notując pierwszy z wielu występów z dwucyfrowymi zdobyczami na koncie. Między innymi dzięki świetnej postawie „Tajskiego” Start Gniezno zakończył ligowe rozgrywki na drugim miejscu tabeli po sezonie zasadniczym, a na trzecim po fazie play-off. Prawdziwy chrzest bojowy czekał go jednak w ostatniej potyczce sezonu, bowiem w barażu o prawo startów w najwyższej klasie rozgrywkowej mierzyły się dotychczasowy i obecny klub przyszłego mistrza świata. W pierwszym odcinku dwumeczu, rozgrywanym przy W25, jak lokalizację stadionu określają sympatycy Startu Gniezno, zanotował bardzo jak na siebie słabą zdobycz punktową-zaledwie cztery punkty. Dwa tygodnie później w ogóle nie pokazał się przy Olsztyńskiej, kończąc tym samym swój wkład w wynik gnieźnieńskiej drużyny na 121 punktach wywalczonych w 12 spotkaniach, co dało mu średnią biegopunktową 2,200 pkt./bieg. W 2012 był już związany z Betard Spartą Wrocław, w której niedługo będzie obchodzić dziesięciolecie startów, a rok później cieszył się z pierwszego tytułu indywidualnego mistrza świata, zostając w wieku 23 lat jednym z najmłodszym, którym udało się to osiągnąć.

Nieco wcześniej, bo w latach 2009-2010, jednym z podopiecznych ówczesnego trenera Mirosława Kowalika był inny związany z Antypodami przyszły czempion globu, Jason Doyle. Kto z fanów pamięta, że przed latami ekstraligowych sukcesów zdobywał punkty dla klubu z Gniezna, skromnego pierwszoligowca?

Gniezno było drugim przystankiem w ligowym życiorysie żużlowca z Nowej Południowej Walii. Rok wcześniej punktował dla Kolejarza Rawicz. Współpraca z gnieźnianami zaczęła się niefortunnie i z pewnym opóźnieniem. Obiecującego, 24-letniego wówczas zawodnika z Australii z niecierpliwością oczekiwano w klubie. Niestety, na przeszkodzie debiutowi w gnieźnieńskich barwach stanęła kontuzja, której nabawił się w rodzinnym kraju. Po urazie ramienia konieczne okazało się przeprowadzenie operacji. To oznaczało, że sezon 2009 Doyle miał, jak to się mówi, z głowy. Dopiero rok później mógł pokazać swoje możliwości. Pod wodzą trenera Mirosława Kowalika przyszły mistrz świata dołożył swoją cegiełkę w postaci 11 punktów do dorobku drużyny w dwóch spotkaniach sezonu zasadniczego. W rundzie finałowej nie znalazł uznania sztabu szkoleniowego. W zapisach ligowych pozostaje udokumentowanie jego dokonań w postaci średniej 1,333 pkt./bieg.

Kontuzje to zmora wielu zawodników, które nie ominęły także czwórki opisywanej tutaj. Z podobnym problemem musiał mierzyć się w 1999 roku Nicki Pedersen, dla którego Gniezno było pierwszym pracodawcą w Polsce. Dla przyszłego trzykrotnego mistrza świata występ w kadrze ówczesnego Trilux-Startu zakończył się na… jednym meczu. Na więcej nie pozwolił mu uraz. Kibice pamiętają na pewno ten wyjątkowy mecz 3.rundy I ligi, jak nazywano wówczas najwyższą klasę rozgrywkową. 6 maja przeciwko zespołowi z Bydgoszczy najlepszy zawodnik globu z 2003, 2007 i 2008 roku zaprezentował się łącznie cztery razy, zdobywając sześć punktów.

Perłą w gnieźnieńskiej koronie był Greg Hancock, pierwszy z grona wielkich w klubie z Wrzesińskiej 25. Drogę do transferu utorował mu dobry wynik, trzecie miejsce w prestiżowym turnieju Lech Premium Cup, rozgrywanym w Pierwszej Stolicy. Gniezno obrał sobie za cel jako drugi klub w swojej klubowej polskiej karierze, po startach w Unii Leszno. To on odniósł największe sukcesy w cyklu Speedway Grand Prix spośród gnieźnieńskich stranieri, wywalczywszy srebrny medal w 1996 i złoty w 1997 roku.

Od dziesięciu lat Gniezno czeka na kolejną gwiazdę pokroju Woffindena, Hancocka, Pedersena czy Doyle’a. Czy do skromnego klubu zawitają jeszcze podobne gwiazdy? A może już kryją się one wśród obecnej kadry? By odpowiedzieć sobie na to pytanie, przyjdzie nam zapewne jeszcze nieco poczekać.