Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jesteśmy świeżo po przedostatnim akordzie olimpijskiej rywalizacji w skokach narciarskich. W sobotnie popołudnie na większym obiekcie w Zhangjiakou rozegrano indywidualny konkurs mężczyzn, który był dla Biało–Czerwonych bardzo emocjonujący za sprawą świetnego występu Kamila Stocha. Czas głębiej przyjrzeć się wynikom zawodów.

 

Stoch z krwawiącym sercem

Zakopiańczyk bez dwóch zdań dał z siebie wszystko, choć treningi na tej skoczni nie były dla niego obiecujące. 34–latek pokazał niesamowitą ambicję i wielką wolę walki, co podkreślił w wywiadzie z TVP. – Nie będę tego oceniał w żaden sposób. Robiłem co mogłem. Na więcej nie było mnie stać. To co się wydarzyło to historia i tego nie zmienię. To wszystko nie przysłoniło mi miłości do skakania. Serce krwawi – powiedział na gorąco Stoch.

Lider naszej kadry oddał dwa bardzo dobre próby na 137,5 i 133,5 metra. Dwukrotny zdobywca Kryształowej Kuli walkę o upragniony medal przegrał tylko o 4,1 punktu. Trzeba więc przyznać, że Stoch spiął się w najważniejszym momencie i wylał z siebie siódme poty, co charakteryzuje prawdziwych sportowców. Nie można zapomnieć, że trzykrotny mistrz olimpijski jeszcze miesiąc temu przeżywał bardzo trudne chwile. Stoch doznał w Zakopanem kontuzji kostki, co utrudniło mu mocno przygotowania do najważniejszej imprezy czterolecia.

Niezły prognostyk przed drużynówką

Wszyscy Polacy znaleźli się w finałowej trzydziestce, co pozwala z nadzieją oczekiwać poniedziałkowego konkursu drużynowego. Stoch, Żyła i Kubacki nie muszą martwić się o miejsce w składzie. Na niedzielnych treningach okaże się, kto będzie tym czwartym do brydża – Paweł Wąsek czy Stefan Hula. Konkurencja jednak nie śpi i szanse na olimpijskie podium ma jeszcze pięć innych nacji – Słowenia, Niemcy, Austria, Norwegia i Japonia.

Fot. Piotr Żyła / pieterzyla.pl

Pojedynek gigantów dla Lindvika

Nie prowadzący na półmetku Ryoyu Kobayashi, a atakujący z drugiego miejsca Marius Lindvik został na dużym obiekcie nowym mistrzem olimpijskim. Norweg swoje wyśmienite skoki próbne zdołał przekuć na główne zawody, a w finale odpalił prawdziwą petardę, w znakomitym stylu uzyskując 140 metrów. I w końcu pokonał samuraja, który do złota dołożył jeszcze srebro, nawiązując tym samym do sukcesów Kazuyoshiego Funakiego w Nagano w 1998 roku. O swoim istnieniu na igrzyskach w Pekinie przypomniał Karl Geiger, który dotychczas jako lider Pucharu Świata do tej pory zawodził. Niemiec po klapie na mniejszej skoczni i dyskwalifikacji w mikście zgarnął dziś brąz.

fot. media społecznościowe Mariusa Lindvika

Skoki w laboratorium

Trzeba odnotować, że całe zawody stały na bardzo wysokim poziomie. Należy zwrócić uwagę, że ponad dwudziestu skoczków dwukrotnie przekroczyło 130 metr. Konkurs przebiegał niezwykle sprawnie. Warunki atmosferyczne były dla wszystkich równe i sprawiedliwe. Można powiedzieć, że laboratoryjne. Wiatr tym razem nie dał o sobie znać i o loterii mowy być nie mogło. To była fantastyczna rywalizacja godna igrzysk olimpijskich.

Słoweńcy wciąż na fali, przebudzenie Niemców

Słowenia wyrasta na głównego faworyta zmagań zespołowych. Cała czwórka, czyli Cene i Peter Prevcowie, Timi Zajc oraz Lovro Kos zmieściła się w najlepszej dwunastce, co dałoby im łącznie najwyższą notę ze wszystkich ekip. Chrapkę na medale mają też m.in. nasi zachodni sąsiedzi. Swoje zrobili w sobotę Geiger i Eisenbichler, nieźle wypadł Schmid, a 28. był Paschke.

MACIEJ MIKOŁAJCZYK