Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dziś w Austrii żużla praktycznie już nie istnieje. Ponad ćwierć wieku temu w Wiener Neustadt odbywał się jeszcze turniej serii Grand Prix. Obecnie jednym z ośrodków, gdzie jeszcze pamięta się o czarnym sporcie jest Sankt Johann. To w tamtejszym klubie motorowym działa były żużlowiec, Toni Pilotto. Dekarz, który aby ścigać się na żużlu musiał dokonywać nietypowych wyborów w życiu. Takich, w które żaden z obecnych żużlowców by nie uwierzył. 

 

W swojej karierze Pilotto wygrał ponad sto imprez z blisko pięciuset w jakich było mu dane startować. Niestety tych spektakularnych zwycięstw brakuje w jego biografii. Swoją ponad dwudziestoletnią karierę na żużlu Pilotto zakończył 1 września 2001 roku. Miłość do motocykli odziedziczył po ojcu, który był pilotem w wyścigach motocykli z bocznymi przyczepami. Nie wiadomo do dziś czy to prawda, nie wie tego sam bohater, ale ponoć właśnie stąd – w niewyjaśnionych okolicznościach – wzięło się nazwisko Pilotto. 

– Jak motocykl żużlowy w parę sekund rozpędza się do około stu kilometrów na godzinę, to to jest takie uczucie, jakby koń kopnął cię w kręgosłup. Dodatkowo bardzo mocno to uzależnia. Tak było właśnie w moim przypadku. Usiadłem na motocyklu raz i się zakochałem – zaczyna swoją opowieść Pilotto. 

Tak naprawdę Austriak miał zostać zawodnikiem ścigającym się na motocrossie a nie na na motocyklu żużlowym. – Najpierw jeździłem na motocyklu po pobliskich górkach, których tu nie brakowało. Niestety, zbyt często były problemy z policją, ze względu na hałas motocykla i z myśliwymi, kiedy jeździłem po lesie. Postawiłem na żużel. Na zamkniętym torze mogłem być tak dziki, jak tylko chciałem – kontynuuje Austriak. 

Z prawej Toni Pilotto

Co ciekawe, Pilotto przez całą swoją karierę jednocześnie pracował zawodowo. W Salzburgu zdobył wykształcenie jako dekarz. Dziś jest właścicielem dużej dekarskiej firmy działającej na regionalnym rynku.Praca zawodowa zawsze była dla mnie na pierwszym miejscu. Już jako nastolatek pracowałem od rana do do wieczora, od poniedziałku do piątku. Czas na żużel był dopiero po pracy oraz w weekendy. Kiedy rozwijałem firmę, to zrobiłem sobie nawet dłuższą przerwę od żużla. Tak naprawdę byłem żużlowym amatorem, pomimo bardzo profesjonalnej otoczki mojej osoby – mówi Pilotto.

W swojej karierze Pilotto czterokrotnie był indywidualnym mistrzem Austrii. W światowym żużlu większych sukcesów jednak nie odniósł. 

– Kariera jaka była, taka była. Brałem udział w rundach eliminacyjnych mistrzostw świata. Był bodajże jakiś finał kontynentalny. Myślę, że osiągnąłem tyle, na ile było mnie stać dzieląc żużel z pracą. Najważniejsze to chyba to, że czterokrotnie wygrywałem mistrzostwo swojego kraju. Być może byłoby lepiej gdybym więcej inwestował w sprzęt. Ja jednak unikałem tego, aby się nie zadłużać i później stresować czy wynik mi pomoże spłacić zaległości czy też nie. Robili tak moi koledzy i nie zawsze ostatecznie wychodziło to na dobre. Widziałem jaki mają stres i tego postanowiłem unikać. Bywały zawody, że koledzy jechali każdy wyścig na innej oponie, a ja całe zawody tylko na jednej. Na drugą nie było mnie stać. Z czasem wyniki stawały się lepsze i budżet stawał się większy. W najlepszym okresie jeden sezon jazdy kosztował mnie czterysta tysięcy szylingów. Połowa pochodziła od moich sponsorów, a druga połowa to były pieniądze za starty. Na żużlu absolutnie się nie dorobiłem. Wtedy głównie jeździło się z miłości. To, co zarabiałem inwestowałem w sprzęt. Wiele lat moim tunerem był sam Otto Lantenhammer. Ufałem mu bezgranicznie – odpowiada Pilotto, pytany o najlepszego tunera z jakim dane było mu pracować.

Austriak był jednym z  zawodników, którzy już pod koniec XX wieku doskonale wiedzieli, jak ważni są sponsorzy. 

