Żużel. Cukrowy zajączek, cukierki ze święconki i dodatkowa blacha sernika. Przedstawiciele toruńskiego klubu opowiadają o Wielkanocy

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W tym roku ligowe rozgrywki żużlowe w Polsce ponownie startują przy okazji Wielkanocy. Wykorzystujemy te okoliczności, aby sprawdzić, co do powiedzenia na temat tych świąt i towarzyszącej im żużlowej rywalizacji mają przedstawiciele For Nature Solutions Apatora Toruń. Nasi rozmówcy opowiadają nie tylko o teraźniejszości, ale wielokrotnie wracają wspomnieniami również do przeszłości, pokazując tym samym, jak to dawniej bywało…

 

WIELKANOCNY KLIMAT

– Muszę przyznać, że bardzo lubię święta. To jest szczególny czas przepełniony spokojem i refleksją. Wielkanoc przypada w momencie, kiedy zaczyna się wiosna i przyroda budzi się do życia. Myślę, że to wszystkich pozytywnie nastraja. Jedyne co mi się nie podoba, to postępująca komercjalizacja tych świąt. Ja najbardziej cenię sobie powrót do korzeni, wspólnotę przeżywania tego czasu, dzielenie się wiedzą i możliwość wymiany doświadczeń z najbliższymi – mówi Ilona Termińska, prezes toruńskiego klubu. – Kiedyś pewnie nieco bardziej czekałem na te święta, a teraz wchodzę w nie trochę z rozpędu. Sporo czasu spędzam poza domem, więc trudno mi poczuć tę atmosferę. Mimo wszystko nadal pozytywnie odbieram ten czas. Trochę denerwuje mnie tylko, że wiele tygodni przed świętami w sklepach i marketach pojawiają się już świąteczne artykuły. Ludzie wtedy kompletnie nie myślą o kupowaniu takich rzeczy, a są nimi otoczeni. Moim zdaniem to jest niepotrzebne. Wszystko powinno przyjść w swoim czasie. Poczujmy te święta dopiero wtedy, kiedy będziemy mieli je poczuć. To jest pewnego rodzaju pompowanie balonika. Potem on pęka i w tym najważniejszym momencie jedyne co odczuwamy, to potężny przesyt – zdradza Krzysztof Lewandowski, młodzieżowiec ekipy z Grodu Kopernika.

– Dla mnie, jako katolika, są to najważniejsze święta w roku, które stanowią spore przeżycie. To przeżywanie rozciąga się w czasie, bo to nie tylko Niedziela Wielkanocna i Poniedziałek Wielkanocny, ale też Wielki Post, rekolekcje i Triduum Paschalne. Jako dziecko oczywiście nie wszystko rozumiałem. Byłem dosyć żywiołowy, więc spędzanie wielu godzin w kościele przed świętami oraz w czasie świąt nie przychodziło mi łatwo. Z wiekiem zacząłem jednak coraz bardziej pojmować o co w tym chodzi. Wielkanoc stała się dla mnie czasem refleksji i rozwoju duchowego. Staram się myśleć, jak to życie powinno wyglądać, aby było jak najbardziej wartościowe. Wiadomo, że miewałem wzloty i upadki. Po każdym upadku przychodził jednak moment, kiedy wstawałem i szedłem dalej przed siebie, będąc bogatszym o nową wiedzę. Wychodzę z założenia, że pewne rzeczy muszą się zadziać, żeby coś zrozumieć i otworzyć oczy. Właśnie o to chodzi, żeby z roku na rok stawać się coraz lepszym i wierzyć, że ten proces kształtowania się jako człowieka ciągle będzie postępował –tłumaczy Robert Sawina, obecny trener „Aniołów”.

