Pierwszy z prawej Christian Hefenbrock.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie każdy zawodnik ma szczęście, aby przeżyć wielką karierę. Nie każdy też ma tyle szczęścia, aby ze swojej kariery wyciągnąć odpowiednie wnioski i przełożyć je na życie oraz pracę dla innych. Ta  ostatnia rzecz udała się Christianowi Hefenbrockowi, który w latach swojej kariery doskonale był znany na żużlowych torach. Czym Niemiec zajmuje się obecnie?

Christian, z tego, co mi wiadomo, wróciłeś obecnie do szkoły?

Tak, to prawda. Mam za sobą dwadzieścia pięć lat kariery na torze, którą zakończyłem. Zawsze czułem gdzieś w sobie chęć pomagania czy – nazwijmy to inaczej – pomagania tym, którzy mają gorzej ode mnie. Tak zostałem wychowany, że mam w sobie – jak to mówią – dużo empatii do innych. Rozpocząłem studiowanie pedagogiki socjalnej w Berlinie. Na szczęście przed rozpoczęciem kariery zdałem maturę, więc mogłem zacząć studia. Studia nie są łatwe, tym bardziej, jeśli się do nauki wraca po tak długiej nieobecności. Wiesz, wyobraź sobie, ja mam lat 35, a obok koledzy ze studiów jakieś 15 lat młodsi (śmiech – dop. red.). Pochwalę ci się, że pierwszy semestr zakończyłem jako jeden z najlepszych ze średnią 1,7 ( w Niemczech najlepsza ocena to 1, najgorsza – 6). Przede mną jeszcze sześć semestrów do zakończenia studiów. 

Oprócz studiowania jeszcze pracujesz?

Tak. Moja praca pomaga mi przy studiach – albo odwrotnie – studia pomagają w pracy. Pracuję w ośrodku pomocy prowadzonym przez kościół niemiecki. Nazywa się to „Diakonisches Friedenort”. Ośrodek ten pomaga dzieciom i młodzieży,  która wymaga codziennej pomocy czy opieki. Tu jest bardzo ważne, aby zaznaczyć, że nie są to osoby mocno upośledzone umysłowo, ale osoby, które były poszkodowane w wypadkach, miały w dzieciństwie  traumatyczne przeżycia czy też osoby na wózkach inwalidzkich, które nie są w stanie funkcjonować samodzielnie  i wymagają tzw. asysty w dniu powszednim. Nie brak też młodzieży, która stwarzała problemy wychowawcze w swoich rodzinach. Pracuję w tym ośrodku dwadzieścia pięć godzin tygodniowo. 

Christian Hefenbrock podczas pracy

Praca daje satysfakcję?

Tak. Bez wątpienia. Jeśli wiem, że robię coś dobrego dla innych, mam satysfakcję i dobre samopoczucie. Powiem jednak, że taka praca nie jest też czasami łatwa. Są różne osoby, nie zawsze mają one, nazwijmy to, dobry dzień. Często zdarzają się ekstremalnie ciężkie sytuacje, ale ja mam cierpliwość i pomoc każdej z osób ma w mojej głowie też jakiś cel. Ogólnie rzecz podsumowując, jest to fajna praca. Ona daje mi też wiele osobiście, ponieważ jak człowiek styka się z takimi problemami innych osób, docenia tak naprawdę inne rzeczy, które w codzienności wydają nam się małe, nie mające większego znaczenia. Ja patrzę na to obecnie z innej perspektywy.

Przejdźmy do tego, co zajęło Ci ćwierć wieku, czyli do speedwaya. Zapytam wprost. Jakie były plusy i minusy Twojej kariery?

To jest dobre pytanie. Wiesz, ja czasami, jak sobie siedzę, to sam się zastanawiam nad tym, jak ona się potoczyła. Co mi dała, a co zabrała. Jak patrzę wstecz, to wiem jedno. Zawsze towarzyszył mi pot, praca i nazwijmy to po imieniu – jakiś rodzaj strachu. Ten sport ma dwa oblicza. Jedno, które widzi kibic. On widzi zawodnika w kolorowej skórze z jakimś samochodem i jest tym zachwycony. Wielu młodych chłopaków chce być od razu żużlowcem. Mało kto jednak widzi, patrząc na zawodnika stojącego w parkingu, pot, który wylał na treningach, ból po kontuzjach czy strach, który jest gdzieś tam ukryty. Do tego często bardzo jest jakieś napięcie wywołane presją na wynik i myśl o egzystencji za rok czy za dwa. Czy będę dobry? Czy będę jeszcze jeździł? Może w kolejnym biegu się rozbiję. Powiem ci, że nie ma zawodnika, który gdzieś tam w środku nie odczuwa strachu. Żużel na pewno uczy dyscypliny i ciężkiej pracy. Poznaje się sporo ludzi. Niektórzy z nich są po to, aby zrobić sobie zdjęcie, inni zostają z tobą na dłużej i zawsze możesz liczyć na ich mądrą radę. Ja miałem szczęście do paru sponsorów. Wielu było ze mną przez wiele lat mojej kariery. Jednym z nich był Peter Nowak z firmy HN. Bardzo mądry życiowo człowiek. Biorąc pod uwagę aspekt sportowy kariery, mistrzem świata nie byłem, ale ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolony. Nie każdy zawodnik mistrzem będzie. Największy mój sukces to brąz w finale indywidualnych mistrzostw świata juniorów w Terenzano (2006). Seniorska kariera już tak błyskotliwa nie była, ale najważniejsze, że uprawiałem żużel, najgorszy nie byłem i skończyłem przygodę z tym sportem na dwóch, własnych nogach. 

