Michael Palm Toft. fot. Taylor Lanning
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie jest zawodnikiem szerzej znanym w naszym kraju, a szkoda, bo Michael Palm Toft potrafi naprawdę wiele. 32-latek zaskakuje świetną formą na początku nowego sezonu, na przykład na Wyspach Brytyjskich.

 

Duńczyk zakasował bardziej od siebie utytułowaną konkurencję, na przykład uczestników cyklu Speedway Grand Prix Roberta Lamberta czy Taia Woffindena, wygrywając 21 marca rozgrywany w Manchesterze Memoriał Petera Cravena. Każdy, kto miałby ich na rozkładzie, chciałby podkreślić swoją pozycję i upomnieć się o miejsce w cyklu IMŚ na 2023 rok. Michael Palm Toft nie należy jednak do tego grona. W rozmowie z dziennikarzem „Speedway Star” postawił sprawę jasno:

– Nie widzę się jako zawodnika Speedway GP, nie jestem nawet w okolicach kwalifikacji do tego cyklu. Najpierw chciałbym spróbować w Polsce, ścigać się w najsilniejszej istniejącej lidze, sprawdzić się tam, gdzie konkurencja jest największa. Myślę, że jestem wystarczająco dobry, by spróbować tam swoich sił. Chcę się tym cieszyć, ale podchodzę do tego także od strony biznesowej. Jeśli zarabiam pieniądze, to dobry interes. Myślę, że naprawdę dobre pieniądze w cyklu SGP zarabia się dopiero będąc w pierwszej trójce. Rozmawiałem o tym z innymi i tak właśnie twierdzili.

Dla zawodnika rodem z Odense starty w polskiej lidze byłyby debiutem nad Wisłą. Michael Palm Toft wyróżnia się swoim podejściem do uprawiania żużla od strony uczestnictwa w walce o mistrzostwo świata oraz sportu jako takiego.

– Kiedy jesteś dzieckiem, inaczej to sobie wyobrażasz, ale przez ostatnich kilka lat starty w SGP nie były dla mnie celem. Żużel to dla mnie czysty biznes. Jeżdżę i tak zarabiam na życie, nie pracuję w okresie zimowym, jedyna praca, jaką wykonuję w przerwie, to ta nad formą i nad motocyklami. Dbam o formę, uprawiam motocross, przygotowuję części, słowem, mam pełne ręce roboty – kontynuuje.

Ważną częścią kariery żużlowej jest praca nad sobą, także ta od strony mentalnej. Żużlowiec Peterborough Panthers w tym samym artykule przyznaje, jak rzecz ma się w jego przypadku. – Nie jestem dobry w trzymaniu samodyscypliny. Ćwiczyłem w siłowni, ale mniej pracowałem nad rzeźbą, a bardziej nad tym, co jest przydatne w żużlu. Niektórzy zawodnicy grają w piłkę, by zachować formę, ale to zupełnie różni się od ćwiczeń rodem z siłowni.

Michael Palm Toft jest tym, który zdecydowanie wie dużo na temat tego, jak ważne jest zdrowie i dobra forma na torze. – W żużlu w czasie czterech okrążeń może wydarzyć się wszystko – uważa. Podczas pierwszej odsłony ubiegłorocznej batalii półfinałowej Premiership w Wolverhampton złamał dwa palce, co nie przeszkodziło mu we wzięciu udziału w finale rozgrywek oraz końcowym sukcesie „Panter”.

W samych superlatywach o Duńczyku wypowiada się Rob Lyon, szef brytyjskiego zespołu. – Jest jednym z zawodników, którzy jeszcze nas zaskoczą – mówi, cytowany przez „Speedway Star”.

Palm Toft wypowiedział się na temat tego, czym dla niego był mistrzowski tytuł. – Zdobycie mistrzowskiego tytułu jest czymś, co nigdy nie przeminie. Tego wszyscy chcemy, gdy zaczyna się sezon, i nie chcemy stracić tej szansy.

Jednym z doświadczeń, które ukształtowało podejście Palm Tofta do sportu, były narodziny jego syna. – Cody ma teraz sześć lat. Jego narodziny sprawiły, że dorosłem, nagle stałem się bardziej odpowiedzialny. To zmieniło mnie na lepsze – oświadczył.

Czy zawodnika zobaczymy w barwach jednego z polskich klubów? – Chciałbym pokazać się w Polsce, swego czasu odbyłem kilka rozmów z dwoma klubami. Jedna z ofert była obiecująca, ale nie doszło do finalizacji. Inny klub chciał, bym pokazał się w sparingu, ale miałem inne zobowiązania w Wielkiej Brytanii, musiałem brać udział w Press&Practice Day i nie dałbym rady krążyć między Polską i Wyspami – zakończył.