Przemysław Sierakowski, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Te dwa tytuły przebojów Budki Suflera jak ulał oddają obecną rzeczywistość naszej Ekstraligi żużlowej. Rozgrywki mają ruszyć 12 czerwca. Czy ruszą, to w największej mierze zależy od decyzji rządu, w związku z radykalnym wzrostem zachorowań na Śląsku i planami stworzenia w tym województwie enklawy, bądź jak komu wygodnie – getta, ze zdecydowanie bardziej restrykcyjnymi obostrzeniami sanitarnymi. Jeśli jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem, to Drużynowe Mistrzostwa Pandemii wystartują. Jakie będą?

Z całą pewnością różne od znanych nam wcześniej. Z wielu powodów. Bez kibiców, dopingu, w ciszy i tylko lizanie loda przed szybę, w postaci transmisji telewizyjnych, spełni rolę namiastki emocji, związanych ze spotkaniami na stadionach. Kluby również mają swoje kłopoty, a najgłośniej o nich zrobiło się ostatnio, przy okazji aneksów do wcześniej zawartych kontraktów z zawodnikami. Tam gdzie najciszej, wcale nie musi być idealnie, być może to tylko kwestia ścisłego embarga na informacje, czyli starej, zapomnianej cenzury. Pierwowzór się nie sprawdził, choć trwał wiele lat. Za Norwidem więc powiem tylko: – Nie ten ptak swoje gniazdo kala, co je kala, jeno ten co o tym mówić nie pozwala. Ze szczątkowych doniesień można posklejać obraz problemów przez duże P i nie chodzi wyłącznie o nagłośnione najbardziej dramatyczne doniesienia z Leszna.

Weźmy na początek pod lupę Zieloną Górę. Tam długi czas panowała zupełna cisza informacyjna, a przedstawiciele klubu i zainteresowanych stron, głównie zawodników, przez długi czas zasłaniali się tajemnicą negocjacji, zaś wszelkie treści mogące wypływać z klubu i okolic, szczególnie te mniej hurraoptymistyczne od zakładanych przez przewodnią siłę narodu, skutecznie blokowali przez swój dział PR, żądający najpierw pytań na piśmie, potem zwlekający z zatwierdzeniem, a do tego blokujący swobodne wypowiedzi ludzi związanych z klubem, przez wprowadzony obowiązek uzyskania zgody szefa działu na publiczną wypowiedź dla tego, czy innego medium. Komuno wróć! Chciałoby się zakrzyknąć. Szkoda.

Mimo wszystko jednak, coś tam z Zielonej wypływało. Pozornie jest w porządku. Wszyscy żużlowcy parafowali aneksy, zatem sytuację opanowano. Tuż przed jednak światło dzienne ujrzał medialny spór, czy przepychanka, jak kto woli, między udziałowcami. Robert Dowhan, zaczepiony wcześniej sugestią klubu, że ma rzekomo blokować plany i poczynania pozostałych wspólników, oświadczył publicznie, że niczego nie próbował i nie próbuje zablokować, zaś brak zgody na podniesienie (kolejne) wartości swych udziałów, skwitował krótką zgodą na proporcjonalne obniżenie ich wielkości, dodając, iż wynika to z żadnego wpływu na bieżące poczynania władz Falubazu. W kwestii sytuacji finansowej klubu, tu już niespecjalnie indagowany, oświadczył, że jej nie zna i odesłał po wiedzę do obecnego prezesa. Zatem rzeczywiście nie zna, czy coś wie, ale nie powie? Czemu bowiem miało służyć kolejne podniesienie, a w rzeczywistości następne wpłaty udziałowców, kapitału spółki? Czyżby w Zielonej Górze przeinwestowano w czasie głośnego, ubiegłorocznego okresu transferowego, kiedy to zapowiadano medal, ściągając gwiazdy, z czego ostatecznie nic nie wyszło? Niewykluczone. Teraz więc, by połatać budżet, przy braku wpływu za bilety, pojawiła się konieczność kolejnej dopłaty, aby zachować skład. Udziałowcy nie zawiedli, zaś Robert Dowhan miał i ma prawo do własnego spojrzenia na sytuację w klubie. A może podniesienie kapitału nie spina budżetu mimo wszystko, zaś kontrakty podpisano bez gwarancji zapłaty, trochę na zasadzie „jakoś to będzie”, co niedwuznacznie sugerował między wierszami Dowhan w publicznych wpisach? Póki działa zielonogórska cenzura, zapewne się nie dowiemy, ale wraz z rozpędzaniem się sezonu, zapewne więcej szczegółów zacznie wypływać do mediów. I nie muszą to być wieści lepsze, od tych docierających dziś z Leszna. Obym się mylił.

