Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mecz minionej kolejki? Efektownie było w Toruniu, a chyba jeszcze ciekawiej w Grudziądzu. Właśnie… Grudziądz stał się podobny do Częstochowy – i tu, i tu nie wygrywają najlepsi, lecz najodważniejsi. Ci, którzy odważą się pojechać przy płocie na grubość kartki papieru.

Często słyszy się lub czyta taką oto formułkę, że ktoś stracił pozycję, bo na moment tylko odjechał od krawężnika. Bo popełnił jeden jedyny błąd, który rywal z zimną krwią wykorzystał. Tak się zaczyna wiele relacji, typowa sztampa, opisówka pierwszego biegu. W Grudziądzu działa to nieco inaczej – otóż pozycję tracisz wtedy, gdy choć na chwilkę… odkleisz się od płotu. Kiedy leszczynianie przestali się odklejać, zaczęli toczyć równorzędny bój. To było piękne widowisko, a o zwycięskim remisie mogą mówić obie ekipy. Grudziądzanie, bo się postawili dominatorom w piątkę, z porozbijanym Buczkowskim na dokładkę. Goście, bo wrócili do gry i od połowy zawodów zdecydowali się wziąć udział w tej ryzykownej zabawie. W licytacji, kto pojedzie bardziej po bandzie. Personalnie należałoby pogłaskać Przemka Pawlickiego – za będącą na wymarciu jazdę zespołową. Starszy z braci hamował czym się dało, by zaczekać na kolegę i ustawić z Buczkiem zaporę nie do przejścia dla Brady’ego Kurtza. Miło było patrzeć, bo to w końcu zawsze ryzyko, że ktoś tę parę rozdzieli. Młodszy Pawlicki ma podobne cechy, też się lubi czuć ojcem sukcesu nie tylko własnego, lecz całej ekipy. Dlatego też w tak młodym wieku został kapitanem. I rolę odgrywa jak należy.

Przed tygodniem wspominałem, że Speed Car Motor przestał być, w oczach niektórych, organizacją kryształową, bo odważył się pomóc szczęściu i skorzystać z zastępstwa zawodnika za najsłabsze ogniwo – Andreasa Jonssona. Nie widzę w tym jednak nic bardzo zdrożnego, a na pewno nie bardziej niż wystawianie polskich kevlarów i wsadzanie weń rezerwowych obcokrajowców. Tym bardziej, że ja tych problemów Jonssona nie odbieram jako wyimaginowane. Pamiętajcie mianowicie o jednym – żużlowiec nigdy nie wyśle sam siebie na ławkę. Myślicie, że zdrowy Jonsson odpuściłby lekką ręką tyle startów? Ktoś, kto karmi się koczowniczym trybem życiem i stymulowaniem adrenaliny związanej z żużlową ściganką? On odpuszcza też mecze domowe, nie patrząc na straty finansowe i sponsorskie zobowiązania. A, jeśli dobrze pamiętam, kilka tygodni temu szarpnął się u siebie w kraju na 15 oczek w sześciu startach. Raz jeszcze powtórzę słowa Jacka Ziółkowskiego – że podczas meczu z Fogo Unią zamierzał zmienić Szweda na Michelsena, jednak Jonsson zwyczajnie wtedy zaprotestował. Postawił się. Stwierdził, że wygra ten następny wyścig i miejsca nie odda. Choć, gwoli ścisłości, słowa nie dotrzymał.

Żużlowcy, sportowcy generalnie, muszą mieć w sobie niekończące się niemal pokłady egoizmu. Zwłaszcza w dyscyplinach indywidualnych. Muszą myśleć o sobie, jeśli chcą zdobywać szczyty. Bo w innym wypadku zdobędzie je ktoś inny. Pamiętacie obrazki z ostatniej meczowej kuchni na Motoarenie? Jak Rune Holta siedział na plecach Adamowi Krużyńskiemu i skamlał mu do ucha o kolejną szansę w rywalizacji ze Stalą Gorzów? Zważywszy na postawę Norwega, a także Kościucha i młodego Holdera – bardziej myślał o drużynie, czy o sobie? No właśnie. Ale czy to postawa godna potępienia? Absolutnie nie. Wręcz przeciwnie. Otóż źle by było, gdyby Rune chciał sobie przejść obok tego spotkania w parku maszyn. Gdyby nie miał ambicji powrotu na tor. Gdyby go nie ciągnęło za drugą stronę bandę. Końcowy wynik drużyny jest sumą indywidualnych osiągnięć egoistów! Pedersen też wymachiwał za Jensenem i wyglądało to bardzo średnio, niemniej świadczy o niesłabnącym parciu na wygrywanie. Oraz, oczywiście, profity za tym się kryjące. Zapewniam Was, że taki Pedersen jest dla Falubazu o niebo cenniejszy niż Nicki potulnie godzący się z rolą doparowego. Pamiętam, gdy Rafał Fronia, jeden z polskich himalaistów, uczestnik słynnej zimowej wyprawy na Nanga Parbat, przekonywał, że to nieistotne, kto na tym wierzchołku stanie. Ważne, by operacja zakończyła się powodzeniem. Guzik prawda, dla niemal każdego z tych indywidualistów to sprawa życia i śmierci. Co mi po sukcesie kolegi?

Kończąc wątek – Krzysiek Cegielski też nie ukrywa, w jakich okolicznościach jego kariera została przerwana. Otóż do ostatniego wyścigu meczu ligi szwedzkiej Bose Wirebrand zdecydował się pierwotnie wytypować Alesa Drymla i Jagusia. A że Cegła uzbierał taki sam dorobek, jak wyżej wymienieni, to wykonał w parku maszyn drobną rewoltę. Usiadł na tym Wirebrandzie i wymusił zmianę po prostu. Menedżer uległ i, koniec końców, Jaguś został w parkingu, a wyjechał Cegła. Po raz ostatni… Aha, jako szef stowarzyszenia zawodników „Metanol” też się Krzysiek przekonuje o egoizmie poszczególnych jednostek.

Właśnie, „Metanol”. Czy Grisza Łaguta wciąż może być jego członkiem, po ostatniej „zadymie” we Wrocławiu z jego sprzętem? Tak sobie dworuję, bo temat poszedł w świat i stał się ostatnio numerem 1. Ja akurat jestem dziwnie spokojny o czystość tej sytuacji. Nie wiem, czy wiecie, że bodaj jako pierwszy filmik z tym wybuchem umieścił w sieci… mechanik Łaguty, niezwykle doświadczony Darek Sajdak, który po tytuły IMŚ sięgał i z Rickardssonem, i z Crumpem. Myślicie, że taki fachman naprawdę robiłby pod siebie? Zresztą, Darek mówi krótko i z uśmiechem: – Ja wiem, co się stało, bo zostało to zdiagnozowane. Mogę tylko zapewnić, że jedziemy czysto i nie oszukujemy. A więc… ogień i do przodu!

Natomiast czy w żużlu mamy do czynienia z – nazwijmy to delikatnie – szarą strefą? Byłbym naiwniakiem, gdybym twierdził, że nie. Doping wyniszcza kolarstwo, podnoszenie ciężarów, lekką atletykę etc. I w żużlu też mamy oszustów. A nie mniejszy doping toczy, o zgrozo, sport amatorów i niepełnosprawnych. Wiecie, jak bardzo się szprycują niespełnieni kolarze mastersi, którzy nie byli mistrzami Polski za młodu, więc chcą zostać nimi chociaż teraz, w swojej grupie wiekowej? Albo ci niepełnosprawni? Potrafią sami sobie odrąbać kawałek zbędnego ciała, by móc zmienić kategorię ułomności i zwiększyć szanse na sukces.

Miedziński kontra Pedersen w Zielonej Górze? Jak najbardziej prawidłowa decyzja sędziego. W zgodzie z idiotycznym, by nie powiedzieć popierd… nym, regulaminem. Są wyścigi, które MUSZĄ zostać powtórzone w pełnej obsadzie. Pretensje Miedziaka? Też jak najbardziej prawidłowe. Ale do losu, złego świata i książeczki z wytycznymi, a nie do sędziego. Tylko mi nie piszcie, że taka zmiana w regulaminie groziłaby falą kontrolowanych upadków. To zupełnie co innego.

3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,3,2,3,3,3,3,3,3. Myślicie, że zasnąłem nad klawiaturą? Albo dostałem zawału, ku uciesze grupy adwersarzy? Choć tak wielu chyba ich nie ma. Otóż ze mną nie rozmawia tylko jeden prezes z PGE Ekstraligi. A znam takich, z którymi jeden… rozmawia. Zresztą, mimo braku większego werbalnego kontaktu potrafimy sobie rękę podać. No więc te liczby to tegoroczny urobek Bartka Zmarzlika w szwedzkiej Elitserien. To miód na serce, bo przywraca do współczesnego sportu romantyzm. Pokazuje, że w czasach, gdy tak wiele zależy od dopasowania sprzętu, i gdy dzięki temu żółtodziób jest w stanie pokonać wielkiego mistrza, liczy się jednak klasa sportowa.

WOJCIECH KOERBER