– Święta zawsze spędzamy w domu – albo u rodziców, albo u mojej siostry, albo u nas. Od tego nie ma żadnych wyjątków. Zaczynamy od wspólnego śniadania, a potem jest uroczysty obiad. Na pewno jednak nie ma u nas czegoś takiego, że siedzimy przez cały czas przy stole. Jesteśmy ludźmi, którzy wolą spędzać czas aktywnie. Niezależnie od pogody lubimy wybrać się na spacer lub porobić coś na zewnątrz. Ja od dzieciństwa jestem do tego przyzwyczajona. Pamiętam, że zawsze czekało się na moment, kiedy mama wypuści nas na dwór, żebyśmy mogli biegać po osiedlu czy jeździć rowerem – opowiada Termińska. – Święta przeważnie wyglądają u nas tak samo. W rodzinnym gronie zasiadamy do śniadania, które jest podstawą i cieszymy się wspólnie spędzonym czasem. Ja sam niedokładnie wszystko pamiętam, bo to dzieciństwo przelatuje bardzo szybko, ale z opowieści rodziny i tych ostatnich lat, które kojarzę znacznie lepiej, wiem, że raczej nie lubiłem siedzieć w miejscu i wolałem aktywnie spędzać ten świąteczny czas. Na pewno bawiłem się z kuzynostwem, a poza tym wychodziłem też na dwór z kolegami i traktowaliśmy te świąteczne dni tak jak wszystkie inne – słyszymy od Lewandowskiego.

– Święta raczej okazują się dosyć powtarzalne. Za każdym razem spędzam je w gronie rodzinnym. Od zawsze uwielbiałem i nadal uwielbiam te nasze spotkania. W dzieciństwie bardzo często udawałem się z rodzicami w jakąś gościnę, więc byłem do tego przyzwyczajony. Zawsze spotykałem wtedy wielu innych dzieciaków w podobnym wieku, więc aktywnie spędzaliśmy ten czas na różnego rodzaju grach i zabawach. To było dla mnie bardzo atrakcyjne. Obecnie, gdy jestem już dorosły, skupiam się na tym samym, co wyniosłem z domu. Przywiązuję dużą wagę, aby w tym świątecznym czasie spotkać się ze wszystkimi najważniejszymi osobami w moim życiu. Mam na myśli rodziców, teściów, rodzeństwo oraz dzieci – mówi Sawina. – Pomijając wymiar religijny, święta od zawsze najbardziej kojarzą mi się właśnie z tymi spotkaniami rodzinnymi. Trudno też nie wspomnieć o wszystkich rarytasach, które goszczą na stole. Święta to czas, kiedy można pozwolić sobie na trochę więcej w zakresie jedzenia. Z reguły są to jakieś wyjątkowe potrawy, których nie jada się na co dzień, dlatego tak trudno się im oprzeć – dodaje mężczyzna.

– Nie ma świąt bez białej kiełbasy i bigosu – śmieje się Termińska. – Wielkanoc to taki czas, kiedy człowiek może najeść się jajek pod różnymi postaciami. Ja jednak mimo wszystko najbardziej lubię te klasyczne, czyli z solą. Do liczby potraw podchodzimy ze zdrowym rozsądkiem. Na pewno nie jest tak, że nasz stół ugina się pod ciężarem całego tego jedzenia i trudno na nim cokolwiek wcisnąć. Wybieramy potrawy, które najbardziej lubimy, a które nie pojawiają się u nas zbyt często. Niektóre są bardziej skomplikowane, a inne trochę mniej. Staramy się też, żeby zawsze było coś innego. Pozostajemy jednak w klimatach kuchni polskiej – dopowiada nasza rozmówczyni. –  Prawdę mówiąc, nie mam jakichś swoich ulubionych potraw. Najbardziej ciągnie mnie chyba do słodkiego. Mały kawałeczek ciasta to jest to, na co zawsze najbardziej czekam. Wiadomo, że jeśli jesteś sportowcem to nie możesz się objadać i zawsze musisz sobie troszeczkę odmawiać, ale kawałek ciasta czy parę łyżeczek sałatki z majonezem nie wyrządzi ci krzywdy. Najważniejsze, żeby wszystko robić z głową – informuje Lewandowski.

