„We Wrocławiu było bidnie, ale solidnie” – wspomnienia Piotra Świderskiego (Pod szprycą pytań #4)

Piotr Świderski w barwach Betard Sparty Wrocław. Foto: Jarek Pabijan.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zapraszamy Państwa na lekturę drugiej części ponaddwugodzinnego wywiadu z Piotrem Świderskim, byłym znakomitym żużlowcem, a obecnie ekspertem telewizji nc+. W pierwszej odsłonie (ukazała się w dniu urodzin „Świdra”, 11 maja – link na końcu tekstu) skupialiśmy się na zainteresowaniach i młodości byłego żużlowca, natomiast tematem drugiej są jego przygody w poszczególnych klubach w charakterze zawodnika – m.in. we Wrocławiu, Tarnowie czy Gorzowie oraz krótka, lecz burzliwa współpraca z ROW-em Rybnik w charakterze trenera.

Chciałbym rozpocząć od tematu jednego z najsłynniejszych półfinałów DMP ostatnich lat, mianowicie tego z 2010 roku. Wówczas to WTS przegrało w pierwszym meczu na torze w Zielonej Górze zaledwie dwoma punktami, po czym po kilkudziesięciu minutach… straciło kolejnych 6 oczek w parkingu. Pańska zdobycz została wówczas anulowana, a przyczyną miało być przedwczesne wyprowadzenie sprzętu z parku maszyn. Czy może Pan przybliżyć całą tę historię? Czy zgadzał się Pan z decyzją sędziego Wojciecha Grodzkiego?

Nie można było się z nią nie zgodzić – regulamin został złamany. To, że ja nie uczestniczyłem w całym zajściu, nie ma znaczenia. Co do tła całej historii… Myślę, że to był celowy manewr. Zaliczka zielonogórzan była zbyt niska i szukano po prostu dodatkowych punktów. Ktoś krzyknął, że można wyprowadzać sprzęt, moich mechaników celowo wypuszczono, po czym zabarykadowano bramy i nie pozwolono im się już cofnąć. Motocykl stał wciąż przy samym parku maszyn i można było go śmiało sprawdzać. Mówię o tym wszystkim, bo uważam, że takie sytuacje i zachowania należy piętnować. To było nie fair i sam w życiu bym się tak nie zachował.

Przed sezonem 2011 Betard Spartę opuścili m.in. Jason Crump i Leon Madsen. Klub nie poczynił większych wzmocnień i to Pan był jednym z liderów tamtej ekipy. Niestety tamten udany do pewnego momentu sezon zakończył się dla Pana w fatalny sposób – poważnym złamaniem lewej nogi. Jak zniósł Pan tamtą kontuzję? Czy pojawiał się żal do zawodników, którzy również stali wtedy pod taśmą? Czy do dzisiaj woli Pan nie oglądać powtórek nagrania z biegu XI meczu pomiędzy Betard Spartą Wrocław a Unibaksem Toruń?

Nie czuję do nikogo urazy, choć był to ewidentny błąd mojego doparowego, Kennetha Bjerrego. Chris Holder robił co mógł, by uniknąć karambolu, a że ja byłem na zewnętrznej, to skończyło się to dla mnie najgorzej. Reperkusje tego wypadku odczuwam do dnia dzisiejszego. Budzę się z tym codziennie rano. Mam szramę od biodra kostki, niemniej ponownie zaznaczam, że nie mam do nikogo pretensji.
Z perspektywy tego wypadku i swoich doświadczeń mogę poruszyć kilka ważnych kwestii. Po pierwsze, ludzie mogą sobie mówić „Tak! On powinien jechać!”, że jesteśmy „złotówami”, ale nie zdają sobie sprawy z tego, że każdy wyjazd takiego zawodnika to narażanie zdrowia, a nawet życia. Przecież mogłem się wtedy pod tą bandą przekręcić, skończyć jak kilka miesięcy później Lee Richardson. Miałem przebite płuco, odmę opłucną i gdyby krew się wlała do płuca, to nie udzielałbym wam wywiadu. Ja też oceniam zawodników, czasami ich krytykuję, ale mogę się utożsamiać z nimi i wiem, co oni czują. Po drugie, mogę się wypowiadać o naszym, zawodniczym środowisku pozytywnie. Różne rzeczy się dzieją, ale z większością zawodników mam pozytywne stosunki, zresztą nie tylko w Polsce.

Piotr Świderski w barwach Betard Sparty Wrocław. Foto: Jarek Pabijan.

Omawiany wypadek, a właściwie bieg, w którym do niego doszło, był dla Pana ostatnim w barwach klubu ze stolicy Dolnego Śląska. Na sezon 2012 odszedł Pan do Wybrzeża Gdańsk, a na jeszcze kolejny – do Startu Gniezno. Oba te epizody poprzedzały plotki o pozostaniu czy też powrocie do Wrocławia. Czy z perspektywy lat żałuje Pan, że nie wybrał znajomego środowiska, tylko zdecydował się szukać szczęścia poza Stadionem Olimpijskim?

Po bardzo dobrym sezonie 2011 pojawiło się dużo ofert. Wrocław miał wówczas swoje problemy – odszedł najlepszy junior świata, Maciej Janowski, a nowy skład nie rzucał na kolana, był po prostu słaby. Jako ambitny zawodnik nie chciałem po raz kolejny walczyć tylko i wyłącznie o ligowy byt. Koniec końców, trafiłem do Wybrzeża, które walczyło z Wrocławiem o utrzymanie i skończyło tę rywalizację na tarczy… Na początku sezonu 2012 musiałem przejść kolejny – było ich bodaj pięć – zabieg kontuzjowanej nogi i tak naprawdę do końca roku nie mogłem zademonstrować pełni swoich umiejętności.
Po spadku gdańszczan z ligi, zdecydowałem się na kolejny kontrakt z beniaminkiem – tym razem był to gnieźnieński Start. Ten wybór także nie był dobry. Obie te przygody zakończyłem z finansowymi stratami. Zwłaszcza w klubie z pierwszej stolicy Polski, który ostatecznie ogłosił upadłość i wypłacił mi tylko bardzo mały procent należnej mi sumy, mniej niż 10%. Z perspektywy czasu uważam, że zmiana środowiska nie wyszła mi na dobre. We Wrocławiu było bidnie, ale solidnie.

Po tym trudnym okresie przyszedł drugi w Pańskiej karierze tytuł drużynowego mistrza Polski wywalczony w barwach Stali Gorzów Wielkopolski (w kilku meczach nawet prowadząc parę). Kiedy wydawało się, że wszystko się ustabilizowało, przyszło kolejne tąpnięcie w postaci walki o utrzymanie w sezonie 2015. Jak Pan wspomina swój dwuletni mariaż z klubem ze Stadionu im. Edwarda Jancarza?

Prowadzącym parę byłem tylko w sytuacjach, kiedy wymagała tego taktyka. Nie byłem liderem tamtej drużyny, ale nie to było moim zadaniem. Myślę, że nie zawiodłem niczyich oczekiwań i byłem bardzo solidnym punktem drużyny, zwłaszcza w początkowej fazie sezonu – wygrałem Memoriał Smoczyka, na inaugurację ligi zdobyłem 10+1 w 5 biegach we Wrocławiu, później płatny komplet w Gdańsku. Bywały takie spotkania, kiedy ustępowali mi Kasprzak, Zmarzlik czy Iversen. W drugiej fazie sezonu było gorzej, ale i tak mimo rywalizacji z Linusem Sundstroemem i Tomaszem Gapińskim odjechałem 18 z 18 spotkań. Tamten okres wspominam pozytywnie. Pierwszy sezon był naprawdę udany i walnie przyczyniłem się do zdobycia tytułu. Złoty medal, który zawisł na mojej szyi, nie był przypadkowy.
Co do drugiego sezonu, było znacznie gorzej. Cała drużyna jechała słabo, a ciągła rywalizacja o miejsce w składzie nie służyła żadnemu z nas. Brak regularnych startów wpłynął także na moje zdobycze punktowe – ciężko było w takich okolicznościach ustabilizować dyspozycję. Ogólnie rok 2015 był trudny dla wszystkich zawodników oraz klubu. Weszły nowe tłumiki, co pociągnęło za sobą zmiany w silnikach i wśród tunerów. Na gorzowskim torze wysypano także nową nawierzchnię. Długo nie mogliśmy się w niej połapać. Byliśmy przez pół sezonu w czarnej dziurze, po 6 kolejkach mając 6 porażek. Później przyszedł trener Stanisław Chomski i powiedział „panowie, robimy jeden, stały tor – taki start, taka trasa – i dopasowujemy sprzęt” i przyszło przełamanie, udało się nam utrzymać. Jak na drużynowych mistrzów Polski z pewnością nie był to powód do świętowania, ale po takim, a nie innym początku sezonu realizacja nawet tak drobnych celów jest jakimś pozytywem.

Piotr Świderski w barwach Stali Gorzów Wielkopolski w 2014 roku. Ówczesne rozgrywki drużyna zakończyła z pierwszym od 1983 roku tytułem mistrzowskim. Foto: Jarek Pabijan.

Po epizodzie gorzowskim przyszła pora na powrót po siedmiu latach na tarnowskie „Mościce”. Był to dla Pana zarazem ostatni sezon w PGE Ekstralidze. Sezon nieudany, zakończony nie tylko spadkiem, ale i tragedią klubową w postaci wypadku i śmierci Krystiana Rempały. Czy uważa Pan, że gdyby nie ten feralny II bieg meczu w Rybniku, losy drużyny potoczyłyby się inaczej?

Trudno powiedzieć. Na pewno pozycja bardzo dobrego juniora w Ekstralidze jest nieoceniona. Brak punktów Krystiana dał nam się mocno we znaki. Poza tym jego śmierć była bolesna dla nas wszystkich, całego klubu. Morale podupadły mocno i wśród zawodników, i wśród trenerów, osób funkcyjnych. Myślę jednak, że mimo wszystko, tamten wypadek mógł nas spoić. Mogliśmy przecież jechać dla niego.

A odchodząc od tematu Rempały i skupiając się na Pańskich wynikach, co było przyczyną tak dużego kryzysu? Czy uważa się Pan za głównego odpowiedzialnego spadku zespołu do niższej ligi?

Najłatwiej zrzucić winę na jedną osobę i wytykać „tu zrobił 2 punkty, tu 3, to wszystko jego wina”. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że każdy sezon w swojej karierze, a już zwłaszcza te trudne przeanalizowałem i rozbiłem na najmniejsze szczegóły. Prowadziłem takie zeszyty z każdego roku. Zapytam przewrotnie – jeśli ja pojechałem najmniej biegów spośród wszystkich seniorów Unii Tarnów w 2016 roku, to czy przypadkiem nie mam najmniejszego udziału w tej degradacji? Nikt na mnie nie stawiał. Kiedy miałem więcej punktów od Michelsena czy juniorów, to i tak oni jechali. Poza tym liderzy również spuścili z tonu. Madsen i Kołodziej mieli niższe średnie niż w roku 2015, a za lidera Vaculika – średnia powyżej 2,2 w 2015 roku – przyszedł Michelsen, który nie woził punktów – sezon zakończył na czterdziestym szóstym miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników ze średnią poniżej „oczka” na bieg. Młody Duńczyk zaczął sobie radzić w Tarnowie dopiero w kolejnym sezonie w pierwszej lidze.

Piotr Świderski w barwach Unii Tarnów w 2016 roku. Fot. Jarek Pabijan.

Podsumowując Pańską karierę zawodniczą, po sezonie 2016 miał Pan trafić do Orła Łódź. Jak miało się później okazać, nie wyjechał Pan ani razu na tor barwach drużyny Witolda Skrzydlewskiego. Jak doszło najpierw do zejścia do PLŻ, a następnie do nagłego końca kariery?

Na zejście o poziom niżej nie decydowałem się dlatego, że uważałem siebie za zbyt słabego na PGE Ekstraligę. Przyczyną były finanse. Z moim budżetem nie było szans na prawidłowe inwestycje oraz godną rywalizację o punkty na najwyższym poziomie rozgrywkowym. W poprzednich latach, pomimo doświadczenia i cięcia kosztów, nie mogłem zbudować odpowiedniego zaplecza sprzętowego.
Co do przygotowań do startu w Orle, wyglądały bardzo obiecująco. Zawsze prowadziłem sportowy tryb życia, ćwiczyłem, nie piłem, nie paliłem, zdrowo się odżywiałem, ale wówczas czułem się naprawdę gotowy do rywalizacji. Świadczyły o tym nie tylko moje samopoczucie, ale też wyniki badań. Niestety, podczas moich prywatnych przedsezonowych przygotowań we Włoszech, już po drugiej jednostce treningowej doszło do uszkodzenia aorty i potrzebna była natychmiastowa operacja. Stan po niej do dnia dzisiejszego nie pozwala na powrót na motocykl żużlowy i już nigdy nie pozwoli.

W listopadzie ubiegłego roku ROW Rybnik pompatycznie ogłosił, że jego trenerem w sezonie 2020 będzie Piotr Świderski. Miał Pan zastąpić Piotra Żyto. W lutym, zaledwie 3 miesiące po ogłoszeniu, przed odjechaniem jakiegokolwiek sparingu, rybnicki klub poinformował, że jednak nie będzie Pan trenerem tamtejszej drużyny. Tamta wiadomość wzbudziła wręcz niedowierzanie w całej żużlowej Polsce. Czy mógłby Pan przedstawić kulisy tamtej sytuacji?

W listopadzie nie podpisaliśmy umowy z prezesem Mrozkiem. Było to słowne porozumienie, w którym uzgodniliśmy kwestie finansowe oraz cele klubu na sezon. Celem było utrzymanie, ale nie pod rygorem zakończenia współpracy. Miałem zrobić swoją robotę jak najlepiej, ale utrzymanie nie miało być warunkiem przedłużenia umowy. Rozpocząłem pracę dla ROW-u. Widziałem, że prezesowi na tym zależy, więc zająłem się treningami zwłaszcza z juniorami. Myślę, że mam także niemałe zasługi jeśli chodzi o transfery klubu, co potwierdzą także zawodnicy.

W takim razie co sprawiło, że Wasza współpraca zakończyła się zanim zdążyła się na dobre rozpocząć?

Pewne zapisy w przedstawionej mi umowie. Jak już wspomniałem, na początku było słowne porozumienie. Kiedy w końcu dostałem pisemną umowę, uważnie przestudiowałem jej treść. Część zapisów była zła, więc poprosiłem prezesa Mrozka o ich zmianę. On absolutnie nie chciał o tym słyszeć. W całej sprawie poprosiłem prawnika, z którym znam się od czasów mojej kariery zawodniczej, o opinię na temat otrzymanej przeze mnie oferty. Mecenas również odradzał podpisania tak sformułowanej umowy. Jako że dalej nie mogłem wypracować konsensusu z działaczem klubu z Górnego Śląska, rozstaliśmy się.

Oświadczenie zarządu klubu w sprawie trenera Piotra Świderskiego. #Rybnik #G72 #Rekiny2020

Opublikowany przez KS ROW Rybnik Poniedziałek, 17 lutego 2020

Podsumowując, co uważa Pan za swój największy sukces w karierze zawodniczej? Chodzi mi tak o osiągnięcia indywidualne jak i drużynowe.

Cytując po raz kolejny, „miarą sukcesu nie jest to, co człowiek osiągnął…” (śmiech). Trochę tych sukcesów podczas piętnastu lat startów się uzbierało. Mam na koncie dwa drużynowe tytuły mistrzowskie w Polsce – w 2006 roku z Wrocławiem i w 2014 z Gorzowem Wielkopolskim. Także dwa złote krążki dołożyłem podczas moich startów Szwecji – 2008 i 2009 z Lejonen Gislaved. Mam także w dorobku podobny sukces wywalczony w Wielkiej Brytanii z Peterborough Panters w 2006 roku. Medale zdobywałem nie tylko w ligach. Dwa krążki zgarnąłem w MPPK – złoto w 2011 roku, wywalczone wraz z Tomaszem Jędrzejakiem i Maciejem Janowskim w Zielonej Górze, a także srebrny medal podczas leszczyńskiego finału z 2009 roku w barwach drugoligowej wówczas Unii Tarnów. Partnerowali mi wtedy Sebastian Ułamek i Janusz Kołodziej. Proszę zwrócić uwagę na to, jak mocna to była ekipa. Dzisiaj nie do pomyślenia jest, by polscy seniorzy z Grand Prix startowali poza PGE Ekstraligą. Byłem również piątym juniorem globu podczas wrocławskiego finału IMŚJ w 2004 roku, kiedy to złoto wywalczył mój kolega z WTS-u, Robert Miśkowiak. Wygrałem też wspomniany już wcześniej Memoriał Alfreda Smoczyka w 2014 roku, tak więc tych trofeów jest multum. Mogę zdradzić, że mam pół piwnicy różnych pucharów i pamiątek z udanych zawodów.
Chcę poruszyć także temat żużla w wydaniu brytyjskim i szwedzkim. U nas często bagatelizuje się tamtejsze rozgrywki, czasami można odnieść takie wrażenie, że poważny speedway jest w Zielonej Górze, Lesznie, Częstochowie czy Wrocławiu, a poza Polską odbywa się amatorska zabawa. Absolutnie się z tym nie zgadzam i przestrzegam przed takim rozumowaniem. Dla mnie wielką sprawą były starty w Ipswich Witches w 2008 roku, kiedy byłem liderem zespołu, jednym z lepszych zawodników ligi. Podobnie lata spędzone w Lejonen Gislaved, gdzie zdobyłem wspomniane już mistrzostwa Szwecji.
Reasumując, gdybym miał wskazać jeden szczególnie udany dla mnie rok, mój wybór padłby na 2008. To był najlepszy okres w mojej karierze.

A czy jest jakaś porażka albo inny moment, który zapisał się w Pańskiej karierze wyraźnie najgorszymi zgłoskami?

W żużlu jest wiele smutnych, ciężkich wspomnień, ale myślę, że ta kontuzja z 2011 roku była najgorszym momentem. Moja kariera szła w górę i nagle wszystko się przerwało. Później w 2012 roku musiałem wracać na tor nie będąc w 100% sprawny. Lewa noga żużlowca musi być gibka, elastyczna, powinniśmy móc zakładać ją wręcz za głowę, a ja zostałem pozbawiony w dużej części tych zdolności i nie mogłem zajmować optymalnej pozycji na motocyklu.

Kończąc rozmowę, czym Pan się zajmuje – poza współpracą z nsport+ – po zakończeniu kariery?

Staram się być dobrym mężem, ojcem i gospodarzem mojego domu. Oddaję najbliższym to, czego nie mieli podczas mojej kariery. Poza tym próbuję też zadbać o siebie – czasami wyrwę się na ryby albo na motor dla rekreacji. Żyję pełnią życia. Zawodowo czekam na poważną szansę i sprawdzenie się w roli trenera. Jestem pełen chęci do pracy i myślę, że odniosę sukcesy i na tym polu.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.

Rozmawiał JAKUB WYSOCKI

Urodzinowy wywiad z Piotrem Świderskim. “Kiedyś usłyszałem, że szkoda na mnie metanolu” (Pod szprycą pytań #3)
4 komentarze on „We Wrocławiu było bidnie, ale solidnie” – wspomnienia Piotra Świderskiego (Pod szprycą pytań #4)
    Rysio-z-Klanu
    15 May 2020
     3:00pm

    Z dużym zainteresowaniem przeczytałem zarówno zarówno pierwszą jak i drugą część wywiadu, który był bardzo ciekawy. Dziękuje.

Skomentuj

4 komentarze on „We Wrocławiu było bidnie, ale solidnie” – wspomnienia Piotra Świderskiego (Pod szprycą pytań #4)
    Rysio-z-Klanu
    15 May 2020
     3:00pm

    Z dużym zainteresowaniem przeczytałem zarówno zarówno pierwszą jak i drugą część wywiadu, który był bardzo ciekawy. Dziękuje.

Skomentuj