Adam Pietraszko w barwach Włókniarza Częstochowa
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Młodsi kibice czarnego sportu mogą nie pamiętać, jednak ci, którzy obecni byli na stadionie Włókniarza Częstochowa w 2003 roku, kiedy to po raz ostatni Lwy sięgały po drużynowe mistrzostwo Polski pamiętają z pewnością Adama Pietraszko. Były żużlowiec nie zniknął z tego środowiska na zawsze. Obecnie zajmuje się biznesem, jednak przy żużlu pozostał, aktywnie wspierając klub z Częstochowy. Zapraszamy do poniższego wywiadu.

Panie Adamie, czy mógłby Pan opowiedzieć o początkach swojej kariery (żużlowej)?

Karierę w szkółce żużlowej rozpocząłem w wieku 15 lat. Mój tata sponsorował zawodnika CKM Włókniarza – Roberta Juchę i na jednym z treningów Robert dał mi się przejechać na motocyklu żużlowym i od razu chciałem spróbować swoich sił na torze żużlowym. Warunkiem podpisania zgody przez moich rodziców na jazdę w szkółce żużlowej było zdanie egzaminów wstępnych do szkoły średniej na piątki i tak też się stało.

Kto był wówczas Pana największym idolem, na którym się Pan wzorował?

W tamtym okresie to byli zawodnicy Włókniarza, m.in. Sławomir Drabik oraz Sebastian Ułamek.

Kiedy po raz pierwszy był Pan na żużlu i czy długo zajęło Panu złapanie przysłowiowego bakcyla?

Jako dziecko ale nie pamiętam konkretnego roku i ile miałem wtedy lat.

Początek XXI wieku z pewnością kojarzy się wszystkim z Pana występami w barwach Włókniarza. Jak Pan wspomina te lata?

W latach 2001 – 2003 jeździłem we Włókniarzu jako junior i to był bardzo ciekawy okres w mojej karierze. Poznawałem nowe tory i rywalizację na poziomie ekstraligowym. Oczywiście był to czas nauki i zbierania doświadczenia, które w 2003 roku w kilku imprezach zaowocowało dobrymi wynikami.

W 2003 roku zdobył Pan srebrny medal MPPK. Był Pan najlepszy z częstochowian. Czy ten medal jest dla Pana symbolem? Ma Pan go w gablotce do dzisiaj?

W roku 2003 zdobyłem z kolegami z drużyny łącznie 3 medale. Najcenniejszy to oczywiście złoty medal w DMP, brązowy MDMP oraz srebrny w MPPK. Co do srebrnego medalu w MDMP to rzeczywiście byłem najlepszym zawodnikiem naszej pary, którą tworzyłem ze Zbigniewem Czerwińskim a w polu pozostawiłem m.in. Janusza Kołodzieja. Do dzisiaj wspominam ten dzień i czuję wielką satysfakcje i radość z tego osiągniecia.

Czy pamięta Pan jak świętowaliście tytuł DMP w 2003 roku? Do tej pory niestety nie udało się powtórzyć tego sukcesu.

Bardzo dobrze pamiętam ten moment i świętowanie po zdobyciu Drużynowego Mistrzostwa Polski. To był wspaniały okres częstochowskiego speedwaya. Zwycięstwo z Toruniem naszpikowanym gwiazdami było czymś wyjątkowym dla całego zespołu oraz częstochowskich kibiców, których na stadionie było ponad 20 tyś. Od tego momentu minęło już 17 lat i niestety nie udało się powtórzyć tego sukcesu.
A co do świętowania to było wyjątkowe jak zresztą zdobycie złotego medalu.

Dlaczego w 2004 roku zdecydował się Pan na przenosiny do Opola? Czy były również inne propozycje? Wykręcił Pan wówczas niesamowitą średnią bieg/pkt 2,328. Jak Pan wspomina ten czas?

Sezon 2003 był ostatnim w mojej karierze jako juniora, po tym sezonie musiałem zapewnić sobie kontynuację kariery w niższej lidze ponieważ trudno byłoby mi dostać się do składu Włókniarza w roli seniora. A najbardziej mi zależało na systematycznej jeździe i podnoszeniu moich umiejętności. Pojawiła się propozycja z Opola na którą szybko się zdecydowałem i rok 2004 był dla mnie szczególnie wyjątkowy ponieważ udało mi się wykręcić najlepszą średnią w II lidze i pomogłem Kolejarzowi awansować do I ligi żużlowej. W tamtym sezonie tworzyliśmy naprawdę wyjątkową atmosferę z drużyną Kolejarza Opole.

W 2005 roku zdecydował się Pan z kolei na przenosiny do Lublina. Co było tego powodem?

Bardzo mi zależało na kontynuacji współpracy z Kolejarzem Opole. Drużyna awansowała do I ligi, ja byłem najlepszym zawodnikiem i naturalnym było iż powinienem dalej jeździć dla Opola. Niestety ale w okresie zimowym pojawiło się zbyt dużo rozbieżności w oczekiwaniach pomiędzy działaczami Kolejarza, a mną i nie doszliśmy do porozumienia.
Trafiłem do Motoru Lublin, w którym spędziłem jeden sezon, nie do końca udany dla klubu oraz dla mnie, ale dzięki tej przygodzie poznałem rodzinę Kępów a z obecnym prezesem Motoru – Jakubem utrzymuję kontakt do dzisiaj.

Rok 2006 to powrót do klubu z Opola i nagła decyzja o zakończeniu kariery. Dlaczego zdecydował się Pan zawiesić kevlar w garażu właśnie wtedy?

Wydawało mi się, iż po średnio udanym sezonie w Lublinie i spadku Kolejarza do 2. ligi oraz po odbytych rozmowach z działaczami Kolejarza w końcu udało nam się wypracować porozumienie. Niestety, ale życie szybko zweryfikowało wypracowane porozumienie i po kilku meczach bez zapłaty postanowiłem zakończyć współprace z Kolejarzem Opole, a jednocześnie przygodę z czarnym sportem.

Miał Pan okazję ścigać się z Tonym Rickardssonem. Jaki on był na torze i poza? Inspirował się nim Pan w pewnym sensie?

Jeździłem z Tonym Rickardssonem w jednej drużynie w lidze angielskiej w sezonie 2006. Nie mam zbyt wieku wspomnień z tego okresu, był raczej zawodnikiem skupionym na swoim indywidualnym wyniku.

Czy czegoś Pan żałuje w kontekście swojej kariery, czy coś można było zrobić lepiej lub podjąć inne decyzje?

Na pewno tak, ale życie napisało swój scenariusz i nie ma co dywagować. Z perspektywy czasu wiem, że postąpiłem słusznie. Zaraz po zakończeniu kariery założyłem rodzinę i szybko zostałem tatą. Dzisiaj mam wspaniałą żonę i dwie cudowne córki, które ostatno mocno wciągnął żużel i są fankami drużyny Włókniarza.

A więc czym Pan zajmuje się obecnie i dlaczego?

Po zakończeniu kariery zacząłem pomagać mojemu tacie w prowadzeniu jednego z jego biznesów, następnie w 2013 roku otworzyliśmy dealerstwo BMW w Częstochowie i od tamtej pory do dzisiaj zarządzam sprzedażą w salonie BMW. Oprócz tego prowadzę z żoną sklep stacjonarny i internetowy ze sprzętem narciarskim.

Czy ma Pan jeszcze kontakt z byłymi kolegami z toru?

Bardzo ograniczony, raz w roku spotykam się z Arturem Tomczykiem na corocznym podziękowaniu sponsorom Włókniarza, on też prowadzi wraz z bratem biznes i to z dużym powodzeniem.

Proszę opowiedzieć jakąś zabawną historię związaną z Pana karierą żużlową. A także tę najsmutniejszą.

Tych historii było naprawdę wiele, to był okres w moim życiu gdzie często robiłem wraz z kolegami m.in. Jordanem Jurczyńskim wiele ciekawych i zabawnych rzeczy. Większość z nich nie nadaje się do publicznych wiadomości, dlatego lepiej niech pozostaną w naszych prywatnych wspomnieniach. Co do najsmutniejszych historii to na pewno samobójstwo Łukasza Romanka i Rafała Kurmańskiego.

Jak Pan widzi przyszłość żużla w Polsce? Pytam zarówno o Włókniarz Częstochowa, jak i ogólnie o dyscyplinę.

Myślę, że żużel może stać się dyscypliną porównywalną z F1, już wiele słyszy się iż żużel w Polsce to polska formuła 1 i tutaj naprawdę widać to, że liga i podejście do uprawiania tego sportu stało się bardzo profesjonalne. Jest coraz więcej rozpoznawalnych marek wśród sponsorów, co świadczy o tym iż żużel dla coraz większych firm oraz korporacji staje się skutecznym, a jednocześnie ciekawym pomysłem na reklamę. Mam nadzieję, że przepisy dotyczące przygotowania torów i procedury startowej nie zabiją prawdziwego speedwaya. Co do Włókniarza Częstochowa to uważam iż klub idzie w dobrym kierunku, ale jednocześnie widzę kilka obszarów do poprawy.

Na koniec nieco luźniej.. Jak Pan spędza wolny czas z rodziną? Czym się Pan interesuje, jakie macie wspólne hobby?

W zimie numer jeden to narciarstwo, od najmłodszych lat jazda na nartach była moim hobby i tak samo zaszczepiłem je moim córkom oraz żonie. W każdą zimę wyjeżdżamy kilka razy na narty, głównie w Alpy.
A tak na co dzień to od kilku miesięcy zacząłem jeździć na rowerze szosowym i coraz bardziej się wkręcam…

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Ja również. Pozdrawiam.

Rozmawiał SEBASTIAN SIREK