W Rybniku cisza. To dosyć zaskakujące, biorąc pod wzgląd wcześniejszą aktywność, czasem nawet nadaktywność prezesa Mrozka. Pożalił się publicznie Robert Lambert, że zarabiać zacznie po zdobyciu 20 oczek, bo musi zwrócić do skarbonki część kwoty, sprzed redukcji, którą otrzymał na przygotowanie. I to zdrowe i rozsądne rozwiązanie, nie widzę większych powodów do narzekań. Kłopot w tym, jak obecnie wyglądają finanse Ślązaków. Wiadomo, że w kopalniach lawinowo rośnie liczba zakażeń koronawirusem. Wiadomo, że jeszcze przed tymi wydarzeniami, dramatycznymi wydarzeniami, kopalnie wydobywały głównie na plac. Hałdy węgla rosły. Kiedy zaś nie ma sprzedaży, firma, tu PGG, nie zarabia. Skoro nie zarabia, to tnie wydatki. Najpierw te najmniej pilne i strategiczne w skali problemu. W tej grupie mieści się reklama przez sport, w tym Rekiny.

Pytanie więc brzmi – wiedzą w Rybniku czy, ile i kiedy otrzymają z tego źródła? To istotna kwestia z perspektywy istnienia klubu. Do tego środki z Ratusza, a właściwie ich brak. Prezes Mrozek zapowiadał w marcu, że klub nie przystąpił do postępowania o dotację na szkolenie młodzieży, to jeszcze w czasie „słynnej” kontroli z samorządu i zapowiedzi konieczności zwrotu części kwot, co ostatecznie szczęśliwie nie nastąpiło, ale złoży wniosek w konkursie na promocję miasta przez sport. Kilka tygodni później konkursu jeszcze nie było. Jak jest teraz? Postępowanie było, będzie, jakim wynikiem dla klubu się zakończyło? To również strategiczna informacja z perspektywy batalii klubu o finansowe przetrwanie. No i na domiar złego, w związku z zachorowaniami, władze kraju rozważają wydzielenie na Śląsku strefy specjalnego rygoru sanitarnego. Jeśli do tego dojdzie, to zarówno Rybnik jak i Częstochowa będą w kropce. Mecze u siebie na obcych obiektach? To chyba jedyne wyjście w takich okolicznościach, by uratować rozgrywki. Tylko ile w tym sprawiedliwości i sportu?

Swoje kłopoty ma też Wrocław. Z jednej strony, pozornie, wszystko wygląda wręcz idealnie. Żużlowcy podpisali aneksy. Skład jest kompletny. Tylko czy aby na pewno? Włodarze ekipy, Krystyna Kloc i Andrzej Rusko, już kilka razy udowadniali swą, tyleż operatywność, co odwagę stosowania kontrowersyjnych, żeby to dyplomatycznie ująć, rozwiązań. Gdy zabrakło Drabika jako juniora, najpierw forsowali pomysł startów z pozycji młodzieżowca obcokrajowców. Gdy wizja upadła, bo grono popleczników nie okazało się nazbyt liczne, znaleźli nowy sposób. Gleb Czugunow objawił się ostatnio jako znający nawet refren hymnu, nowy Polak. Kilka dni potem zawodnik oświadczył, że zamierza startować jako nasz krajan. Cóż – swojakowi wolno. Teoretycznie.

Przy okazji, ciekaw jestem, czy ów Gleb posiada zgodę byłej federacji na udział w imprezach mistrzowskich jako Polak. Z Wilfredo Leonem trochę to trwało i nie obeszło się bez przymusowej karencji, bo Kubańczycy niechętnie pozbywali się gwiazdy. Drabik nie wiadomo, czy wystąpi. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, ale zważywszy choćby absencję zawodnika podczas obozu na Malcie – może być różnie. Różnie z przygotowaniem do startów. Tak fizycznym, jak też psychicznym. Czyli pozostaje opcja ratunkowa Emil, bądź Piter? Ano zobaczymy.

W Lesznie, wywołanym niejako do tablicy, wrze. A szkoda. To miejsce, z którym wiążą się moje najlepsze wspomnienia i byłbym ostatnim, który próbowałby krytykanctwa wobec Unii. Z Piotrem Baronem znam się od 1991 roku, gdy jako 17-latek przybył wraz z ojcem, za trenerem Ząbikiem, do GKM-u i z miejsca stał się gwiazdą zespołu. To on w dużej mierze przyczynił się do srebra MDMP grudziądzan w tamtym sezonie. Dalej Tomasz Gryczka. Pasjonat żużla, wierny na dobre i na złe kibic, a przede wszystkim wieloletni lekarz klubowy, który niejedną barwną historię mógłby opowiedzieć.

Co jeszcze? Rok 1995 i historyczny awans GKM-u do ekstraklasy, po zwycięstwie w decydującym spotkaniu u siebie z Unią właśnie. Komplet na stadionie, zespół grający na żywo, wielkie święto w Grudziądzu. No i wreszcie Tygodnik Żużlowy, na łamach którego, u państwa Zająców, zaczynałem przygodę z dziennikarstwem. Znakomite czasy i znakomite nazwiska. I te doroczne weekendy integracyjne na Akawicie. Z kręglami i dysputami do białego rana, przy tym przekonującymi, że różnić się także można i należy pięknie. Kogóż tam nie było. Tadziu Szylar z Rzeszowa, doktor historii żużla Robert Noga z Tarnowa, Robert Borowy z Gorzowa, Bartek Czekański to Wrocław, z Gdańska Maciej Polny – dziś szef znanej firmy organizującej imprezy żużlowe, Wiesław Szmagaj z Piły, Janusz Stefański z Ostrowa, obecnie współwłaściciel rosnącej w siłę agencji koncertowej, no i gospodarze, na czele z Wiesiem Dobruszkiem i Edwardem Baldysem. Tam nie było mowy o animozjach, mimo różnicy wieku, doświadczenia i poglądów. Tam stanowiliśmy wręcz, coś w rodzaju zakręconej na punkcie speedwaya, komuny. I ja miałbym teraz bez podstaw, czy z nimi, bezczelnie czepiać się Leszna? Nic z tego. Z troską jednak patrzę na ostatnie wydarzenia wokół królowej Unii. Zawsze jakoś bliżej było mi do kozaków pokroju Pitera, niż harcerzy, mimo, że sam harcerzem byłem, nawet instruktorem w stopniu podharcmistrza. Takie rozdwojenie jaźni. Z jednej mańki skaut, z drugiej metalowiec z długim plewem i swetrem po starszym bracie w Jarocinie. Ale wracając do wątku. Józef Dworakowski – szef wszystkich szefów – opowiadał ostatnio, że cięcia w Lesznie, przy braku dochodów z biletów, co stanowiło podstawę budżetu najmniejszego ośrodka pośród ekstraligowej braci, sięgną minimum 30%, zaś w niektórych (nie wymienił których), przypadkach – znacznie, podkreślam słowo „znacznie”, więcej. W innym miejscu prezes Rusiecki powiada, że ma obecnie do dyspozycji ledwie nieco ponad 20% ubiegłorocznych środków. To zrozumiałe. Najniższa subwencja z Ratusza, bo miasto relatywnie niewielkie, więc możliwości budżetu miasta proporcjonalne wobec konkurentów. Do tego niewiele globalnych, światowych przedsiębiorstw w okolicy. Głównie firmy związane z rolnictwem, a ta branża obrywa wirusem solidnie. Kolejny cios. Nie dziwota więc, że pieniędzy brakuje i doniesienia włodarza o 20% ubiegłorocznych kwot mogą polegać na prawdzie.W takiej sytuacji nie ma mowy o zatrzymaniu gwiazd, czytaj najdroższych zawodników. I nie jest to ani wina prowadzących klub, ani samych żużlowców. To skutek pandemii. Wyłącznie. Nie ma też sensu zadłużanie klubu, co pośrednio sugerował Józef Dworakowski, mówiąc o konieczności wzięcia kredytu, by posklejać budżet, który potem miałby być spłacany przez kolejne 2/3 sezony. A może lepiej pod przymusem zweryfikować cele, zaś dwójkę najdroższych rajderów spróbować wypożyczyć, najlepiej za pieniądze, piekąc dwie pieczenie na jednym ogniu. Pozbyć się najboleśniejszego obciążenia finansowego, za wiedzą i zgodą publiczności, a przy tym zyskać kilka złotych i perspektywę powrotu obydwu na kolejny rok. W teorii zainteresowany mógłby być Wrocław, może Rybnik o ile zepnie budżet i będzie go stać, a jeśli misja się nie powiedzie – ponownie usiąść do stołu, w nowych realiach.

Chłopaków rozumiem. Uczucia wyższe, przywiązanie do klubu, do korzeni – to działa o ile masz na stole dwie, czy trzy równorzędne oferty i podejmujesz decyzję. W tej chwili otrzymali propozycje, bazując na wypowiedzi Dworakowskiego, znacznie niższe, w porównaniu z zakończonym sezonem, bo pieniędzy w Lesznie nie ma. I to, powtarzam, nie jest zarzut, tylko stan faktyczny, wynikający ze skutków pandemii. Dali czas sobie i klubowi. Ważne, by wspólnie szukali rozwiązań, zamiast sugerować publicznie rzekomych winowajców. Tu nikt nie jest winny. Cała wina spada na koronawirusa i tyle. Wróćcie panowie do gry w jednej drużynie. Razem, nie przeciw sobie. To optymalne rozwiązanie.

Wracając zaś na koniec do repertuaru Budki Suflera, walczącym o przetrwanie żużlowym bossom, dedykuję jeszcze jeden utwór z bogatego dorobku kapeli. „Góry wysokie, co im z wami walczyć każe. Ryzyko, śmierć – te są zawsze tutaj w parze…” Macie panie i panowie trudną, bardzo trudną, misję przed sobą. Ściskam kciuki, by się powiodło, bo skutki będziemy odczuwać jeszcze w kolejnych latach. Najważniejsze, aby pospinać budżety, nie zadłużać klubów, utrzymać w miarę możliwości składy i szczęśliwie rozegrać sezon. Powodzenia!

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

4 komentarze on Sierakowski: Ratujmy co się da, czyli przegrywać czasem normalna rzecz
    Wariat
    15 May 2020
     4:32pm

    Redaktorze, a czy zna Pan wypowiedź Taja ?
    Jakoś tak : my jesteśmy biznesmenami i mamy w doopie drużynę dla której jeździmy. Liczy się szmal.
    Tak samo traktuje to większość zawodników!
    Bo ? Mamy wydatki na GP, wakacje na „księżycu” itd..itp.. a naszą ligę traktują jak dojną krowę (ciekawe kiedy to się w końcu skończy)

    Big Lebowski
    16 May 2020
     10:29pm

    Każdy ma jakąś historię. Dzięki „Sierak”. Fajno się to czyta, ale jak sam wiesz wszyscy kiedyś wylądujemy na księżycu. Pzdr!

Skomentuj

4 komentarze on Sierakowski: Ratujmy co się da, czyli przegrywać czasem normalna rzecz
    Wariat
    15 May 2020
     4:32pm

    Redaktorze, a czy zna Pan wypowiedź Taja ?
    Jakoś tak : my jesteśmy biznesmenami i mamy w doopie drużynę dla której jeździmy. Liczy się szmal.
    Tak samo traktuje to większość zawodników!
    Bo ? Mamy wydatki na GP, wakacje na „księżycu” itd..itp.. a naszą ligę traktują jak dojną krowę (ciekawe kiedy to się w końcu skończy)

    Big Lebowski
    16 May 2020
     10:29pm

    Każdy ma jakąś historię. Dzięki „Sierak”. Fajno się to czyta, ale jak sam wiesz wszyscy kiedyś wylądujemy na księżycu. Pzdr!

Skomentuj