Grzegorz Kuźniar.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Grzegorz Kuźniar, urodzony 4 marca 1948 roku, zawodnik i trener sportu żużlowego. Przez całą sportową karierę (1968–1988) reprezentował klub z Rzeszowa, w barwach którego startował w rozgrywkach I i II ligi oraz trzykrotnie uczestniczył w finałach mistrzostw Polski par klubowych (Chorzów 1978 – VI m., Toruń 1981 – VII m., Gorzów 1982 – IV m.). W 1980 roku wystąpił w finałowym cyklu turniejów o Drużynowy Puchar Polski, zajmując IV miejsce.

W latach 1971–1987 dziewięciokrotnie startował w finałach indywidualnych mistrzostw Polski, największy sukces odnosząc w 1986 roku w Zielonej Górze, gdzie zdobył brązowy medal. Był również trzykrotnym uczestnikiem finałów młodzieżowych indywidualnych mistrzostw Polski, zaś w 1970 roku zielonogórski tor przyniósł mu tytuł wicemistrza kraju. W sezonie 1971 wywalczył Srebrny Kask, rok później uczestniczył w eliminacjach indywidualnych mistrzostw świata, zajmując XII miejsce w ćwierćfinale kontynentalnym w Libercu. Po zakończeniu kariery sportowej zajmował się pracą trenerską m.in. w macierzystej Stali Rzeszów i KSM-ie Krosno.

Dlaczego o nim? Grzegorz Kuźniar najpierw na treningu zderzył się z o 7 lat młodszym bratem Wiesławem, który w wyniku obrażeń zmarł, potem zaś był uczestnikiem śmiertelnego wypadku Jerzego Białka. Mimo traumy, Kuźniar uprawiał żużel do 40. roku życia…

Jak doszło do tragedii Wiesława? Wspominał to wydarzenie przed laty Józef Batko, legenda Rzeszowa, uczestnik dramatu. W jeden z czerwcowych dni 1972 roku bracia razem uczestniczyli w treningu. Tego dnia nad stadionem Stali krążyło chyba jakieś fatum. Na torze, co i rusz dochodziło do kolizji. Trener Marian Spychała w parkingu zwołał więc odprawę zawodników  – Panowie, bezpieczeństwo przede wszystkim – uczulał żużlowców trener. – Podczas tamtego treningu puszczałem zawodnikom taśmę – wspominał Batko, były wieloletni zawodnik i działacz Stali. Żużlowcy na tor wyjeżdżali dwójkami. Gdy przyszła kolej na braci Kuźniarów, obaj zawzięcie rywalizowali na torze o zwycięstwo.

– Wiesiek jechał po zewnętrznej, Grzesiek bliżej krawężnika – opowiadał pan Józef. – Na mecie młodszy z braci zrównał się z Grzegorzem. Obaj sczepili się motocyklami, nieuchronnie zmierzając w kierunku ogrodzenia. Grzegorz zdążył wyskoczyć ze swej maszyny, Wiesiek bezwładnie owinął się wokół bandy. Dla młodszego z braci karambol ten skończył się tragicznie. Zmarł w szpitalu 24 czerwca. Zdaniem Józefa Batki, Wiesław Kuźniar zapowiadał się na świetnego zawodnika, nie gorszego niż jego brat. – Jak to się mówi, miał papiery na jazdę. Był odważny, zdecydowany. Mimo młodego wieku, bardzo dobrze prowadził motocykl – dodał Batko.

Po zakończeniu kariery zawodniczej Grzegorz Kuźniar został trenerem, miał jednak przymusową przerwę od żużla, po której teraz ciężko mu się odnaleźć w speedwayu. Niegdysiejszy lider zespołu z Rzeszowa trafił za kratki. Wspomniał kiedyś, na jednym z forów internetowych, że w więzieniu przeczytał wiele książek na temat psychologii sportu i wie teraz dokładnie, co dobre a co nie dla zawodnika. Będąc szkoleniowcem dał się poznać jako zwolennik startów wychowanków, których mocno promował. Skoro więc drugą szansę po podobnych „przygodach” otrzymał Tomek Bajerski, może i dla Kuźniara zaświeci żużlowe, trenerskie słońce.

Warto pamiętać, że Grzegorz Kuźniar trener, ma swój wkład choćby w wyszkolenie Dawida Lamparta. Tak o tym mówił kilka lat temu: – Zostałem poproszony przez rodziców Dawida, abym pomógł mu w szlifowaniu techniki jazdy. Na ile będę mógł, podpowiem chłopakowi, który ewidentnie posiada papiery na dobrego żużlowca. Jednak trzeba z nim nieustannie pracować. Oprócz techniki pokonywania łuków, uczę nawyku ekonomicznej jazdy, czyli optymalnego nabierania prędkości, łapania przyczepności i eliminowania zbędnych ruchów i balansu na motocyklu, które zamiast zwiększyć szybkość, wyhamowują na wirażu bądź prostej. W dalszym ciągu współpracuję też z Pawłem Miesiącem, którego czeka trudne zadanie w roli seniora.

Kolejnym przykładem twardego charakteru i odporności na traumę może być Franciszek Stach, zawodnik z Opola.

Franciszek był starszym bratem Gerarda, tragicznie zmarłego na torze. Licencję żużlową zdobył w 1969 roku. Do 1985 roku startował w barwach Kolejarza Opole, w 1970 roku zdobywając brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Polski. W latach 1986–1987 nie startował na torach żużlowych,  zaś karierę zakończył w 1988 roku w zespole Śląska Świętochłowice. Był dwukrotnym medalistą Drużynowego Pucharu Polski (1979 – brązowym, 1980 – srebrnym). W 1973 roku zdobył w Zielonej Górze tytuł Młodzieżowego Indywidualnego Wicemistrza Polski. W 1975 roku awansował do rozegranego w Pradze półfinału kontynentalnego (eliminacji Indywidualnych Mistrzostw Świata), w którym zajął IX miejsce, zaś w 1977 roku sięgnął, wspólnie z Leonardem Rabą, po brązowy medal Mistrzostw Polski Par Klubowych. Niezgorszy dorobek, mimo dramatu i przeżyć.

Gerard, ten młodszy, był rewelacyjnie zapowiadającym się wychowankiem opolskiego Kolejarza. W lidze debiutował w roku 1972. Dwa lata później, jako 22-letni zawodnik wywalczył Srebrny Kask oraz srebrny medal MIMP. Wówczas, gdy Kolejarz Opole występował w 2 lidze, osiągnął rewelacyjną średnią biegową 2,38, co w ogólnej klasyfikacji dawało mu 8. miejsce, za m.in. Jerzym Szczakielem, Henrykiem Żyto, Leszkiem Marszem, Janem Ząbikiem czy Zbigniewem Studzińskim. Jego kariera nabrała tempa i większość znawców uznała go za jednego z najlepiej zapowiadających się polskich zawodników. Przegrał w finale MIMP z Jerzym Rembasem, lecz tę porażkę powetował sobie w serii turniejów o Srebrny Kask, pokonując reprezentanta Stali Gorzów o jeden punkt.

Wydawało się, że Gerard będzie stanowił o sile opolskiego zespołu także w  kolejnym sezonie, kiedy to po rewelacyjnym roku 1974, opolanie uzyskali awans do 1 ligi. Niestety feralnego 13 października 1974 żużlową Polskę obiegła informacja o śmierci zawodnika. Podczas międzypaństwowych zawodów towarzyskich pomiędzy Kolejarzem Opole a czechosłowackim AMK Koprivnica, Gerard podczas swojego pierwszego startu, w biegu III zawodów, jadąc na drugiej pozycji tuż za Janem Vernerem, próbował atakować zawodnika rywali. Na drugim łuku trzeciego okrążenia upadł, z impetem wpadł na niego inny zawodnik biorący udział w tej gonitwie. Zmarł kilka godzin później w szpitalu, na skutek obrażeń wewnętrznych odniesionych w wypadku (m.in pęknięta miednica), nie odzyskując przytomności. Tak zakończyła się znakomicie zapowiadająca się kariera opolanina. A brat?

Franciszek nie zrezygnował z jazdy, z tego, co kochał. Charakteryzowało go to, że głównie na własnym torze notował świetne występy, natomiast na wyjazdach było nieco gorzej. Na początku kariery pełnił rolę zawodnika drugiej linii, jednak gdy starty zakończył Jerzy Szczakiel, Franciszek stał się jednym z kluczowych żużlowców opolskiego klubu i przez lata wraz z Leonardem Rabą stanowił o sile miejscowego zespołu. Franciszek Stach zmarł w 1998 roku, przeżywszy 48 lat. Zaledwie tyle. Bardzo pechowa rodzina.

Speedway to dramaty, kontuzje, krew, pot i łzy, a często śmierć. Choć przerażające, to właśnie czyni go jeszcze bardziej kuszącym. Młodzi ludzie garną się do żużla, nie myśląc o czarnych scenariuszach. Chcą być jak idole. Chcą zwyciężać i zdobywać laury. Zdarza się jednak, że przygoda zostaje nagle przerwana, w dramatyczny, ostateczny sposób. Zbliża się Dzień Zaduszny. Nie zapominajmy o pechowcach.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI