Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Podpisanie kontraktu przez Hansa Nielsena było na początku lat 90. ubiegłego wieku sensacją. W polskim żużlu powiało kapitalizmem. Podczas swoich startów w Lublinie Hans miał swojego kierowcę. Był nim Ryszard Pyszny zwany przez wielu, z racji stylu jazd, Szybkim Rysiem. O starych czasach w Lublinie i wspomnieniach związanych z Hansem Nielsen w poniższej rozmowie z Ryszardem Pysznym.

Panie Ryszardzie, proszę powiedzieć, co sprawiło, że właśnie Pan zaczął wozić Hansa Nielsena?

Tak naprawdę zadecydował, jak to w życiu bywa, przypadek. Byłem obecny w Lublinie na pierwszym meczu Hansa w barwach Motoru z ROW-em Rybnik. Handlowałem wtedy trochę samochodami i znałem Tadzia Supryna. Jakoś się później dogadaliśmy i wkrótce po tym pierwszym meczu ja odpowiadałem za to, aby Hans punktualnie przybył na stadion, a później został z niego odwieziony na lotnisko. Wtedy to były inne czasy. Pamiętam, że Hansa na pierwszy mecz przywieziono oplem asconą. Podczas którejś naszej podróży Hans wspominał, że stan techniczny tego samochodu, którym go wtedy przywieziono, pozostawiał wiele do życzenia. 

Obok klubu funkcjonował Pan już chyba wcześniej?

Funkcjonował to za duże słowo. Chyba rok przed pierwszym meczem Hansa był u mnie w Niemczech, bo tu mieszkam, Marek Kępa. Markowi pomagałem kupić wtedy samochód. Pamiętam – to było okrągłe, popularne wtedy audi 80. Później zacząłem jeździć na mecze do Lublina i byłem bliżej tego klubu faktycznie. 

Nazwisko Pyszny znane jest w żużlowym środowisku…

Tak, dokładnie. Powiem więcej, ja pierwszy raz na żużlu się pojawiłem, jak byłem mały u babci na wakacjach, a babcia mieszkała w Rybniku. Żeby było ciekawiej, to ponoć jestem dalece spokrewniony z rodziną „tych” Pysznych z Rybnika. 

Pamięta Pan, ile razy woził Hansa Nielsena?

Oj, na pewno tego już nie pamiętam. Wiem jedno – Hansa woziłem do momentu jak opuścił Lublin i odszedł do Piły. To już tyle lat minęło że nie wszystko się pamięta. 

Pierwsze wspólne podróże były poprzedzone strachem na zasadzie – kurczę, zaraz będę wiózł tego Hansa Nielsena?

Powiem szczerze, że tak. Na początku stres był, później z czasem to już nie budziło żadnych emocji. Po prostu było zadanie do wykonania – szybko i sprawnie dowieźć Hansa na mecz. 

Szybko dorobił się Pan wtedy pseudonimu Szybki Rysio…

Wie pan, nie będę opowiadał, że wolno jeździliśmy (śmiech – dop. red.). Zawsze czas nas gonił i trzeba było depnąć na pedał gazu. Wtedy i tak było lepiej, bo proszę pamiętać, że nie było takiego ruchu na drogach jak dzisiaj. Samochodów było zdecydowanie mniej. Ten pseudonim Szybki Rysiu to, o ile pamiętam, wymyślił jakiś dziennikarz Kuriera Lubelskiego i tak już zostało. 

Hans Nielsen, Marek Cieślak i Ryszard Pyszny.

Z tego, co wiem, był Pan jedną z pierwszych osób związanych z Lublinem, która się dowiedziała o odejściu Hansa do Piły…

Tak. To było tak, że w pewnym momencie w Lublinie było wiadomo, że coś się dzieje niedobrego i Hans może zmienić klub i tym samym może być niewesoło. Lublin był winny Hansowi wówczas dobre kilka tysięcy marek. Nagle szybko zorganizowano te pieniądze. Przekazano mi je i powiedziano, żebym szybko wiózł na lotnisko do Gdańska, bo tam będzie Hans. Hans przyleciał, spotkaliśmy się, wsiedliśmy do mojego samochodu i dałem mu te zaległe pieniądze. Obok w aucie czekali już ludzie z Piły. Był między innymi świętej pamięci Jurek Kaczmarek. Hans powiedział mi wtedy szczerze, że jedzie do Piły na rozmowy. Pomyślałem sobie – aha, robi się ciekawie. Oni w drogę, ja za nimi. Jak w Pile zobaczyłem jak to było wszystko  zorganizowane, to się nie zdziwiłem, że „złapali” Hansa. Jakieś spotkanie w hali widowiskowej i później rozmowy w budynku klubowym. Byłem tam i jako pierwszy człowiek związany z Lublinem wiedziałem, że u nas już nie ma Hansa. 

Jakimi autami woził Pan Hansa?

Na początku to był ford scorpio, później Mmrcedesy S klasy. Ja bardzo często wtedy zmieniałem auta. Co kolejne było lepsze. 

Hans nie bał się z Panem szybko jeździć?

Raczej nie. Często spał w samochodzie, odpoczywał najczęściej. Jak nie spał, to żadnych oznak strachu nie okazywał (śmiech – dop. red.).

Zapytam przewrotnie – to ile razy Szybki Rysio się spocił za kierownicą, aby zdążyć na mecz?

Tak porządnie to chyba raz. Był taki mecz w Bydgoszczy, na który dowoziłem Hansa z Berlina. Dojechaliśmy do granicy, a tu straszne kolejki. Nie było szans, aby zdążyć. Zastanowiłem się szybko i postanowiłem, że „grzeję” z Hansem na najbliższe małe przejście graniczne. Pojechałem do Osinowa i tam w miarę sprawnie przekroczyliśmy granicę. Powiem tyle, że na stadion w Bydgoszczy wjechałem chyba dziesięć minut przed momentem, kiedy licencja zawodnika musiała być na stole sędziego. Pamiętam – wysiadam, a świętej pamięci Witek Zwierzchowski podchodzi i ze stoickim spokojem mówi – „Rysiu, wiedziałem, że zdążysz.” Wtedy tak trochę się „spociłem”, jak pan to powiedział. 

Była też słynna eskapada na bal do Lublina…

A widzi pan. Tak, była taka akcja. Miałem odebrać Hansa z żoną z lotniska w Warszawie. Samolot się spóźnił, bo ktoś powiadomił, że jest w nim bomba. Odleciał już opóźniony. W momencie, kiedy państwo Nielsenowie lądowali w Warszawie, w Lublinie już powinien zacząć się bal. Z lotniska do Lublina nie pamiętam jaki był czas, ale dojechałem bardzo szybko. Prawda jest taka, że to też było stresujące zadanie. Naprawdę cały czas trzeba było być skupionym i uważać na drodze, żeby ktoś nie wyjechał, nie zajechał drogi i tak dalej. 

Odwoził Pan Hansa również na lotniska. Rozmawialiście o dopiero co zakończonym meczu?

Tak, oczywiście. Hans pochodził do tego, co się wydarzyło na torze, jak to on, profesjonalnie. Gdy nie był do końca zadowolony, nie płakał, jak było super, też nie skakał z radości. Merytorycznie podchodził do tematów, jak to on. 

Miał Hans jakieś specyficzne upodobania jak na tamte czasy?

Nie. Choć powiem tak – on brał leki na uspokojenie i przeciw rozstrojowi żołądka. Wie pan, jakie? Lekami była coca-cola. Pomimo tego, że komuna już upadła, ja tę coca- colę zawsze Hansowi woziłem z Niemiec. Były wtedy takie czasy, że nie we wszystkich sklepach była coca-cola. 

A zamiast McDonaldów, bary z kiełbaskami przy drodze…

O właśnie, tak dokładnie było. Nigdy nie było jak nam stanąć. Zawsze z Hansem się śpieszyliśmy. 

Ile mandatów zapłacił Pan, wożąc Hansa?

Szczerze. Żadnego. 

Nie wierzę… 

Poważnie. Powiem więcej – mój ostatni mecz, na który wiozłem Hansa to spotkanie ligowe w Toruniu i wtedy policja miała ponoć świadomość, że gdzieś będzie przemykał Szybki Rysio. Dalej tego wątku nie będę rozwijał…

Szybki Rysiu i szybki Hans.

Kiedy ostatni raz widział się Pan z Hansem?

Był taki mecz w Pile, w którym występowała drużyna przyjaciół Hansa Nielsena. Mieliśmy wtedy okazję do spotkania, do powspominania i historia zatoczyła koło – po tym meczu zawiozłem Hansa, jak za starych lat, na lotnisko do Poznania. 

Obecnie czym Pan się zajmuje?

Prowadzę swoją małą firmę w Leverkusen. Mieszkam w Niemczech i już najczęściej w telewizji, a nie na stadionie śledzę żużel. 

Do Lublina na mecz jednak pewnie się Pan jeszcze wybierze…

Tak i mam nadzieję, że stanie się to w tym roku. Sentyment, kibicowanie Motorowi. Ciągnie do Lublina. 

Dziękuję za rozmowę. 

Dziękuję również.