fot. FB Danny Ayres Racing #15
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Danny Ayres, były żużlowiec, zmarł w lutym tego roku we własnym domu. 33-letni Brytyjczyk zmagał się z problemami natury psychicznej, z którymi boryka się wielu sportowców, a o których często się nie mówi. Brakuje również instytucji, które zajmują się pomocą przy tego rodzaju przypadkach. Teraz, po kilku miesiącach od tego tragicznego wydarzenia, w sieci pojawiło się poruszające oświadczenie partnerki Danny’ego – Jodie Pledge.

W emocjonalnym oświadczeniu wydanym po śledztwie w sprawie śmierci Brytyjczyka, jego partnerka złożyła hołd swojej bratniej duszy, ponieważ tak wyrażała się o zmarłym.

– Nie będę wymieniać nikogo z imienia ani nazwiska, jednak potrzebowałam sporo czasu, aby gniew się we mnie zdusił. Czuję, że nasz system pomocy w wypadku problemów psychicznych po raz kolejny zawiódł mojego partnera. Zdrowie psychiczne to nie tylko depresja lub niepokój, jest to o wiele bardziej złożony i skomplikowany proces – pisze w swoim oświadczeniu Jodie.

– Danny odkąd pamiętam był nadpobudliwy, wszędzie było go pełno, wszystko działało u niego na maksymalnych obrotach. Sam zgłosił się na badanie pod kątem ADHD, jednak powiedziano mu, że u osób dorosłych to nie występuje. Lekarze stwierdzili, że jego problemy są spowodowane narkotykami i powinien udać się na odwyk. Zaczęło się od tego, że Danny sam przyznał się, że od czasu do czasu, rekreacyjnie zażywał narkotyków. Od tej pory nikt nie chciał go badać pod kątem problemów z głową. Wszystko sprowadzało się do stwierdzeń, że jest uzależniony. To doprowadzało go do wściekłości, ponieważ szukając rozwiązania swoich problemów, pragnąc w końcu poczuć się normalnie, usłyszał, że jeżeli nie odstawi narkotyków, to straci pracę (poza sezonem był kierowcą ciężarówki) – kontynuuje partnerka zmarłego Danny’ego Ayresa.

– Długo zajęło mi namówienie Danny’ego, aby po raz kolejny przekroczył próg tych drzwi z prośbą o jakąkolwiek pomoc. Nie tylko jej nie otrzymał, ale wręcz nasyciła się w nim złość i gniew wobec samego siebie, nie wspominając już o zagrożeniu życia. To było niszczące dla duszy. Doszło do tego, że mój partner pobił sam siebie, uważając, że nie jest wart tego, aby mieć fanów, aby jego kariera sportowa była kontynuowana, a nawet aby mieć rodzinę i dzieci. Trudno mi o tym mówić, ale to było straszne i druzgocące patrzeć, jak mężczyzna którego kochałam po prostu się sypie, rozrywa na strzępy z poczucia winy.
Chcę, aby było jasne, on nie był uzależniony, w czasie trwania sezonu nie zbliżał się do żadnych używek. Gdyby był narkomanem czy alkoholikiem, walczyłby z tym każdego dnia, a coś takiego nie miało miejsca – podkreśla dalej Jodie Pledge.

– Kończąc już, jestem przekonana o tym, że gdyby w porę otrzymał właściwą pomoc, niezbędne leki, które pomogłyby mu w walce ze swoją psychiką, to dziś byłby dalej z nami. Pomocy jednak nie otrzymał żadnej, a słowa „specjalistów” o uzależnieniu jako źródle jego problemów tylko wzmogły poczucie winy i obrzydzenia do samego siebie, prowadząc finalnie do tragedii. To nie była jego decyzja, aby odebrać sobie życie. To były demony w jego głowie. Nie mogę zmienić już tego, że straciłam swoją bratnią duszę, a moje córki straciły tatę. Na koniec pragnę podkreślić, że nie wracam do tego, aby kogokolwiek winić. Po prostu teraz, po czasie, czuję, że mogę być szczera – kończy swoje oświadczenie najbliższa osoba świętej pamięci Danny’ego Ayresa.

W tego rodzaju przypadkach, kiedy w czyimś życiu wydarzyła się tak ogromna tragedia, jakikolwiek komentarz jest zbędny. Przykład zmarłego Brytyjczyka pokazuje, że sportowcy nie są żadnymi maszynami, ich życie nie sprowadza się tylko i wyłącznie do swojej pasji, a problemy, z jakimi przychodzi im się zmagać potrafią być dramatyczne w skutkach.