W Polsce byłeś reprezentantem kilku klubów…

O tak. Grudziądz, Częstochowa, Rybnik czy Bydgoszcz. Polska to zupełnie inny świat w żużlu. Bardzo fajne lata u was spędziłem. Najlepiej wspominam Włókniarz Częstochowa. Wspaniali kibice i wspaniałe otoczenie wokół klubu. Marian Maślanka to wspaniały człowiek i jeśli to czyta, to serdecznie go pozdrawiam. 

Czemu postanowiłeś zakończyć karierę?

Wiesz, pewnie słyszałeś, że każdy zawodnik zaczyna mieć taki moment, że ok, ściga się na żużlu, ale też zaczyna już myśleć trochę inaczej o tym wszystkim. Taki moment, kiedy pojawia się pierwsza myśl, że czas chyba kończyć, jest najwłaściwszy, aby odejść z tego sportu. Ja tak zrobiłem w 2017 roku. Była kontuzja, jeździłem też już słabiej i uznałem, że to ten moment, aby skończyć po dwudziestu pięciu latach. Inna sprawa jest taka, że może ta decyzja u mnie przyszła za późno. Ja miałem kilka kontuzji w ostatnich latach kariery i mimo wszystko ciągnęło mnie na tor. Mówiłem sobie – dasz radę, choć może trzeba było się głębiej zastanowić już wtedy.

Od żużla jednak nie odszedłeś. Jesteś obecnie trenerem kadry Niemiec do lat 18…

Tak. Dostałem taką propozycję, aby pomóc tym, którzy zaczynają swoją karierę i chętnie na nią przystałem. Myślę, że jeżeli dalej wspólnie będziemy robili naszą pracę jak do tej pory, to może nie będziemy wypuszczali rocznie tylu utalentowanych młodych zawodników, co Polska, ale choćby jednego czy dwóch. Chciałbym iść w kierunku szkolenia w Danii. Tam ta praca, którą wykonuje choćby Erik Gundersen jest niesamowicie owocna. Motto mojej pracy jest takie, że nie musimy „urodzić” mistrza świata, ale nauczyć podopiecznych jak sobie dobrze i zdrowo, co najważniejsze, radzić podczas dorosłego ścigania i czerpać z tego radość.   Nie wywieramy żadnej presji na naszej młodzieży.

Którym zawodnikom niemieckim wróżysz dużą przyszłość?

Na pewno jest parę nazwisk godnych uwagi. Na plan pierwszy wysuwa się Erik Blodorn, który ma zadatki na fajnego zawodnika. Podkreślam zadatki. Dużo zależy też od niego. Mamy Erika Buchhabera, który z klasy 250 cm będzie przechodził na 500 cm. Jest jeszcze jeden ciekawy zawodnik o polskich korzeniach – Patryk Hyjek. Nie zapominajmy również o kobiecym wątku – Celinie Liebmann. Bez wątpienia obecnie to najszybsza kobieta na świecie jeżdżąca na żużlu. 

Christian, wiem, że to nie jedyny wątek żużlowy w Twoim życiu obecnie… Ciągnie wilka wciąż do lasu. 

Ha ha (śmiech – dop. red.). Zgadza się. Jak już ciągniesz za język, to się przyznam, że na początku roku zrobiłem w Kopenhadze licencję na kierownika zawodów. Na kursie byli między innymi Hans Nielsen, Tony Briggs czy Simon Stead. 

Kiedy skończy się koronawirus i ponownie będzie żużel?

Tego nie wiemy. To jedna niewiadoma. Oby jak najszybciej. Przez pandemię koronawirusa musiałem zamknąć swoje małe kasyno w Mecklenburgii. Chciałbym, aby ta obecna sytuacja minęła jak najszybciej. 

Drugi z prawej Christian Hefenbrock – trener niemieckiej młodzieży.

Amatorsko na motor żużlowy nie wsiadasz?

Nie. Koniec to koniec. Wciąż do motorów jednak ciągnie. Mam okazję, to jak tylko mogę, jeżdżę na motocyklu motocrossowym. 

Dziękuję, Christian, za rozmowę. 

Dziękuję i pozdrawiam wszystkich sympatyków żużla w Polsce.