Z prawej Anders Thomsen.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Od kilku lat Anders Thomsen należy do najbardziej perspektywicznych żużlowców młodego pokolenia. Karierę Duńczyka zahamowała mocno kontuzja odniesiona podczas mistrzostw Europy w Rybniku (2016). W tym sezonie chce on mocno zaznaczyć swoją obecność na żużlowych torach. W Polsce będzie bronił barw gorzowskiej Stali.

– To, co wydarzyło się wtedy w Rybniku, mocno pokomplikowało moje plany i rozwój kariery. Wszyscy byliśmy wtedy pewni, że zawody zostaną odwołane. Warunki torowe nie były sprzyjające. Padało. W pewnym momencie przestało i powiedziano nam, że za 30 minut będziemy startowali. Spałem w busie, wskoczyłem w kevlar i później już się potoczyło, jak się potoczyło. Trochę mnie zarzuciło w wirażu, wjechałem w Milika i upadłem na prawą stronę. Poleciałem na ręce i na skutek upadku złamałem obie. Chciano mnie operować od razu w Polsce, ale się nie zgodziłem. Zostałem obandażowany, raczej moje ręce, i wróciłem  do Danii. Tam poddałem się leczeniu – wspomina na łamach Speedway Star Thomsen.

Lewy nadgarstek po paskudnym złamaniu.

Młody Duńczyk nie ukrywa, że złamane obie dłonie w życiu codziennym nastręczały mu wiele problemów. – Gdy masz złamaną jedną rękę, to jeszcze jest w miarę. Możesz jakoś funkcjonować. Ale bez dwóch rąk to już jest bardzo mocno nieciekawie. Mnie operowano przez cztery godziny. Dużo czasu mi zajęło, zanim sam mogłem wszystko wokół siebie robić. Wtedy bardzo pomagała mi mama i moi najbliżsi – kontynuuje zawodnik.

Z tamtej kontuzji Thomsen wyniósł ważną dla żużlowca nauczkę, która na pewno w przyszłości zaprocentuje. – Jedno wiem. Że jestem odpowiedzialny nie tylko za siebie. Mam dwóch mechaników na pełny etat. Do tego dochodzi menedżer. Nie ma jazdy, nie ma pieniędzy. Tym samym nie ma jak pracownikom zapłacić. Będę szczery i przyznam, że kiedyś odkręcałem gaz i nie zastanawiałem się, co będzie potem. Teraz, po tej kontuzji i problemach jakich mi przysporzyła, zanim coś zrobię na torze to dwa albo trzy razy nad tym pomyślę – mówi przedstawiciel gorzowskiej Stali.

W przerwie zimowej Thomsen mocno wystraszył działaczy polskiego klubu, kiedy to zaliczył upadek podczas zawodów lodowych serii PRO CUP DRIFT w Niemczech.

– To w sumie zabawna historia. Mój przyjaciel Jacob Buckhave poprosił mnie o to, abym był w tej imprezie jego mechanikiem. Powiedziałem mu, że w tych zawodach to ja mogę co najwyżej pojechać, a nie być mechanikiem. Chciałem mieć trochę zabawy. Jednak podczas rywalizacji zaliczyłem upadek i telefony się rozdzwoniły, bo poszły jakieś plotki, że znów jest jakaś kontuzja. Myślę, że działacze z Gorzowa też byli przestraszeni, bo stamtąd też telefon zadzwonił – kontynuuje Thomsen.

Duńczyk dołączył również do grona zawodników, którzy nie chcą słyszeć o startach w Anglii, choć, jak przyznaje, tamta szkoła jazdy sporo go nauczyła.

– To, że Anglia jest świetną szkołą żużla, w ogóle nie podlega dyskusji. Ja nauczyłem się bardzo wiele. Nowych torów, ustawień motocykli i tym podobnych rzeczy. Sam musiałem sobie wiele rzeczy robić. Organizować loty, hotele itd., a to uczy odpowiedzialności. Zrezygnowałem z Anglii z dwóch powodów. Po pierwsze, miałem tak zapchane tygodnie startami, że byłem bardzo zmęczony.  Ważnym powodem było również to, że Wyspy Brytyjskie mają taki klimat jaki mają i za dużo spotkań było odwoływanych – tłumaczy Anders.

Duńczyk należy do grona nielicznych zawodników którzy – zamiast podróży samolotem – preferują przemieszczanie się busem. – To jest dla mnie świetna zabawa i relaks. Sam też bardzo lubię kierować. Z mechanikami tworzymy team nie tylko w parkingu, ale i poza nim. Lubimy się poza pracą powygłupiać i jak najczęściej spędzać czas razem. Dlatego uwielbiam z mechanikami podróżować, choć, przyznaję, motocykli ja nie myj – śmieje się Thomsen.

Starty w PGE Ekstralidze? – Mam nadzieję, że to będzie mój dobry sezon w Polsce. Z Peterem Kildemandem na pewno będzie nam raźniej. Jest też od kogo się uczyć, bo mamy Bartka Zmarzlika. Polska to dobre pieniądze, ale i wysokie wymagania. Pełne stadiony,  sponsorzy czy działacze. Presja sprawia, że nie zawsze jest czas na luz. Trzeba być mega skupionym na swojej pracy. W Anglii możesz jechać na starym motocyklu, w brudnym kombinezonie i mieć frajdę z jazdy. W Polsce wymagania są postawione bardzo, ale to bardzo wysoko. Mam nadzieję, że zaliczę zbliżający się sezon do udanych. Mam 25 lat i to najwyższa pora, aby zacząć piąć się w górę w żużlowej hierarchii – kończy Thomsen.

ŁUKASZ MALAKA