– Ja jestem smakoszem wszelkiego rodzaju dań w galarecie. Takich rzeczy nie robi się u nas zbyt często, więc tego można najeść się tylko od święta. Ja lubię konkrety. Słodycze mają dla mnie drugorzędne znaczenie. Staram się jednak spróbować wszystkiego, co tylko pojawia się na stole. W mojej rodzinie od zawsze był taki zwyczaj. Wielkanocne jedzenie najbardziej kojarzy mi się z chrzanem, który towarzyszy spożywanym potrawom. Dla mnie on nigdy nie był czymś niedobrym. To jest obowiązkowy dodatek, który nadaje wyrazu wielu potrawom i ma określoną symbolikę – przekonuje Sawina. Okazuje się, że przygotowania do wielkanocnej biesiady rozpoczynaj się u naszych rozmówców długo przed pierwszym dniem świąt.

– Zawsze jest co nieco do zrobienia, ale wspólnymi siłami dajemy sobie radę. U nas jest podział obowiązków. Część rzeczy robią moi rodzice, część moja siostra, a część zostaje dla mnie. Ja zawsze piekę ciasta, takie jak makowiec, baba, jabłecznik czy sernik. Taki standard. Mnie to zawsze bardzo cieszy. To jest chwila odprężenia przy czymś innym, czego nie robi się na co dzień. Przygotowuję to zawsze popołudniami lub wieczorami. Małymi krokami posuwam się do przodu. Gorzej u mnie z gotowaniem, ale obiad świąteczny bez problemu zrobię. Wiele rzeczy przygotowuję sobie wcześniej, a potem wrzucam to w słoiki i mogę wykorzystać w dowolnym momencie. Ja nigdy nie zostawiam niczego na ostatnią chwilę. Wszelkie zakupy robię sukcesywnie. Myślę, że nie ma sensu tworzyć nerwowej atmosfery wokół tych przygotowań – zdradza Termińska. 

– Po latach na pewno udało mi się zapanować nad takim niepotrzebnym pośpiechem i dążeniem do perfekcjonizmu. Z domu wyniosłam coś takiego, że wszystko musiało być zrobione na tip-top, ale w pewnym momencie zaczęłam z tym zrywać. Jak coś mi nie wyjdzie, to trudno. Jak nie zdążę na którąś godzinę, to też nic się nie stanie. Na pewno nadal bardzo mocno się w to wszystko angażuję, ale jednocześnie daję sobie znacznie więcej swobody – dodaje szefowa toruńskiego klubu. – Ze względu na swoje obowiązki nie zawsze mam wystarczająco dużo czasu, ale jeśli tylko nadarza się okazja, to bardzo chętnie pomagam mamie. Już od dziecka miałem taki nawyk, że biegałem i pytałem, co mogę zrobić, co mogę pokroić i tak mi zostało – mówi Lewandowski. – Moja działka to sprzątanie. Za sprawy kuchenne raczej się nie biorę i żadna potrawa nie wychodzi spod mojej ręki. Moja żona świetnie gotuje i trudno byłoby ją przebić. Jeżeli jednak mogę ją jakoś wesprzeć, to zawsze to robię. Staram się uczestniczyć w tych przygotowaniach, bo potem wszystko lepiej smakuje – słyszymy od Sawiny.

WIELKANOCNE ZWYCZAJE

Trudno wyobrazić sobie Wielkanoc bez pisanek. – My gotujemy jajka w łupinach od cebuli. One stają się wtedy takie ładne, brązowe i pięknie zdobią nasz stół. Zbieranie tych łupin zaczyna się na długo przed samą Wielkanocą. To jest tradycja, za którą stoi mój tata. On wyniósł ją ze swojego domu rodzinnego i przekazał dalej. To właśnie tata odpowiada za gotowanie jajek w tych łupinach, a my potem je od niego odbieramy i natłuszczamy, aby się ładnie świeciły. Nigdy nie było u nas tradycji związanej z malowaniem jajek, rysowaniem po nich czy jakimkolwiek innym ich dekorowaniem – mówi Termińska. – U nas raczej nigdy nie było żadnego wielkiego nacisku na malowanie jajek. Jak miałem ochotę, to mogłem wyrazić na nich jakąś swoją wizję artystyczną, ale to nie zdarzało się co każde święta – informuje Lewandowski. – U nas jajka barwi się na określony kolor za pomocą specjalnych barwników, które można kupić w sklepie. Jako dziecko samodzielne malowanie uskuteczniałem jedynie w szkole na zajęciach plastycznych. Jak jednak urodziły się moje dzieci, to w okresie ich dzieciństwa odświeżyłem sobie trochę ten temat. Teraz czekam na wnuki, bo jak one się pojawią, to pewnie znowu do tego wrócimy. Myślę, że wtedy może być ciekawie – przekazuje Sawina.

Charakterystyczne dla Wielkanocy jest też święcenie pokarmów. – Ten temat zawsze przywołuje u mnie bardzo przyjemne wspomnienie z dzieciństwa. Moja mama, oprócz wszystkich niezbędnych produktów, typu jajeczka, chlebek, szyneczka, chrzanik, sól, wrzucała do koszyczka również cukierki. Jak wracaliśmy ze święconki to po cukierkach nie było już jednak śladu, bo zostawały same papierki. To były takie dziwne czasy, że nie wszystko można było dostać, więc razem z moją siostrą nie byłyśmy w stanie oprzeć się tym łakociom. My ogólnie często robiłyśmy takie podchody i próbowałyśmy wybadać, gdzie mama schowała słodycze na święta. Wracając jednak do święconki, teraz, kiedy założyłam już swoją rodzinę, koszyk przystraja moja córka. Ona ma zmysł artystyczny, więc to zawsze pięknie wygląda. Jak koszyczek jest gotowy, to wszyscy powolutku dorzucamy do niego wszelkie niezbędne produkty. Po jajka jeździmy do taty, tak jak już mówiłam, ja zawsze piekę taką małą babę, a mój mąż samodzielnie przygotowuje chrzan. Za każdym razem powstaje z tego trochę słoiczków, którymi możemy obdarowywać najbliższych. Na święconkę zwykle udajemy się z moimi rodzicami i moją siostrą, ale każdy ma osobny koszyk – opowiada Termińska.

– W naszym domu koszyczek zawsze szykuje mama, a potem całą rodziną idziemy do kościoła. Ja chyba jeszcze nigdy tego nie mówiłem, ale za młodu byłem ministrantem, więc w dniu święconki potrafiłem większość dnia przesiedzieć w kościele. Po prostu to lubiłem i kompletnie mi to nie przeszkadzało. Nie kojarzę, żebym kiedykolwiek podjadał coś z koszyczka. Raczej grzecznie czekałem na pierwszy dzień świąt – zdradza Lewandowski. – Jak byłem mały, to święconkę przygotowywały moja mama i śp. babcia. My, jako dzieci, mieliśmy za zadanie odnaleźć w ogrodzie chrzan i go wykopać, a jeżeli nie było go przy domu, to należało gdzieś po niego pojechać. Następnie własnoręcznie się go tarło i wkładało do święconki. Oprócz chrzanu, w koszyczku nie mogło zabraknąć też innych charakterystycznych produktów, które miały swoją symbolikę. Chodzi mi o jajka, chleb, sól czy masło. To była podstawa. Nie kojarzę natomiast, żebyśmy święcili ciasto. Wiem, że teraz ludzie dokładają wiele innych produktów i szykują te koszyczki naprawdę na bogato, ale od czasu, kiedy założyłem swoją rodzinę, my raczej trzymamy się tradycji – mówi Sawina.

Wszystkie grzeczne dzieci wiedzą, że w czasie Wielkanocy mogą liczyć na jakiś podarunek od zajączka. – Prezenty były najważniejsze i to na nie najbardziej się czekało. Jako dziecko nie rozumiałem po prostu, że te święta mają zupełnie inne znaczenie – sygnalizuje z uśmiechem Lewandowski. – Ja chyba dość szybko domyśliłem się, że nie ma tego zajączka, bo nawet nie potrafię sobie przypomnieć okresu, kiedy w niego wierzyłem. Po prostu podpatrywałem rodziców i widziałem, że to oni podkładają te prezenty – dodaje młodzieżowiec Apatora. – Kiedy byłem młodszy, to strasznie nie lubiłem dawać prezentów, ale po czasie wiele się w tej kwestii zmieniło. Teraz zdecydowanie bardziej wolę dawać niż dostawać. Przyjemnie jest uszczęśliwiać innych oraz patrzeć na ich szczęście – dopowiada nasz rozmówca.

– Jako mała dziewczynka co roku wystawiałam koszyk na podarunki. Zawsze brałam taki największy, przeznaczony na grzyby. Kiedyś to nawet zdarzyło mi się wystawić dwa. Liczyłam, że zajączek się nie połapie i będę miała dodatkową zdobycz. Jednego roku się zdziwiłam, bo oprócz słodkości dostałam też małą rózgę. Widocznie byłam niegrzeczna. Trochę trwało to moje wierzenie w zajączka. Nie pamiętam dokładnie, kiedy się zorientowałam, jak to faktycznie jest. To chyba była któraś klasa podstawówki. Potem tę tradycję przenieśliśmy na nasze dzieci. One też dość długo szukały koszyczków po domu albo po ogródku, jak była ładna pogoda. Zawsze przyjemnie było na to patrzeć. Wiązał się z tym cały rytuał. Czasami koszyk udawało się dobrze ukryć, więc było sporo główkowania, gdzie ten zajączek mógł go wstawić – zdradza Termińska.

– Powiem szczerze, że niespecjalnie pamiętam okres, kiedy spoglądałem na ten temat z pozycji tego „mądrzejszego”, który wie już, jak te sprawy się rozgrywają. Ja zresztą dorastałem w takich czasach, że musiałem dosyć szybko przebudzić się z takiego dziecięcego snu i uzmysłowić sobie, jak wygląda rzeczywistość. Tamte lata po prostu nie były zbyt obfite w tego zajączka, bo w sklepach niewiele można było znaleźć. Jak słyszę hasło zajączek, to na myśl przychodzi mi przede wszystkim taka cukrowa figurka, którą można było się zajadać. Zawsze zaczynało się od odgryzania uszu, a kończyło się na stopach. Na pewno potrzeba było trochę czasu, żeby go skonsumować, bo długo się go gryzło. Ten smak zapamiętam do końca życia – wspomina Sawina.

Odkąd tylko sięgamy pamięcią, w święta wielkanocne wpisany jest też Lany Poniedziałek. Wydaje się, że ten dzień jest szczególnie ważny dla młodych chłopaków, którzy ganiają za swoimi koleżankami, aby oblać je wodą. – Kiedy byłem znacznie młodszy, to wiadomo, że razem z kolegami biegaliśmy uzbrojeni w pistolety na wodę. Mieliśmy też balony wypełnione wodą. Muszę się przyznać, że mimo próśb mamy, próbowałem zrzucać je na kogoś z balkonu. Teraz już wiem, że było to bardzo nieodpowiedzialne i głupie – wyznaje Lewandowski. – Odnajduję w pamięci sceny, jak ganialiśmy się z wodą. Działo się to przeważnie, jak spotykałem się z kuzynostwem – przypomina sobie Sawina.

Wiele dziewczyn ma poważne obawy przed wyjściem z domu w Lany Poniedziałek. Czy wśród nich była także Ilona Termińska? – Tak naprawdę nie mam żadnych szczególnych wspomnień związanych z tym dniem. Jak byłam dzieckiem, to ganialiśmy się po osiedlu z takimi małymi jajeczkami na wodę i symbolicznie się polewaliśmy. Zabawa polegała na tym, żeby jak najczęściej trafiać w innych. Dopiero potem weszła moda na oblewanie dziewczyn z wielkich wiader. Nie wiem skąd to się wzięło. To raczej nie było ani miłe, ani przyjemne. Ja na szczęście nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam – odpowiada nasza rozmówczyni.

WIELKANOCNY ŻUŻEL

Wszyscy miłośnicy czarnego sportu doskonale zdają sobie sprawę, że Wielkanoc przeważnie oznacza start sezonu żużlowego. Kiedyś inauguracyjne mecze rozgrywano w Lany Poniedziałek, natomiast od jakiegoś czasu odbywają się one w Wielką Sobotę i Niedzielę Wielkanocną. – Żużel od wczesnego dzieciństwa był wpisany w nasze święta. Jak tylko w mojej rodzinnej Bydgoszczy odbywał się mecz, to szliśmy na stadion. To była nasza tradycja, której nikt nie zamierzał zaburzać. Zawsze bardzo czekałem na ten początek sezonu. Wielkanoc od samego początku kojarzy mi się przede wszystkim z żużlem – zdradza Lewandowski. Okazuje się jednak, że u Roberta Sawiny oraz Ilony Termińskiej żużel przed laty nie był stałym punktem wielkanocnego programu.

– U mnie w rodzinie nie było żadnych tradycji żużlowych. Ani mój tata, ani żaden inny członek naszej rodziny nigdy nie zaproponował mi wyjazdu na mecz. Dopiero później, jak inni ludzie wciągnęli mnie w ten sport i przyczynili się do tego, że zacząłem go uprawiać, stał się on częścią mojego życia w czasie Wielkanocy – tłumaczy szkoleniowiec Apatora. – Mój tata śledził najświeższe doniesienia, ale nigdy z nami tego mocno nie omawiał. Nie mogę sobie przypomnieć, żeby były jakieś dyskusje czy komentarze dotyczące jazdy naszych żużlowców. Raczej ograniczało się to tylko do podawania wyników i kibicowania na odległość. Ten żużel przewijał się w tle, ale w żaden sposób nie determinował nam świąt. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy postanowiliśmy zaangażować się w ten sport. Wtedy żużel stał się u nas stałym punktem Wielkanocy. Najpierw byliśmy sponsorami, więc zaczęliśmy pojawiać się na meczach. Dla nas to zawsze była bardzo uroczysta chwila. Teraz jesteśmy właścicielami, więc mamy znacznie więcej obowiązków, bo zarządzamy tym już bezpośrednio. Obecnie musimy układać sobie ten świąteczny czas w taki sposób, aby nic nie kolidowało z naszą działalnością, ale też żeby nasza działalność niczego nie zakłócała – słyszymy z kolei od szefowej toruńskiego klubu.

A jak nasi rozmówcy zapatrują się na rozgrywanie meczów żużlowych w okresie wielkanocnym? Odkąd są w tym sporcie od środka, Wielkanoc to dla nich nie tylko czas wytchnienia i świętowania, ale też wytężonej pracy. W tej chwili na pewno mają znacznie mniej przestrzeni, żeby odpocząć w gronie najbliższych i nacieszyć się świątecznym okresem. – Tak naprawdę mi to nie przeszkadza. My nie mamy na to wpływu i musimy robić to, co do nas zależy. Kiedy stajesz się zawodnikiem, to wszystko zaczyna być trochę trudniejsze i twój czas jest zagospodarowany zupełnie inaczej. Do wszystkiego można się jednak przystosować i przyzwyczaić, a wtedy to nie stwarza wielkiego problemu – wyznaje Lewandowski, zdradzając jednocześnie, że wielkanocna jazda na żużlu zrodziła u niego ciekawa tradycję.

– Odkąd zacząłem występować w lidze, moja mama piecze przed świętami jedną blachę sernika więcej, a ja potem zabieram ją na pierwszy mecz. Z życzliwości zrobiła tak przed moim debiutanckim sezonem i to się poniekąd sprawdziło, bo to był dla mnie całkiem niezły rok. W związku z tym zaczęliśmy to powielać. W żużlu często przywiązuje się wagę do takich „talizmanów” i nie chce się z nimi zrywać, żeby to się nie zemściło. Mam zatem sernik, który ma pomagać mi w jak najlepszym wejściu w rozgrywki. On potem jest u mnie w warsztacie i każdy, kto tylko ma ochotę, może przyjść i wziąć sobie kawałek – informuje nasz rozmówca.

– Żużel w Wielkanoc to jest pewnego rodzaju tradycja. Ja to po prostu przyjmuję i nie zamierzam z tym dyskutować. Myślę, że można poukładać to w taki sposób, żeby wszystko odpowiednio połączyć. Na wszystko znajdzie się czas i miejsce. Na pewno mamy wokół siebie ludzi, którzy są nam życzliwi, którzy żyją żużlem i którzy są zaangażowani w swoją pracę, więc miło jest spędzić z nimi trochę czasu w święta – przekonuje Termińska.

Trochę inaczej na kwestię rozgrywania zawodów żużlowych w Wielkanoc patrzy Robert Sawina. – Myślę, że nic by się nie stało, gdybyśmy odpuścili. Mając mecz na głowie, na pewno znacznie trudniej poczuć ten świąteczny klimat i właściwie przeżyć czas świąt, jak również czas poprzedzający święta, kiedy trzeba w pocie czoła przygotowywać się do nadchodzącej rywalizacji. Jesteśmy wtedy w strasznym biegu i wchodzimy w te święta z marszu. W tym roku my akurat mamy mecz w Wielką Sobotę, więc te dwa najważniejsze świąteczne dni będziemy mogli spędzić w domu z najbliższymi i trochę się wyciszyć, ale nie wszyscy mogą liczyć na taki komfort. Niektórzy mają zawody w Niedzielę Wielkanocną, więc tym osobom niewiele zostanie z tych świąt. Ja z tym naszym wyciszeniem też bym nie przesadzał, bo podejrzewam, że cały czas będziemy emocjonować się wcześniejszym meczem i analizować wszystko, co się podczas niego wydarzyło – prezentuje swoje stanowisko szkoleniowiec.

– Pamiętam, że w czasach, kiedy byłem początkującym żużlowcem, zazdrościłem wszystkim kolegom i koleżankom, że mogą trochę się pobawić czy zostać do późna na dyskotece. Ja musiałem grzecznie położyć się spać o wcześniejszej godzinie, bo na drugi dzień miałem mecz ligowy i chciałem pokazać się z jak najlepszej strony. Należało w pełni skoncentrować się na swoim zadaniu. Wiedziałem na co się piszę, więc nie zamierzałem rozpaczać, ale z tyłu głowy było pewnego rodzaju przeświadczenie, że coś tracę. Myślę, że teraz niektórzy też mogą mieć poczucie, że coś ważnego ich omija – kontynuuje „Sawka”. – Z drugiej strony rozumiem jednak, że rozgrywanie zawodów żużlowych w czasie Wielkanocy ma swoje logiczne przesłanki i nie zamierzam tego krytykować. Przez lata zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić, więc trudno od tego odejść. Wielu ludzi po prostu chce ubarwiać sobie ten świąteczny czas wyjściem na stadion czy oglądaniem transmisji telewizyjnej. Przeważnie spotykamy się w szerszym gronie przy suto zastawionym stole i wspólnie emocjonujemy się tym sportem. Oglądalność zawsze jest spora, więc to się broni. Każdy, kto zaangażował się w żużel, zrobił to z własnej woli i wiedział z czym to się wiąże. Po prostu musimy się dostosować i robić swoje jak najlepiej – dodaje po chwili nasz rozmówca.

