Aleksandra Michalik / fot. Polski Komitet Olimpijski
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

To już czwarta część ‘’Gościa Olimpijskiego’’. Tym razem rozmówczynią Macieja Mikołajczyka w jego wyjątkowym cyklu jest Aleksandra Michalik, młoda, zdolna i ambitna snowboardzistka, która w Pekinie walczyła w slalomie gigancie równoległym.

 

Jak ocenia pani swój olimpijski debiut? Można powiedzieć, że pierwsze koty za płoty?

Tak. Stresowałam się, bo chciałam pokazać się z jak najlepszej strony i to mnie chyba zjadło, ponieważ w pierwszym przejeździe popełniłam błąd, który wyeliminował mnie z walki o finał. Jestem zawiedziona, jednak poświęcenie czterech lat i jeszcze więcej wyrzeczeń przekreślone w 40 sekund, bo tyle trwa przejazd, boli.

24. miejsce w kwalifikacjach, niewiele zabrakło do czołowej 16. Czuje pani pewien niedosyt? Jak ocenia pani tę trasę, różniła się czymś od tych z Pucharów Świata?

Czuję ogromny niedosyt i mam trochę pretensji do siebie, ponieważ na treningach nie robiłam takich błędów. Ten sezon jest dla mnie pechowy. Źle go zaczęłam i teraz tak się ciągnie. Stok startowy był bardzo długi, jeden z dłuższych, na jakich miałam okazję rywalizować.

Jak będzie pani wspominać Pekin? Jak radziła sobie pani z restrykcjami w Azji?

Pekin widziałam tylko przez szybę autobusu, w drodze na otwarcie i w drodze na lotnisko, więc nie za wiele. Z samolotu udało nam się jedynie zobaczyć mur chiński. Większość czasu spędzaliśmy we wiosce. Było tam wszystko, czego potrzebowaliśmy. Siłownia, sklep, stołówka, małe centrum rozrywki, nawet fryzjer i poczta. Za wioskę mogliśmy wyjść tylko do autokarów, które zawoziły nas pod obiekty na stokach. Mieszkaliśmy w polskim „akademiku” wraz z całą reprezentacją. W oknach wisiały nasze flagi, a pokoje były dwu lub trzyosobowe, więc mogliśmy się integrować z innymi osobami, z czego bardzo się cieszę, ponieważ, z niektórymi chodziłam do klasy w szkole sportowej i nie widziałam ich kupę lat. Przed wyjazdem nie wiedziałam jak to będzie wyglądać i bałam się, że będziemy wszyscy odizolowani. Oczywiście codziennie przed wyjściem na śniadanie udawaliśmy się do punktu testów, co było naszym obowiązkiem, bez tego nie można było wyjść z wioski na trening.

Jest pani wnuczką olimpijczyka, Józefa Gąsienicy Sobczaka. Można powiedzieć, że tradycje rodzinne zostały zachowane?

Dziadek z pewnością jest z pani dumny.
Dziadek jako jedyny z mojej najbliższej rodziny był olimpijczykiem i to czterokrotnym, w latach 1956, 1960, 1964 i 1968, dlatego pozwoliłam sobie powiedzieć, że tradycji stała się zadość. Od dziecka był on moją inspiracją i największą motywacją. Zawsze chciałam być jak on, ale jeszcze dużo mi brakuje, żeby mu dorównać. Jest dumny i bardzo się cieszy, a najbardziej z tego, że wróciłam cała i zdrowa. Śledzi i ogląda nie tylko moje występy, ale całe igrzyska i kibicuje wszystkim polskim sportowcom.

Zwiedziła pani spory kawałek świata. Była pani nawet na mistrzostwach świata juniorów w… Nowej Zelandii. To najbardziej egzotyczne miejsce, w którym przyszło pani startować?

Zwiedziłam sporo świata i pamiętam każde miejsce, w którym byłam. Z tym właśnie łączy się sport, a szczególnie snowboard, gdzie jeździmy po całej kuli ziemskiej. Rywalizujemy na zawodach i przy okazji zwiedzamy najpiękniejsze zakątki globu i podziwiamy piękne widoki. Nowa Zelandia jak na razie zrobiła na mnie największe wrażenie i chyba nic już jej nie przebije. Na pewno kiedyś jeszcze tam wrócę.

Była pani m.in. ratowniczką na basenie. Jakie prace podejmowała Aleksandra Michalik, by dorobić sobie trochę pieniędzy? Ze snowboardu można się utrzymać?

Do tej pory pracowałam na basenie jako ratownik i na stoku jako instruktor, ale tylko wieczorami lub w wolne dni, po sezonie lub w przerwie świątecznej, gdzie mam wolne od startów. W tym sezonie postawiłam tylko na trening. Każdy wolny czas poświęcam na regenerację, a do pracy wrócę w wakacje. Jeżeli jesteś zawodnikiem ze światowej czołówki i regularnie stoisz na podium, na pewno możesz się z tego utrzymać. W moim przypadku największym wsparciem jest program stypendialny Team 100, który wspierał mnie do igrzysk oraz stypendium z uczelni.

Jak będą wyglądały u pani najbliższe tygodnie? Sezon jeszcze się nie kończy.

Dopiero wróciłam z igrzysk. Jeszcze nie zdążyłam się przestawić na polski czas, a już pakuję się na kolejne zawody Pucharu Europy w Gruzji. Do zakończenia sezonu jest jeszcze wiele startów, w tym m.in. Mistrzostwa Polski i trzy Puchary Świata.

Rozmawiał MACIEJ MIKOŁAJCZYK