Doskonale sobie zdawałem sprawę, że im więcej będzie mnie w mediach, tym lepiej dla mnie. Miało to przełożenie na moją rozpoznawalność oraz pozyskiwanie sponsorów. Był taki moment, że gościłem na łamach prasy niemal tak często, jak kierowca Formuły 1, Gerhard Berger. Sam wysyłałem swoje zdjęcia i relacje z zawodów z moim uczestnictwem do gazet. Pojawiałem się również w największym dzienniku w Austrii, Kronen Zeitung. Byłem też pierwszym sportowcem, który był wspierany przez bank Raiffeisen. Dopiero później ta finansowa instytucja wspierała słynnego narciarza, Hermana Maiera. Zawsze starałem się zwracać uwagę na wygląd. Mój bus budził zainteresowanie z racji obklejenia reklamami, a jako jedni z pierwszych członkowie mojego teamu mieli firmowe koszule z wyhaftowanym napisem – Team Toni Pilotto. Moje motocykle lśniły na odległość. Starałem się robić wszystko profesjonalnie. Nie zawsze było jednak różowo. Było i tak, że musiałem dokonywać wyboru. Kupić sobie jedzenie czy może paliwo, aby móc dojechać gdzieś na zawody. Kiedyś jak nie miałem środków finansowych, to naprawdę trzy dni nie jadłem, aby pojawić się na starcie zawodów bodajże w Niemczech. Żużel wtedy kształtował twardość charakteru. Łatwo nie było – dodaje czterokrotny mistrz Austrii. 

Stałym elementem w karierach żużlowców są kontuzje. Te nie ominęły również dekarza, żużlowca.  – Nie byłem niezniszczalny. Dwa razy połamałem kręgi. Raz do tego stopnia, że przez parę dni nie miałem czucia w nogach. Ostatnie mistrzostwo Austrii wywalczyłem jadąc ze złamanym obojczykiem. Problemy z barkiem mam do dziś – mówi Pilotto. 

Castagna, Petrikovics oraz Toni Pilotto

Toni Pilotto pamięta polskich zawodników. Szczególnie dwóch z nich zapadło mu w pamięci. – Sporo lat minęło. Na pewno dwa nazwiska przychodzą mi na myśl. Jedno takie, ciężkie do wypowiedzenia, „Huuka” (Huszcza – dop.red) oraz Jankowski. Z tym pierwszym miałem chyba jakaś „akcję” w eliminacjach mistrzostw świata w Rudolphing, ale generalnie oni obaj byli wtedy wizytówką Waszego kraju. Mówisz, że dobrze im się wiedzie? Zdrowie dopisuje? Jak czytają, to serdecznie ich pozdrawiam – mówi Pilotto. 

W swojej karierze Włoch miał również epizod w lidze angielskiej. W 1986 roku wystąpił w trzech spotkaniach zespołu Kings Lynn. – Wystartowałem oficjalnie chyba w trzech spotkaniach ligi angielskiej. To było na tyle. Pamiętam, że w tym epizodzie pomógł mi wtedy John Davis, z którym dobrze się znałem. Tak naprawdę nie dało się jednak w życiu pogodzić wszystkiego. Była praca, było ściganie w Austrii czy w Niemczech, a Anglia to już nie była dla mnie. To było za duże wyzwanie – kontynuuje Pilotto.

Były żużlowiec nie ukrywa, że sytuacja żużla w Austrii daleka jest od optymistycznej. Jego zdaniem wpływ na to ma również podejście młodzieży do sportu.Żeby w żużlu coś osiągnąć, to jednak trzeba się mocno napracować. Zaniknął zapał do żużla. Najlepsze czasy – myślę – bezpowrotnie minęły. Pojawił się Daniel Gappmaier, ale on chyba bardziej żużel traktuje jako rozrywkę, aniżeli sposób na życie. Również jest coraz mniejsze zainteresowanie ze strony publiczności. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość, ale trudno być optymistą – twierdzi Pilotto.

Dziś, podobnie jak od młodzieńczych lat, były żużlowiec dzieli swoje życie na pracę i na żużel.Cały czas zajmuje się firmą. Pracy, pomimo pandemii, mamy naprawdę sporo. Zobacz, ile czekałeś na kontakt. Teraz rozmawiamy, jak jestem na mojej nowej budowie. Po pracy oczywiście jak zwykle żużel. Cały czas staram się być aktywny w klubie w Sankt Johann. Szykujemy zawody indywidualne w październiku, mam nadzieję z publicznością. Serdecznie zapraszam – kontynuuje były rywal Andrzeja Huszczy oraz Romana Jankowskiego. 

Żużlowych wspomnień nie brak również w firmie prowadzonej przez byłego mistrza Anglii. Klientów „wita” powieszona ostatnia skóra w jakiej startował Pilotto w eliminacjach indywidualnych mistrzostw świata. Najcenniejsza pamiątka z kariery jest jednak bardzo mała i tylko właściciel ma do niej dostęp.

– Ambicje jak każdy miałem wielkie. Nie znam żużlowca, który nie chciał być mistrzem świata. Najcenniejszą pamiątką z lat spędzonych na żużlu jest dla mnie kartka, trochę już wyblakła, na której zapisywałem nazwiska lepszych ode mnie – teoretycznie – zawodników, których pokonałem na torze. Bywa, że na nią spoglądam i mówię sobie, że było warto. Jest tam paru naprawdę dobrych zawodników. Uwierz – kończy ze śmiechem dekarz, który pracę na dachu łączył z realizowaniem przez ponad dwadzieścia lat marzeń, aby zostać choćby najlepszym zawodnikiem swego kraju. To akurat marzenie zrealizował aż czterokrotnie.