WIELKANOCNE ŻYCZENIA

Święta to idealna okazja, żeby wzajemnie obdarowywać się różnymi upominkami. A gdyby nasi rozmówcy mieli napisać list do zajączka, to o co by go poprosili? – Chyba każdy może się domyśleć, czego życzyłaby sobie prezes klubu sportowego. Ja jednak nie powiem tego głośno, bo nie chcę zapeszać. Wiem jedynie, że byłoby to bardzo przyjemne ukoronowanie naszego czasu w tym sporcie – sygnalizuje Termińska. – Ja życzyłbym sobie przede wszystkim zdrowia, bo to ostatnio trochę uciekło. Wiadomo, że zdrowie jest najważniejsze. Resztę zawsze można jakoś zdobyć – stwierdza Lewandowski.

– W pierwszej kolejności zażyczyłbym sobie pokoju na świecie. To wydaje się w tej chwili najważniejsze. Dobrze by było, gdyby ludzie, którzy mają największy wpływ na to, co dzieje się dookoła, potrafili się tolerować, akceptować oraz dogadywać. Niech ustąpią te wojny i cierpienia, a zapanuje ład i porządek. W obecnych realiach trudno przewidzieć każdy kolejny dzień, każdą kolejną godzinę. Wszystko jest wywrócone do góry nogami i wisi na włosku, a tak nie powinno być. Chciałbym też, żebyśmy w nieco większym stopniu dostrzegali siebie nawzajem. Odnoszę wrażenie, że z tym mamy spory problem. Coraz bardziej się izolujemy. Telewizja oraz internet zbyt mocno odwracają naszą uwagę i odsuwają nas od tego, co ważne. Nie potrafimy się wyłączyć i skupić na naszych relacjach. Wszędzie tyle atrakcyjnych treści, ale one nie zastąpią drugiego człowieka. Warto się nad tym pochylić – w trochę szerszej perspektywie wypowiada się Sawina.

Święta to również czas składania sobie życzeń. Na koniec przedstawiciele toruńskiego klubu zostali zapytani zatem, z jakimi życzeniami w tym wielkanocnym okresie wyszliby do społeczeństwa oraz środowiska żużlowego? – Jak najwięcej spokoju, radości i domowej atmosfery. Stabilizacji, która wydaje się bardzo ważna. Zdrowia i zadowolenia z życia. A do tego spełnienia wszystkich marzeń, cieszenia się sportem, rywalizacji na najwyższym poziomie i niesłabnącej energii do kibicowania – rozpoczyna Termińska. – Zatrzymajmy się na moment i spędźmy trochę czasu z najbliższymi. Teraz wszystko tak pędzi, że nie dostrzegamy wielu drobiazgów, które powinny nas cieszyć. Myślę, że warto coś z tym zrobić – dorzuca Lewandowski. – W tych trudnych czasach bądźmy po prostu dobrzy, czyńmy jak najwięcej dobra i starajmy się dostrzegać dobro wszędzie, gdzie tylko to możliwe. Jeżeli będziemy potrafili zastosować to w praktyce, to nasze życie stanie się łatwiejsze i będziemy mieli o wiele mniej problemów – kończy Sawina. 

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Sajfutdinow i Lambert wyrwali wygraną dla Aniołów! Stal napędziła stracha torunianom (RELACJA) – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Żużel. Pierwszy mecz w elicie dla Celfast Wilków Krosno, Jason Doyle wraca do Leszna (ZAPOWIEDŹ) – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)