fot. Speedway Grand Prix
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pandemia koronawirusa ograbia sportowców nie tylko z pieniędzy, ale również z zawodowego celu. Olimpijczycy nie pojadą w tym roku do Tokio. Ich czteroletni plan budowania formy przestał istnieć. Za to niepewność rośnie z każdym dniem. Przecież nikt nie da gwarancji, że już w przyszłym roku letnie igrzyska olimpijskie zostaną rozegrane bez żadnych przeszkód. Piłkarze mistrzostwa Europy również przenieśli na 2021 rok, żyjąc nadzieją, że wtedy już się uda. Choć nie każdy z dotychczasowych pewniaków wystąpi w kadrze w przyszłym sezonie. A żużlowcy? Może i zarobią kasę w polskiej ekstralidze, ale czy powalczą o mistrzostwo świata?

Dla sportowców jutro przestało istnieć. Patrzenie w przyszłość stało się zajęciem dla jasnowidzów. Jak tu budować formę, skoro wszystko opiera się na niepewności. Straszą nas pierwszą, drugą i trzecią falą zachorowań. A każda kolejna ma być straszniejsza. Byle do szczepionki, mówią optymiści. I bądź tu sportowcem i szykuj formę do zawodów. Gdy nawet nie wiesz, kiedy te zawody się odbędą i czy w ogóle znajdą się w kalendarzu. Nakarmieni sukcesami mają odrobinę lepiej. Taki Bartosz Zmarzlik ma już w kolekcji złoto indywidualnych mistrzostw świata. Wie, jak to smakuje. Ambicje, choć w części ma już zaspokojone. Ale ci głodni, czekający na sezon, jak na życiową szansę, mogą mieć skołatane serce i głowę pełną myśli. Nie tylko tych optymistycznych. Zresztą każdy, kto włożył mnóstwo wysiłku w przygotowania do nowego sezonu chciałby w końcu sprawdzić się w rywalizacji na torze. A tu przeróżne międzynarodowe eliminacje już są odwołane. Mistrzowskie cykle pozostają w zawieszeniu. Spójrzmy przy okazji na specyfikę żużla, gdzie pieniądze zarabia się w ligach, a ambicję zaspokaja w deficytowych zawodach indywidualnych.

Ruszają powoli lokalne rozgrywki. Przy pustych trybunach gra piłkarska Bundesliga. Startują do walki piłkarze w Czechach i Polsce. Żużlowa ekstraliga ma swój ambitny plan wznowienia rozgrywek. Lokalnie łatwiej jest się zorganizować. Międzynarodowe rozgrywki tkwią w zamrożeniu. Granice jeszcze pozamykane. Linie lotnicze uziemione. Wielu sponsorów liczy straty. Nie grają więc piłkarskie Ligi Mistrzów i Europy. W fazie budowy jest kalendarz królowej motosportu, formuły jeden. Na tym tle biedne i malutkie żużlowe Grand Prix zamrożone jest w najlepsze. Angielskie BSI słynęło raczej z biznesowego podejścia do żużla. Nikt tam nie myślał o jakości dyscypliny, postępie, a już na pewno o inwestycjach. Teraz, gdy kontrakt na organizację mistrzostw obejmuje jedynie dwa sezony, trudno oczekiwać, że nagle Anglikom zacznie się chcieć.

Podejrzewam, że BSI czeka na rozwój sytuacji i zgodę na organizację imprez masowych. Niektóre kraje ogłaszają zwycięstwo nad pandemią, jakby nie doceniały wroga. Z żużlowej perspektywy nie są to jednak miejsca, w których promotor mistrzowskiego cyklu mógłby liczyć na finansowy sukces. U nas fala zachorowań rośnie, więc o kompletach na trybunach na razie możemy jedynie pomarzyć. W Szwecji również trudno o optymizm. BSI stoi więc w potrzasku. Albo poniesie finansowe straty i zorganizuje żużel bez publiczności lub z ograniczoną liczbą widzów, albo przeczeka koronawirusa i zrobi żużel przy pełnej widowni. Ta druga wersja jest bardzo ryzykowna, bo może oznaczać, że Grand Prix w tym roku nie zobaczymy. Tak jak nie zobaczymy zgody na imprezy sportowe z kilkunastoma tysiącami fanów na trybunach. W tym całym galimatiasie poważną opcją staje się organizacja jednodniowego turnieju, wyłaniającego indywidualnego czempiona globu. Musimy też mieć świadomość, że w sensie globalnym o sile czarnego sportu nie decyduje start polskiej ekstraligi, lecz ewentualny start i potencjał mistrzostw świata. A tu jak widać same problemy natury mocno finansowej. Trochę jak w polskiej komedii, gdzie pada sformułowanie, że „pieniądze to nie wszystko, ale bez pieniędzy to…”.

Futbol ruszył bez publiczności. Żeby ratować biznes. Ortodoksyjni fani mówią wprost, że piłka nożna bez kibiców jest niczym. Puste trybuny kolą w oczy. Dla mnie sport bez wizyty na trybunach jest niczym oblizywanie lizaka przez papierek. Mecz to nie tylko rywalizacja, ale i żywioł publiczności. To spektakl. Doping i żywe emocje. Czy sport bez publiczności jest towarem, który może spotkać się z zainteresowaniem? Tylko na moment. Jedynie w krótkim okresie przejściowym. Za trzy miesiące możemy czuć się znudzeni. Restart sportu bez widzów jest obarczony ryzykiem, bo sport w tym układzie stał się towarem wybrakowanym. A za chwilę może stać się produktem bezużytecznym.

Na szczęście, gdzieś w tle pojawia się szansa na wpuszczenie widzów na trybuny. Starają się o to siatkarze i piłkarze. A co z żużlowcami? Nasze środowisko sprawia wrażenie zadowolonego, że w ogóle pozwolono żużlowym ligom wystartować, więc siedzi cicho. Nie wychyla się, nie ma inicjatywy, jakby widz w układzie pandemicznym był instytucją niepotrzebną. Prezesi wolą upraszać kibiców, żeby nie zwracali karnetów i dołożyli nieco grosza do kolejnych zbiórek ratujących klub, ale nie są zainteresowani, aby zawalczyć o ich obecność na trybunach. Ponoć trzy-cztery tysiące fanów na stadionie, to dla klubu więcej szkody niż pożytku. Jeśli są prezesi, którzy tak myślą, to właśnie oni są najmniej potrzebni w sportowym świecie. Wygląda więc na to, że żużlowych kibiców reprezentuje europoseł Ryszard Czarnecki i Zbigniew Boniek.

W Polsce pandemia nie rozkłada się równomiernie. Koszmar przeżywają mieszkańcy województwa śląskiego. Od początku sporo zachorowań mamy w mazowieckim. Zaraza przyspiesza w Wielkopolsce. Ale już w lubuskim, lubelskim i kujawsko-pomorskim sytuacja wygląda dużo lepiej, a rozprzestrzenianie się wirusa jest pod względną kontrolą. I tam kibice mogliby zająć jedną czwartą stadionu. Skoro ludzie mogą tłoczyć się w galeriach handlowych, to w reżimie sanitarnym mogą też zasiąść na otwartych trybunach.

A gdy kibice wrócą na stadiony jeszcze w tym sezonie, to czy prezesi zaproponują żużlowcom renegocjację kontraktów? Skoro obcięli zawodnikom zarobki, spodziewając się pustych trybun, to powinni podzielić się kasą, gdy już część fanów zostanie wpuszczona na stadion. To chyba oczywiste. Przy okazji zastanawiam się, czy te całe renegocjacje kontraktów odbyły się zgodnie z prawem. Żużlowcy podpisali w wyznaczonym oknie transferowym umowy i nie ponoszą winy za wybuch pandemii. Sami ponieśli koszty i bez wątpienia również są ofiarami koronawirusa. Natomiast Speedway Ekstraliga, w czasie narodowej kwarantanny, jednostronnie zerwała warunki wcześniejszego porozumienia, stawiając zawodników pod ścianą. Przy tym szantażując i strasząc wywaleniem z ligi. Czy to wszystko jest zgodne z prawem? Co na to sami żużlowcy i ich stowarzyszenie „Metanol”? No chyba, że szanowni żużlowcy są zadowoleni z wynegocjowanych umów, to w takim razie przepraszam i po sprawie.

DAWID LEWANDOWSKI