fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Polski siatkarski walec toczy się we Włoszech w jednym nieodwołalnym kierunku: do podium Ligi Narodów. W Rimini w zeszłym tygodniu nasi zdeklasowali Amerykanów, z którymi się Biało-Czerwonym zawsze bardzo trudno grało. To właśnie z nimi przegraliśmy jeden jedyny mecz na zwycięskich dla nas mistrzostwach świata w naszym kraju w 2014 roku. Mordowaliśmy się z nimi zawsze – ostatnio, co prawda zwycięsko, w półfinale MŚ 2018, gdzie wygraliśmy po horrorze i tie-breaku. Tym razem było 3:0, choć Jakub Kochanowski przyznał, że spodziewał się pięciu setów. 

 

Nasi mieli doskonałą zagrywkę, odrzucając rywala daleko od siatki i sporą liczbę asów. A ponadto w imponujący sposób wyrosła „polska ściana” czyli super graliśmy blokiem. Następnego dnia przejechaliśmy się po Rosjanach, a to zawsze cieszy. 3:1 i praktycznie cały czas poczucie pełnej kontroli tego, co dzieje się na boisku. Najbardziej znany rosyjski telewizyjny komentator siatkarski Władimir Statsko komentując grę Wilfredo Leona Venero, w tym jego siedem asów, powiedział: „Priviet! To on sprowadził na nasze głowy monstrum”… Cóż, lepszego komplementu od, bądź co bądź, przeciwnika, nie można sobie wyobrazić i pod adresem siatkarza uważanego za najlepszego na świecie i wobec całej naszej reprezentacji.

Nasze siatkarki za to grają ze zmiennym szczęściem. Tyle, że nie ma wśród nich być może najlepszej rozgrywającej na świecie, zdobywczyni pucharu Ligi Mistrzów w tym roku – Joanny Wołosz, czy mającej olbrzymie doświadczenie i wiele lat na włoskich parkietach Katarzyny Skorupy. Nasze wróciły z dalekiej podróży 0:2 do 3:2 z Kanadą, a jednocześnie przegrały z Belgijkami i Holenderkami, też po tie-breaku – tych reprezentacji nie było ani w pierwszej czwórce mistrzostw Europy 2019, ani w pierwszej czwórce turnieju  kwalifikacyjnego do IO w styczniu 2020. Spaść zapewne z najwyższej grupy Ligi Narodów nie spadniemy, ale w perspektywie ME 2021 trzeba powalczyć o utrzymanie miejsca w pierwszej „czwórce” – to da dobrą pozycję startowa do przyszłorocznych mistrzostw świata w Polsce.

W żużlowej Ekstralidze Wrocław rozgromił Grudziądz, co ucieszyło pewnie Andrzeja Rusko, Krystynę Kloc i kibiców Sparty. Rozmiar tego zwycięstwa raczej jednak nie ucieszył skarbnika klubu nad Odrą, który musi wysupłać po każdym takim pogromie pokaźne kwoty. Częstochowa wyraźnie wygrała z Lublinem, dając sygnał, że w najlepszej speedwayowej lidze świata wszystko jest możliwe – i dobrze!

Teraz wszyscy kibice w Polsce patrzą na Sankt Petersburg i Sewillę, gdzie nasi piłkarze mają walczyć nie tylko w „meczu otwarcia”, w „meczu o wszystko” i w „meczu o honor” – ale o coś zdecydowanie więcej. Lewy rozbudził narodowe aspiracje…

RYSZARD CZARNECKI