Autor tekstu.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Paweł Przedpełski ma raczej marne szanse na to, aby zostać ulubionym zawodnikiem kibiców z Rybnickiego Okręgu Węglowego. Z kapitanem „Rekinów” walczył w finałowym biegu SEC w Chorzowie zupełnie tak jakby dla niego był to najważniejszy wyścig w karierze. Tym samym pokonany przez niego Kacper Woryna musiał walczyć o brąz europejskiego championatu i tam poległ nie tyle z Madsenem, co z motocyklem. Kamery zarejestrowały jak był wściekły po tym biegu, ciskając kaskiem w swoim boksie. A koledzy komentatorzy Eurosportu nie bardzo wiedzieli, co na ten temat powiedzieć…

Od soboty minęło kilka dni, całej sprawie można się przyjrzeć na chłodno, z dystansu. Moim zdaniem obrazuje ona doskonale współczesny żużel. Sport, w którym pewne, dawne zasady poszły w kąt. Paweł Przedpełski przyznał po zawodach, że nawet nie wiedział ile punktów ma Woryna i jak ważny jest dla niego ten wyścig. I walczył jak lew, aby stanąć na podium chorzowskich zawodów. Ale drzewiej bywało zupełnie inaczej.

Na każde zawody międzynarodowej, mistrzowskiej rangi jechał kierownik ekipy, który musiał mieć w głowie kalkulator. Stał w parku maszyn, liczył punkty reprezentantów swojego kraju, kalkulował i wydawał decyzje. Chodziło zawsze o to, aby z kolejnej eliminacji do następnej rundy awansowało jak najwięcej naszych zawodników. Niekiedy dokonywano więc cudów, reżyserując wręcz przebieg tych biegów, w których Polacy startowali. Wyjeżdżając na tor każdy doskonale wiedział, ile punktów ma on, ile kolega i w jakiej kolejności muszą minąć linię mety.

Doskonale opisywał tamte taktyczne gry Andrzej Martynkin w kultowej książce „Czarny sport”, w której w zbeletryzowany sposób przedstawił najważniejsze epizody naszego speedwaya do początku lat 70. Nie było raczej marudzenia ani protestów. Bywało i tak, że zawodnik z orłem na plastronie oddawał punkty koledze kosztem miejsca na podium, a nawet wygranej w zawodach. Tak było w eliminacjach. W finale też starano się jeździć dla tego najlepszego, który miał największe szanse na najlepszy wynik. Dziś są inne czasy, inne obyczaje. Każdy jedzie dla siebie i wynik kolegi obchodzi go mniej więcej tyle, co zeszłoroczny śnieg.

Ale ten medal ma przecież także drugą stronę. Czy tak nie jest uczciwiej, lub używając mniej patetycznego języka, bardziej „po sportowemu”? Niebieskie czy czerwone? Wybierz sobie kibicu sam…

ROBERT NOGA