Żużel. Dla żużla spał na dworcach i prał bieliznę na stacji benzynowej. Dziś sam pomaga początkującym rodakom (WYWIAD)

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Fernando „Coty” Garcia to jeden z argentyńskich zawodników. Należy do tych nielicznych, którzy mieli okazję startować w Europie. O tym, ile chęć zostania żużlowcem w Anglii go kosztowała i o trudach bycia żużlowcem w kraju ze stolicą w Buenos Aires w poniższej rozmowie z 27-letnim zawodnikiem. 

 

Coty, zacznijmy tradycyjnie. Skąd pomysł na bycie żużlowcem? Argentyna to raczej kraj, w którym każdy chłopak chce być piłkarzem. 

Zostanie żużlowcem było moim marzeniem od kiedy byłem małym chłopakiem. Na żużel zabierali mnie rodzicie jak miałem dwa, a może trzy lata. Motocykle mnie zafascynowały i od małego chciałem być żużlowcem, choć na pewno nie wiedziałem wtedy jak wyboista jest to droga. 

Jakie jest twoje marzenie, jeśli chodzi o żużel?

Marzenie mam tylko jedno, choć trudne do zrealizowania. Chciałbym wystartować w polskiej lidze i w Waszym kraju podnosić swoje umiejętności. Polska to fascynujący kraj i miejsce, gdzie chyba o wiele łatwiej oddawać się miłości do żużla. 

Co jest najtrudniejszego w trenowaniu i uprawianiu tego sportu w Argentynie?

Tak naprawdę wiele czynników. Na pewno u nas jest to – i pewnie długo będzie – sport wyłącznie amatorski. Uprawianie żużla, jak wiesz, wiąże się z wydatkami, a o środki na żużel w Argentynie jest ciężko. Weźmy choćby tak prozaiczną rzecz jak kupno części. Większość sprowadzamy z Europy i przez różne podatki opona kosztuje nas ponad dwieście dolarów, nie wspominając o fakcie, iż aby ją otrzymać czekamy wiele tygodni… Oczywiście niektórzy z nas mają sponsorów i dziękujemy im za pomoc, ale do tego, aby powiedzieć, że uprawianie żużla to nie wyrzeczenie czy też poświęcenie jeszcze daleko. Na pewno wszystkim tym, którzy mnie wspierają i wspierali bardzo dziękuje za pomoc. 

Z tego co mi wiadomo, dochodzi podczas zawodów do sytuacji, w których zawodnicy pożyczają sobie motocykle tylko po to, aby kolega mógł wystartować w biegu…

Dokładnie tak. Sam byłem w takiej sytuacji i kolega użyczył mi motocykla. Myślę, że to jest trochę tak, jak w życiu. Im mniej masz, tym chętniej się dzielisz. Kochamy żużel i wszyscy wzajemnie się wspieramy w jego uprawianiu. 

Nie jest też tak, że jak oglądacie żużel w Europie, to zazdrościcie warunków do uprawiania tego sportu tamtejszym zawodnikom?

Nie. Na pewno to nie jest żadna zazdrość. Żałujemy tylko, że nie mamy takich samych możliwości, jak zawodnicy w Europie. Jestem przekonany, że gdyby paru z nas miało lepsze motocykle, możliwości do jazdy, to na pewno reprezentowalibyśmy lepszy poziom sportowy. My tak naprawdę nawet nie mamy szansy „wybicia się”. Żeby ktoś nas dojrzał musimy go do siebie przekonać. Nie przekona się kogoś w Europie w momencie, kiedy odstajesz sprzętem czy umiejętnościami. Te ostatnie podniesiesz wtedy, gdy możesz regularnie trenować czy startować. My nie zawsze możemy. 

Masz za sobą starty w Anglii. Co ci dały występy na tamtejszych torach?

Startowałem w zespołach Berwick czy Glasgow. Na pewno dało mi to wiele doświadczenia. W Anglii możesz startować parę razy w tygodniu na tym samym torze i za każdym razem będzie on inny. Jazda w Anglii to pożyteczna szkoła żużla. Niestety pandemia spowodowała, że przygoda z Anglią została zakończona i wróciłem do domu. 

Zamierzasz jeszcze spróbować startów w Anglii?

Na pewno tak. Mam nadzieję, że tam powrócę i będę lepiej przygotowany pod każdym względem. 

No właśnie. Mało kto wie, że jesteś zawodnikiem, który poświęcił się dla żużla w sposób niewyobrażalny dla wielu z nas. Bez żadnego przygotowania i zaplecza finansowego postanowiłeś zostać żużlowcem w Anglii.

To prawda. Pewnego dnia postanowiłem, że polecę do Anglii i tam będę się ścigał. 

I co było dalej?

A będą to czytali moi rodzicie? (śmiech -dop.red.). 

Tego nie wiem. Wiem za to, że warto napisać jak można poświęcić się dla żużla…

Więc prawda jest taka, że wybrałem się do Anglii sam, kompletnie nieprzygotowany. Udałem się tam z jedną wielką nadzieją, że jak się chce, to można w życiu zrobić wszystko. Nie znałem choćby kompletnie języka. Nikogo na miejscu nie znałem. Wiem, że pomyślisz, że jestem szaleńcem. Nie miałem również odpowiedniego zaplecza finansowego, o samych motocyklach nie wspominając. Poleciałem jako turysta. Na miejscu oczywiście się okazało, że trzeba mieć własny motocykl, ale i trzeba mieć gdzie się zatrzymać czy choćby spać. Przelicznik był prosty. Albo zatrzymuję się w hotelu czy pensjonacie i nie ma szans na jakikolwiek motocykl albo żyję na ulicy i mam szansę na jakikolwiek sprzęt, ponieważ ten mogłem zakupić za pieniądze, które zabrałem ze sobą. Gdybym zaczął wydawać pieniądze na noclegi, to nie wystarczyłoby mi już na motocykl. Wybrałem zatem ostatnią opcję. 

Brzmi niewiarygodnie. Żyłeś w Anglii dosłownie na ulicy, aby spełnić swoje żużlowe marzenie? 

Dokładne tak. Taka była wówczas potrzeba i tak zrobiłem. Jak widać, przeżyłem i czegoś ekstremalnego doświadczyłem. 

Nie bałeś się najzwyczajniej o samego siebie, żyjąc na ulicy?

Raczej nie. Należę do odważnych chłopaków. Zresztą powiem Ci, że w czasie tych paru tygodni ani razu jakiegokolwiek poważnego zagrożenia nie doświadczyłem. W końcu udało mi się kupić motocykl i wtedy zacząłem wysyłać maile do klubów. Na jeden z nich odpowiedziało Berwick. Dojechałem jakoś do nich ze swoim motocyklem, dostałem szansę i tak zacząłem swoje ściganie na Wyspach. 

Coty, powiedz jak funkcjonowałeś żyjąc na angielskiej ulicy. Jak choćby prałeś swoje ubrania? 

W każdej sytuacji w życiu trzeba sobie jakoś radzić. Z praniem też sobie poradziłem. Chodziłem na stację benzynową do toalety i w niej prałem swoje podkoszulki czy bieliznę. Swoją drogą, za dużo ubrań wcale ze sobą nie miałem. Kończąc wątek powiem tylko tyle, że życia „zasmakowałem” i wiem, co znaczy spać w najmniej odpowiednich do tego miejscach, jak stacje benzynowe, dworce kolejowe czy bardziej nieprzyjemne lokalizacje . 

Jak na Twoją sytuację reagowali Twoi najbliżsi? Nie kazali Ci natychmiast wracać do domu?

Nie. Nikt mi nie nakazywał powrotu z prostej przyczyny. Najbliżsi byli przekonani, że radzę sobie doskonale. Nie mówiłem prawdy, ponieważ nie chciałem martwić swoich najbliższych. Niczego też absolutnie nie żałuję. To była moja decyzja. Jestem przekonany, że niejeden sportowiec wiele musiał przejść, aby coś osiągnąć i życie przez jakiś czas jak kloszard na ulicy to nie jest jakieś ekstremum poświęcenia. 

Po powrocie z Europy – z tego co wiem – zacząłeś prowadzić swój własny biznes.

Tak. Mam to szczęście, że prowadzę swoją firmę. Mam dwa traktory i pryskam nimi pola uprawne tutejszym farmerom. Zarabiam tak na życie i mogę co nieco dołożyć do uprawiania żużla. 

Coty Garcia podczas codziennej pracy

Ostatnio zaimponowałeś wielu osobom, kiedy to swoje honorarium za występ w rundzie mistrzostw Argentyny przeznaczyłeś na pomoc młodym adeptom żużla. 

Tak zrobiłem, ponieważ wiem, jak ciężko jest w ogóle zacząć uprawiać tutaj żużel. Rodziny dokonują naprawdę wielkich poświęceń, aby dziecko mogło się ścigać. Moje honorarium poleciłem podzielić na młodych adeptów żużla, trenujących w klasie 50cm i choć niewiele, to myślę, że pomogłem. 

Coty, powiedz na koniec, co należy zrobić, aby żużel w Argentynie się rozwijał?

Na pewno musimy robić wszystko, aby jak najwięcej młodych chłopaków garnęło się do tego sportu oraz rozwijać żużel marketingowo i organizacyjnie. Jeśli tak się stanie, to wierzę, że kiedyś jakiś Argentyńczyk zaistnieje na światowym poziomie i choćby po to warto, abyśmy my, obecni zawodnicy wbrew przeciwnościom losu nie pozwalali tej dyscyplinie u nas umrzeć. 

Dziękuję za rozmowę. 

Dziękuję również. 

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA