Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W 1979 roku Anglik Michael Lee po raz pierwszy stanął na podium indywidualnych mistrzostw świata. W finale na torze w Chorzowie uplasował się na trzecim miejscu. Rok później wywalczył w tej kategorii złoty medal. Nikt wówczas się nie spodziewał, że wywalczenie najcenniejszego trofeum w żużlu może być… początkiem końca kariery doskonale zapowiadającego się żużlowca. 

 

Swoją przygodę z żużlem Michael Lee rozpoczął w wieku 13 lat, kiedy to zaczął treningi na torze Kings Lynn. – Bardzo szybko było dla nas jasne, że ten chłopak ma niesamowity talent do żużla. Miał bardzo dobrą sylwetkę i nad wyraz dobrze, jak na swój wiek, panował nad motocyklem – wspominał po latach ówczesny dyrektor klubu, Martin Rogers. 

Sam zainteresowany szybko w swoim życiu postawił wszystko na jedną kartę i zamiast edukacji wybrał sportową drogę kariery. – Gdy miałem piętnaście lat, to tak naprawdę skończyłem przygodę ze szkołą. Nie zdałem ani jednego egzaminu. Nauczyciele chcieli, abym wrócił i zdał te testy, ale to nie wchodziło dla mnie w ogóle w grę. Nie ganiałem za dziewczynami, nie włóczyłem się po ulicach. Cały mój świat zaczął się kręcić tylko wokół motocykli. Wszyscy musieli to zaakceptować. Rodzina i szkoła również. Jedyne co skupiało moją uwagę to żużel – mówił po latach Lee. 

Prawdziwe ściganie na żużlu rozpoczął w 1975 roku w zespole Boston Barracudas, który występował w National League. W swoim pierwszym spotkaniu, 16 marca, zdobył dwanaście punktów i potwierdził talent do ścigania się na motocyklu bez hamulców. Niespełna dwa tygodnie później nikt w Kings Lynn nie miał wątpliwości, że oto właśnie narodziła się nowa gwiazda speedwaya. Lee niespodziewanie dostał szansę debiutu w pojedynku Kings Lynn z Leicester Lions. Po dwóch startach „młodziak” miał na koncie pięć punktów. W kolejnym, ku radości kibiców gospodarzy, przedzielił, po brawurowym ataku parę gości, wyprzedzając Raya Wilsona. Tłum szalał… – Nie miałem nic do stracenia, a tylko dobrym występem mogłem zyskać – mówił Anglik po debiucie w „dorosłym” żużlu.

Młody zawodnik czynił błyskawiczne postępy, a jego nadzwyczajna forma zaczęła budzić podejrzenia o to, czy aby na pewno wszystko w jego sprzęcie jest regulaminowe. Domysły „życzliwych” towarzyszyły mu już przez większą część kariery. Zawodnik, podczas tournée po Australii i zawodów w Perth, został nawet „zmuszony” do rozbierania silnika. Przewaga nad rywalami miała jednak swoje źródło. Sprzętowej formy Anglika by nie było, gdyby nie były zawodnik motocrossu, ojciec Michaela, Andy. To właśnie on skrupulatnie dbał o sprzęt syna. 

– Wielu zawodników, w tym niektórzy najlepsi wszech czasów, mają bardzo niewielkie pojęcie o działaniu swoich motocykli, a tym bardziej o wiedzy technicznej na temat tego, co dzieje się wewnątrz silnika i wszystkich innych małych „sztuczkach”, które decydują o zwycięstwie i przegranej. Tato od najmłodszych lat dbał o to, abym rozumiał jak najwięcej kwestii sprzętowych. Byliśmy sami i byliśmy zupełnie  samowystarczalni. Mieliśmy kilka swoich sekretów. Nigdy jednak, wbrew temu co sugerowano, nie startowałem na czymś, co było w najmniejszym stopniu niezgodne z przepisami. Znajomość żużlowej techniki pozwoliła mi też na to, że potrafiłem sam pracować nad sprzętem – mówił Lee. 

Tym, co wyróżniało Michaela na tle innych zawodników, oprócz talentu, był jego wyjątkowy styl jazdy. Jak na wysokiego, szczupłego „patyka”, wcale nie wyglądał na torze niezdarnie. Lee rozwinął własny, unikalny styl i zawsze dobrze się go oglądało na torze. W 1977 roku zadebiutował w reprezentacji w meczu Anglia kontra Reszta Świata. Jadąc w parze z Peterem Collinsem trzykrotnie wygrywał wyścigi podwójnie, a w jednym z biegów pokonał samego Ivana Maugera. Łącznie wywalczył 11 punktów. 

Dwa miesiące później zdobył pierwsze indywidualne mistrzostwo Wielkiej Brytanii w Coventry. Pierwsza piątka zawodników otrzymywała nominację do finału interkontynentalnego. W tym ostatnim Lee zajął czwarte miejsce i debiut w finale światowym na szwedzkim torze stał się faktem. – W samolocie lecącym  do Szwecji rozmawialiśmy o jego ambicjach na przyszłość i Michael z pełną powagą stwierdził wtedy, że chce pobić pięć tytułów Fundina – wspominał Martin Rogers. 

W debiutanckim, deszczowym finale na stadionie Ullevi, który dzisiaj ze względu na pogodę pewnie nie zostałby planowo rozegrany, Anglik zajął czwarte miejsce. W biegu o brąz uległ Ole Olsenowi. Zdaniem żużlowych ekspertów, medal byłby udziałem Anglika już w debiucie gdyby nie najgorsze pola startowe w ostatnich biegach. 

Rok później na stadionie Wembley Anglik skończył finał na siódmej pozycji z dziewięcioma punktami na koncie. Kolejny rok, 1979, zakończył się upragnionym medalem. W dodatkowym biegu o brązowy medal, na stadionie w Chorzowie, Lee pokonał Kelly’ego Morana, Billy’ego Sandersa i Ole Olsena. 

– W tym roku nie wyszło mi zdobycie złota, ale wiele się nauczyłem. Wiem, że niezależnie od tego jak dobry jesteś tydzień po tygodniu w normalnych zawodach, chodzi o to w tym wszystkim, aby zebrać całego siebie jak najlepiej w całość w finale światowym. Zwycięstwo i tytuł mistrzowski jest jedyną rzeczą, która się dla mnie tak naprawdę liczy – komentował w prasie swój występ Anglik. 

Rok później upragnione i „tylko liczące się złoto” stało się jego udziałem. Nie obyło się jednak  bez komplikacji. W połowie stycznia, podczas halowych zawodów w Birmingham, Lee doznał kontuzji kręgosłupa.

– To miała być tylko dobra zabawa, ale mój instynkt niestety wziął górę. Nie potrafię się chyba bawić. Zawsze jadę o wygraną. Jak leżałem w szpitalu po wypadku, to byłem przekonany, że sezon mam „z głowy”-  wspominał po latach Anglik. Lekarze zapowiadali możliwość ponownych startów zawodnika dopiero w okolicach lipca. On sam na torze pojawił się… 20 marca. 

Przed finałem indywidualnych mistrzostw świata w 1980 roku to Michael Lee i Bruce Penhall byli faworytami dziennikarzy do zgarnięcia tytułu. Nasz bohater miał jednak do samego finału dylemat odnośnie wyboru motocykla. Nie wiedział czy startować na Jawie, która sponsorowała go wówczas jako jedynego zawodnika brytyjskiego, czy na Weslake. 

– Jawa wyprodukowała wtedy nowy silnik. Mieli z nim problemy Mauger czy Olsen. My z tatą również nie wiedzieliśmy jak je idealnie „dostrajać”. Miesiąc przed finałem kupiłem Weslake. Producenci „zwąchali” szansę. Gdybym zrezygnował wtedy z Jawy i wybrał Weslake, a do tego wygrał finał, to byłaby dla nich najlepsza reklama z możliwych. Do Goeteborga zabrałem i Jawę i Weslake. Jak zobaczyłem minę Czechów z Jawy, kiedy zobaczyli mnie z Weslake, to nie był to wyraz gniewu, ale pewnego rozczarowania. Postanowiłem odjechać trening na Jawie i tak już zostało. Byłem im to w jakiś sposób winny. W końcu oni mnie, jako młodego chłopaka, obdarzyli wielkim zaufaniem i wspomogli. Pozostałem im wierny – wspominał Lee. 

Indywidualny mistrz Anglii przyznaje, że dodatkowej „mocy” w finale dodało mu zachowanie jego bliskiego kolegi, ale i jednocześnie rywala,  Bruce’a Penhalla. W piątym biegu Amerykanin ostro „pojechał” z Anglikiem.

– W pewnym momencie, kiedy chciałem wejść pod niego, Bruce mocno pojechał w moją stronę i zablokował mnie dość niebezpiecznie. Chciałem pod niego wejść, a on po prostu pojechał w moją stronę. Nie ukrywam, goniłem go prawie dwa okrążenia i wyprzedziłem go ostrym manewrem. Uważam, że takiej sytuacji jaką spowodował Bruce, koledzy sobie nie robią na torze. Nie ukrywam, że dodał mi tym trochę sportowej  „wściekłości”. Od tego momentu miałem jedną myśl. Wygrać finał i pokonać Penhalla, co mi się ostatecznie udało – dodawał Lee.

Tytuł mistrza świata Michael Lee zadedykował Ole Olsenowi, który tego wieczoru był zawodnikiem rezerwowym. – Ole był wspaniały. Jemu dedykuję tytuł. Nie mógł wywalczyć dziś tytułu, ale wygrał go dla mnie poza torem. Rozmawiał ze mną po każdym biegu. Pomagał mi jak tylko mógł. Jego wsparcie było dla mnie dziś bezcenne. To moment, w którym marzenia stały się rzeczywistością. Zawsze chciałem być mistrzem i to zrobiłem. To był wieczór w którym wszystko zagrało jak należy – opowiadał.

Co ciekawe, za wywalczenie tytułu, Anglik otrzymał 1200 funtów, co nie pokryło w żadnej mierze kosztów związanych z występem w finale. – W Szwecji było drogo. Po zapłaceniu rachunków za podróże i hotel za moich trzech mechaników, członków rodziny i siebie, ubyło mi w kieszeni co najmniej dwa tysiące funtów – wspominał Lee. 

Chorzów 1979. Od lewej – Michael Lee, Ivan Mauger, Zenon Plech

Bartosz Zmarzlik pierwszy indywidualny tytuł mistrza świata zdobył w wieku 24 lat. Lee, trzymając w ręce złoty medal, był trzy lata młodszy. Można powiedzieć, że szansa na dogonienie Fundina i kolejne złote medale stała otworem.

Niestety, do dziś wiele osób uważa, że największy triumf sportowy był jednocześnie początkiem końca utalentowanego Anglika. Rok później w finale światowym uplasował się na 10. pozycji. W ostatnim, szóstym swoim występie w finale światowym, na torze w Norden w 1983 roku, wywalczył brązowy medal. Złoty medal indywidualnych mistrzostw świata zawisł na jego szyi jeszcze tylko raz. W 1981 roku na torze w Radgonie jako pierwszy Brytyjczyk wywalczył tytuł mistrza świata na długim torze. Po wygranej w finale światowym w 1980 roku w życiu zawodnika mocniej aniżeli ochota do kolejnych medali z najcenniejszego kruszcu pojawił się apetyt na niedozwolone używki. 

– Moi rodzice byli świadomi, że palę marihuanę, ale nie wiedzieli od początku, że palę również kokainę. Pierwszy raz spróbowałem jej w Danii. Podniosła mnie na duchu. Nie zdawałem sobie sprawy, jak mocno na mnie wpłynęła i jak mocno będzie mi towarzyszyła. Ludzie zawsze będą obwiniać innych za swoje złe czyny i szukać wymówek. Nie obwiniam Amerykanów za nic, co zrobiłem w życiu. Nikt poza mną nie był winien moich problemów z narkotykami. Tak. Często spotykałem się z Amerykanami. Ludzie nazywali mnie nawet „Wannabe Yank”. Oni po prostu lubili się dobrze bawić i czerpali przyjemność z żużla, chociaż kiedy pracowali byli poważni. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy co i kiedy robimy. Jeśli paliliśmy, to zawsze tylko po meczu. Oprócz kilku Jankesów nikt z nas nie pił wtedy dużo alkoholu. Zaciągaliśmy się kilka razy, wracaliśmy do domu, wstawaliśmy następnego ranka i znowu pracowaliśmy nad sprzętem – wspominał po latach były żużlowiec. 

W 1981 roku najbliżsi Lee nie zastanawiali się czy obroni on tytuł mistrza świata na klasycznym torze. Pytaniem stało się bowiem to, czy uda się go skutecznie odciągnąć od używek. Nie pomogła kuracja w jednej z angielskich klinik. – Tak, popalam sobie. Nie widzę w tym nic złego. W tym sporcie jestem poddany dużej presji i czasami muszę się wyluzować. Na pewno nie jestem jedyny. Nigdy jednak nie używałem używek, aby zwiększyć swoją formę. Jak się ścigam, muszę mieć trzeźwy umysł – cytował w 1981 roku zawodnika Daily Mirror. 

– W tym momencie on jest pod wrażeniem używek. Myśli, że to coś fajnego. Wszyscy wiemy, że jest obecnie najlepszym zawodnikiem świata z zadatkami na najlepszego w historii. Mam nadzieje, że się opamięta w momencie jak nie będzie za późno. Żona mu powiedziała, że ponownie zacznie chodzić na żużel jak z tym skończy – komentował zachowanie syna ojciec, Andy.

W czerwcu 1981 roku angielska prasa poinformowała o aresztowaniu Lee za posiadanie konopii indyjskich. Ze względu na swoje „występki”, mniej lub bardziej karygodne, czołówki tabloidów gwieździe popularnego wówczas w Anglii sportu nie były obce.Raz czy dwa w tygodniu pojawiałem się w poczytnej prasie. To była najlepsza reklama dla żużla – komentował po latach Lee. W tamtym czasie „The Mirror” osiągał dzienny nakład około trzech milionów egzemplarzy.

To właśnie rozrywkowy tryb życia sprawiał, że w sezonie 1981 mistrza świata niejednokrotnie brakowało pod taśmą w zawodach, w których miał wystartować. Wywalczenie zaledwie pięciu punktów w finale na Wembley angielscy dziennikarze określili mianem wielkiego wstydu.  Kiedy wszyscy, ze względu na „pasję” do używek, skazywali go na sportowy niebyt, w 1983 w Norden wywalczył brązowy medal.

W Anglii Kings Lynn zmienił na Poole i wydawało się, że w karierze Brytyjczyka widać promienie słońca. Zanim one się ostatecznie pojawiły, zgasły bezpowrotnie 31 marca 1984 roku na torze w Kings Lynn. Od sezonu 1984 zmieniono na torach angielskich przepisy. Dotknięcie taśmy było równoznaczne z wykluczeniem. Skończyła się możliwość czołgania do przodu i do tyłu przed puszczeniem taśmy.

Dla znanego z czołgających startów zawodnika nie było to ułatwieniem, a wręcz przekleństwem. Po jednym z „falstartów” Lee w połowie biegu został wykluczony. Zjechał na murawę, a później udał się „pod prąd” w stronę parkingu. Zdaniem sędziego, Lee tym samym naraził innych uczestników na niebezpieczeństwo. Współuczestnicy biegu zaprzeczali jakoby jakiekolwiek niebezpieczeństwo powstało. Michael został wykluczony z udziału w spotkaniu. Ku zdziwieniu nawet największych swoich antagonistów, angielski związek żużlowy za ten występek ukarał go pięcioletnią dyskwalifikacją. Po odwołaniu kara została ostatecznie skrócona do 12 miesięcy. Surową karę wielu uważało  za spisek mający wykluczyć niesfornego zawodnika na zawsze ze sportu. 

 

Artykuł w Daily Mirror o zażywaniu narkotyków przez angielskiego mistrza świata. Rok 1981

– Od momentu, kiedy powiedziano mi, że muszę odsiedzieć cały rok poza żużlem, całe moje nastawienie uległo zmianie. Wiedziałem, że to naprawdę koniec mojej kariery. Wszystko, co kochałem zostało mi odebrane – mówił wówczas zawodnik. Próby powrotu do żużla w kolejnych latach okazały się nieudane. W sezonie 1986 ponownie został zdyskwalifikowany. Tym razem za niestawiennictwo na zawodach. Do żużla powrócił jeszcze symbolicznie w roku 1991, na torach w Australii.

– Nie wkładałem w to serca, nie miałem tego samego poziomu poświęcenia jak kiedyś. Ponieważ mój styl życia był już taki, jaki był, po roku przerwy nie skupiałem się na żużlu. Mój biznes ucierpiał po moim powrocie, a gdy moja kariera żużlowa całkowicie się rozpadła, w pełni rzuciłem się w narkotyki – wspominał mroczny okres swojego życia Lee. 

Narkotyki zawładnęły byłym mistrzem na tyle, że oprócz paru mniejszych wyroków, 18 miesięcy spędził w więzieniu skazany jako narkotykowy dealer.Jako handlarz sprzedający kokainę biznesmenenom zarabiałem zdecydowanie więcej, aniżeli na żużlu. Więzienie nie było dla mnie problemem. Zrobiłem, co do mnie należało. Problemem był dzień, w którym Komisja Kontroli Żużla wydała na mnie pięcioletni zakaz startów, a potem na rozprawie apelacyjnej, kiedy uznali mnie za niewinnego w związku z pierwotnymi zarzutami (o narażanie życia innych zawodników), mimo to utrzymali swój zakaz w mocy przez rok. To były naprawdę ten najgorszy moment w moim życiu – pisał zawodnik w swojej biografii. 

Chris Louis oraz Michael Lee

W 2014 roku Lee ponownie trafił na czołówki gazet. Tym razem jako osoba oskarżona o gwałt oraz napaść na tle seksualnym. Były zawodnik z zarzutów został uniewinniony.

Jeszcze w czasach kariery, naukę przekazaną od ojca Lee wykorzystywał jako tuner swoich silników. Przygotowywał je również innym zawodnikom. Paręnaście lat temu współpracował w tej materii między innymi  z Taiem Woffindenem. Obecnie nadal „dłubie” w silnikach, przygotowując je paru młodym angielskim zawodnikom. 11 grudnia Michael Lee ubiegłego roku skończył 65 lat. 

– Michael, w jakimś sensie, był ofiarą swoich czasów. Miał taki, a nie inny sposób życia i trafił nieszczęśliwie na okres, w którym w żużlu pojawiły się narkotyki – pisał o Angliku, Ivan Mauger w swojej biografii.

– Michael to był na torze niesamowity zawodnik. Ja oraz wielu innych zawodników sięgaliśmy po sukcesy po tym jak włożyliśmy w żużel wiele pracy. On jej wkładać nie musiał. On miał wielki talent od Boga. Po raz pierwszy widziałem go w Anglii jak miał chyba szesnaście albo siedemnaście lat i zaczynał swoją karierę. Pamiętam, że na zawody przyjechał czymś a la motorynką, a miejscowi zawodnicy ostrzegali mnie przed tym blondynkiem. Ja się wtedy śmiałem, ale jak się spotkaliśmy na torze, to już i mi i bardziej utytułowanym kolegom do śmiechu nie było. Doskonały startowiec, nie bez powodu nazywano go mistrzem pierwszego łuku. On je rozgrywał po prostu doskonale. Nie każdy jest w stanie się oprzeć żużlowej popularności. Wedle mnie, to właśnie ten niezbyt sportowy tryb życia przyczynił się do tego, że Lee miał tylko jeden tytuł mistrza świata w klasyku. Były kobiety, był alkohol czy inne rzeczy, o których nie wspominam. Nie mógł się pokusom oprzeć. Dla mnie Michael to poziom jakościowy Briggsa, Olsena czy innych największych. Niestety on należał do, tych którzy nie wykorzystali całego swojego potencjału – mówi nam były rywal Anglika, Egon Müller.

– Moje życie dało mi wiele doświadczeń. Zarówno pozytywnych, jak i tych negatywnych. Błędy popełnia każdy. Najważniejsze jest to, aby w odpowiednim momencie wyciągać z nich słuszne wnioski. Nie wiem czy mi się to zawsze udawało  –  mówił były mistrz świata w 2010 roku.

Wkrótce na naszych łamach obszerny wywiad z Michaelem Lee

W artykule wykorzystano materiały: „Daily Mirror”, „Speedway Star”, „Back from the Brink”