Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Najlepsza liga żużlowa świata, czyli nasza dla mniej wtajemniczonych. Osiem klubów, z budżetami, w porywach, do dziesięciu milionów złotych rocznie każdy. Razem warta maksimum 80 milionów. To teraz fakty z piłkarskiego podwórka. Budżet Legii Warszawa na ten sezon to około 115 milionów. Ponad 35 milionów wyższy. Spółka Ekstraklasa S.A., za ubiegły rok, z tytułu sprzedaży praw transmisji i wpływów sponsorskich, wypłaciła klubom blisko 160 milionów, czyli średnio po dziesięć na twarz. Dwa razy wyższa kwota niż w speedwayu. Do tego należy doliczyć dochody własne. Sprzedaż biletów, lokalni sponsorzy, transfery, ekwiwalent za wyszkolenie, czy ewentualne wpływy z tytułu udziału w europejskich pucharach. To gdzie jest żużel?

Na tym tle Ekstraliga wygląda mizernie, jak ubogi krewny z prowincji. Cały rodzimy żużel jeszcze marniej. Co na to parlamentarzyści, ci „żużlowi”? Ano nic. No może prawie nic. Ryszarda Czarneckiego można nie lubić, można nie akceptować jego obecnej opcji politycznej, ale należy uszanować skuteczność. I nie myślę tu o honorowych patronatach nad imprezami, lecz konkretnych kwotach, które dzięki staraniom tego akurat polityka, trafiły do reprezentacji, poszczególnych klubów, czy organizatorów sztandarowych imprez. O pozostałych głucho. Nawet dotąd nie pomyśleli, że można by cokolwiek osiągnąć, wspólnie lobbując na rzecz dyscypliny. Nie „swojego” klubu, lecz szeroko. Dowhan, Komarnicki, Termiński i kilku innych uznali wyraźnie, że sam fakt awansu do Sejmu lub Senatu, często po żużlowych plecach jest wystarczającym sukcesem i nic więcej nie muszą. Zatem pytam ponownie. To oni są potrzebni żużlowi, czy żużel był im potrzebny, by się wypromować? Przy okazji pracy na rzecz klubu, czy tylko kibicowania „pod kamerę” ustawili sobie promocję do grona celebrytów i na tym poprzestali. Może więc warto pomyśleć o kole parlamentarnym. Takim żużlowym, ponad podziałami, by skutecznie wydeptywać ścieżki do firm i instytucji, szukając wsparcia dla ukochanej rzekomo, dyscypliny.

Ile środków musiałby wyłożyć sponsor tytularny II ligi, żeby ta mogła spokojnie funkcjonować i wreszcie odżyła, stając się z czasem kuźnią talentów?  Po milionie na ośrodek, to już byłoby jak zbawienie. Czy więc osiem milionów rocznie, od molocha, stanowiłoby dlań znaczący, odczuwalny wydatek – śmiem wątpić. Tylko ktoś musiałby się tam przebić z ofertą. W skali potentatów rynku, owych osiem milionów, to drobne na waciki. Trzeba „tylko” to wydeptać. W ministerstwie, w firmie, wszędzie, byle skutecznie. Najwyższa pora na „Żużlowy Klub Parlamentarny”, niezależny od opcji politycznych członków, dla dobra speedwaya. Wszak walczymy o przetrwanie. A żeby paniom i panom posłom oraz senatorom zachciało się chcieć, potrzebny jest głośny, oddolny nacisk ze strony kibiców i całego środowiska. Na GKSŻ bym nie liczył. Chłopaki są zbyt uwikłani i zajęci pilnowaniem stołków, by je teraz stracić w tak „głupi” sposób. Oni się nie wychylą. Małostkowe to, ale takie są, niestety, fakty.

Wyobraźcie sobie, że takiej Wandzie spada nagle z nieba krągły milion złotych od sponsora ligi. Długi spłacone jednym ruchem, przyzwoity, regularnie opłacany skład, oczywiście bez aspiracji awansu, ale też bez wtop po 60:30, co szczególnie ucieszy księgowe rywali. A do tego perspektywa stabilnej egzystencji w kolejnych sezonach. Dalej pojedyncze wygrane u siebie, zatem wzrost frekwencji i zaczyna się to wszystko kulać jak należy. Podobnie w Rzeszowie. Zakładamy stowarzyszenie, nowy szyld i można znowu jechać, a imć Nawrocki niech po sobie sprząta, aż skończy.

Gorzej w Świętochłowicach. Tam jeszcze przed wyborami, były już prezydent rozgrzebał stadion na „Skałce”, zostawiając gruzowisko, po czym nie został wybrany na kolejną kadencję. Następca nie jest już tak „hojny na pokaz” i zrobiło się poważnie, bo nawet jeździć nie ma po czym. Tor takoż zaorany na amen. Gdyby jednak klub udokumentował perspektywę wpływów, pokrywającą koszty bieżącej działalności, to może i tamtejszy Ratusz spojrzałby na „Skałkę” łaskawszym okiem i ogarnął, choćby na potrzeby chwili, to co wcześniej „rozgarnął”. Pozostałe ośrodki również złapałyby oddech, bez obawy, że nie wystarczy „do pierwszego”. W dalszej perspektywie poszłoby szkolenie i terminowanie młokosów z wyższych lig, nim dostąpią zaszczytów. Zatem świeża krew, więcej narybku i szansa rozwoju dyscypliny, takoż udane transfery, dla nie szkolących potentatów.

Fajnie brzmi? Moim zdaniem to nie fantazje. Trochę chciejstwa i parlamentarzyści są w stanie osiągnąć taki cel. Razem. Do roboty więc, a ściślej do rozmów, panie i panowie z Wiejskiej. Cel nie jest tak odległy, jak niektórym może się pozornie wydawać.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI