Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W swojej karierze na angielskich torach zawsze był wierny zespołowi Wimbledonu. Dwukrotnie stawał na najwyższym stopniu podium indywidualnych mistrzostw świata. Oprócz żużla kochał wyścigi samochodowe. O Ronnie Moorze rozmawiamy z jego córką, Shani Moore.

 

Shani, z pewnością potwierdzisz, że gdyby nie dziadek Les, to Twój świętej pamięci tata być może żużlowcem nigdy by nie został…

Na pewno coś w tym jest. Dziadek Les był wielkim entuzjastą wyścigów samochodowych oraz motocyklowych. W pewnym momencie stworzył w Hobart słynny Wall of  Death, a później objechał z nim niemal całą Australię. U dziadka właśnie tata zaczynał jeździć na motocyklu. Było to w 1932 roku. Tata zaczynał w wieku trzynastu lat, na starym już motocyklu marki Rudge. Było to w momencie, kiedy rodzina przeniosła się do Nowej Zelandii. Tam bowiem dziadek na prośbę miasta Christchurch zakładał nowy tor. 

Z tego co mi wiadomo, bywało i tak, że dziadek Les i Twój tato poszukiwali złota w górach niedaleko Queenstown. Utrzymywali się ze złota, które znaleźli?

Powiem Ci szczerze, że ten wątek jest mi kompletnie nieznany. Zapytałam nawet o to siostrę i nic za bardzo nam w tym temacie nie wiadomo, jak to dokładnie wyglądało. 

Jest jeszcze jedna dosyć ciekawa historia. Miłość do wyścigów samochodowych sprawiła, że w 1951 Les i Ronnie kupili w Londynie dwa samochody marki Alfa Romeo od Roya Salvadoriego, który ścigał się wcześniej w Grand Prix. Jeden z samochodów należał jeszcze wcześniej do Tazio Nuvelariego, który wygrał w nim Grand Prix Włoch. Po przewiezieniu ich do Nowej Zelandii oba samochody wygrywały Grand Prix Nowej Zelandii. Krąży plotka, że jeden z samochodów zmienił później właściciela za blisko milion funtów…

To, że te samochody były w posiadaniu ojca i dziadka to się zgadza. Jednak powiem ci, że to są tak odległe czasy. Bohaterowie już nie żyją i nie ma sposobności, aby odtworzyć jaki był ich dalszy los. 

Rodzina Moore w reklamie Suzuki

Sprawą jasną jest, że tato był doskonałym żużlowcem. Oprócz żużla kochał również wyścigi samochodowe. Jak sądzisz, która miłość była większa?

To jest pytanie, nad którym można długo dywagować. Tato bez wątpienia kochał żużel. Był w tym sporcie dwukrotnie mistrzem świata, ale wiem również, że miał wielką słabość i pasję właśnie do wyścigów samochodowych. Był w nich, mogę powiedzieć, w pewnym okresie po prostu doskonały. W swojej wyścigowej karierze ścigał się i wygrywał między innymi z takimi legendami Formuły 1 jak trzykrotny mistrz świata Jack Brabham czy Stirling Moss. Po latach dowiedziałam się, że wycofał się z nich ze względu na naszą mamę. Po urodzeniu moich starszych sióstr bliźniaczek mama wymusiła zakończenie kariery samochodowej przez tatę. Wtedy było tak, że często w wyścigach samochodowych zawodnicy ginęli. Mama uważała, że to bardziej niebezpieczny sport od żużla i swoimi sposobami zakończyła tacie przygodę z wyścigami. Jak pewnie wiesz, dziadek Les, ojciec taty zginął właśnie podczas wyścigów samochodowych. 

W 1999 roku, podczas spotkania byłych zawodników w Anglii, Ivan Mauger wspominał, że to właśnie Twój tato miał wielki wpływ na jego karierę. Wygrana wraz z tatą mistrzostw świata par w Malmoe – zdaniem Maugera – była jednym z jego najwspanialszych przeżyć w karierze. Jak sądzisz, jakie cechy były podziwiane u taty przez innych zawodników?

Nie jestem pewna w stu procentach, ale myślę, że tato był bardzo szanowany przez innych zawodników właśnie przez to, że był normalnym człowiekiem w kwestii podejścia do kolegów czy rywali. Cechowała go na pewno uczciwość i to, że nigdy nie odmawiał pomocy. Zdaniem wielu osób jeździł zespołowo. O jego prawidłowym podejściu najlepiej chyba świadczy fakt, że całą swoją karierę w Anglii spędził w angielskim Wimbledonie. Był bardzo lojalny wobec tego klubu. 

Z tego co mi wiadomo, to jest obecnie realizowana zbiórka, aby tę lojalność taty wobec angielskiego klubu uczcić specjalnym pomnikiem naturalnych rozmiarów, który stanie w Londynie.

Tak. Słyszałam o tym i nie ukrywam, że z tego powodu jest mi niezmiernie miło. Mam nadzieję, że ten projekt będzie miał swój szczęśliwy finał. 

Tato nie żałował nigdy, że nie doczekał się syna, który mógłby również zostać żużlowcem?

Nie (śmiech – dop.red.). Nigdy nie miał z tym problemu, że doczekał się samych córek. Ja żużlem się już za bardzo nie interesuję, ale lubiłam oglądać wyścigi z udziałem taty. Nie ukrywam, że zawsze się o niego bałam. „Duch” żużla jednak w rodzinie pozostał. Moja siostra Gina uwielbia ten sport i na bieżąco go śledzi.

Tato czuł się spełniony jako żużlowiec? Co ze swojej kariery wspominał najlepiej?

Bez wątpienia najlepiej wspominał te czasy, kiedy był kapitanem angielskiego Wimbledonu. On po prostu kochał ten zespół. Z sympatią wracał do swoich dwóch tytułów mistrzowskich. Myślę, że bardzo dużo satysfakcji i radości dawało mu to, że przez blisko dwadzieścia lat pomagał młodym zawodnikom i mógł przekazywać im swoje doświadczenie. 

Jakim Ronnie Moore był człowiekiem i ojcem dla swoich córek?

Oczywiście z perspektywy córek był wspaniałym ojcem. Lepszego nie mogłyśmy sobie wymarzyć. Zawsze miał dla nas czas. Uważam, że był dobrym człowiekiem. Pomimo sławy, należał do typu „cichych” mężczyzn. On chyba nigdy nie był w stanie podnieść głosu na nikogo. Niesamowicie cenił sobie czas spędzany z mamą i nami oraz najbliższymi przyjaciółmi. Na pewno trzeba dodać, że doskonale odnalazł się w roli dziadka dla siedmiorga wnuków i pradziadka dla sześciu prawnucząt. Dla mojego syna zbudował swego czasu dom na drzewie, własnoręcznie skonstruował mu gokarta z silnikiem od kosiarki do trawy i oczywiście zabierał go na tor w Moore Park, gdzie mógł próbować sił na motocyklu. 

Ove Fundin i Ronnie Moore

Rozumiem, że z kariery taty pozostało wiele pamiątek?

Tak. Mamy cały czas bardzo wiele pucharów taty, pamiątek różnego rodzaju czy oczywiście zdjęć.

Nowozelandzkie Christchurch to charakterystyczne dla żużla miejsce. Stąd pochodzą mistrzowie – Ronnie Moore, Barry Briggs i Ivan Mauger.

Zgadza się. Pomimo, że żużel nie jest już tak popularny jak kiedyś, to dla mieszkańców miasta ta trójka to wciąż bohaterowie, którzy swoimi osiągnięciami rozsławiali miasto i nasz kraj. 

Z angielskim żużlem tato pożegnał się w 1972 roku. W 1975 powrócił do ścigania i mało brakowało, a ten powrót skończyłby się dla niego tragicznie…

Barry Briggs i Ivan Mauger namówili tatę na okolicznościowy powrót ze względu na „tournée mistrzów”. Na torze w Newcastle doszło do bardzo groźnego wypadku, po którym lekarze byli pewni, że tato umrze. Tato uderzył głową najpierw w motocykl rywala a później w tor. Barry i Ivan przetransportowali go jakoś do szpitala w Sydney, gdzie walczył o życie. Walkę po pięciu tygodniach wygrał. Niestety po tym wypadku później był prawie całkowicie głuchy i miewał często zawroty głowy. Pamiętam, że wtedy moja mama i babcia pojechały do Sydney, a ja zostałam z ciocią w Christchurch. 

Którzy z zawodników byli najbliższymi przyjaciółmi taty?

Miał wielu przyjaciół ze środowiska żużlowego. Jednak bez wątpienia ci najbliżsi to Barry Briggs oraz Geoff Mardon (brązowy medalista IMŚ 1953 – dop.red.), który poślubił siostrę taty i tym samym został moim wujkiem. Blisko żył również z Larrym Rossem i Rogerem Wrightem. 

Jak tato lubił spędzać czas wolny?

Najczęściej odpoczywał w ogrodzie lub zabierał kolegów i jeździli na bliższe lub dalsze wycieczki w góry Landroverem.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA