Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tragicznie zmarły 11 stycznia 1992 roku Edward Jancarz to jedna z najwybitniejszych postaci w historii polskiego żużla. Od wielu lat swoistą zagadką jest to, co stało się z jego sportowymi trofeami. Na naszych łamach swoją teorię przedstawił niedawno aktualny prezes Stali, Marek Grzyb. Jego zdaniem są podstawy, aby domniemywać, że coś na ten temat wie znany gorzowski adwokat – Jerzy Synowiec. On z kolei na łamach portalu Interia zaprzeczał, jakoby miał coś wspólnego z zaginięciem pucharów Jancarza. W artykule wielokrotnie podkreśla, iż podczas swojej żużlowej aktywności wiele rodzinie Jancarzów pomógł. Głos na naszych łamach po raz pierwszy publicznie od wielu lat postanowiła zabrać – w imieniu najbliższej rodziny Edwarda Jancarza – chrześnica byłego zawodnika. 

 

– Unikamy mediów od wielu lat, ale nie chcemy pozostać obojętni na pewne tezy, które się ostatnio publicznie pojawiają. Chcemy przedstawić swój punkt widzenia i pomimo faktu, iż Jerzego Synowca wiele osób się obawia, liczymy na publikację. Po śmierci wujka nikt w jego domu nie mieszkał. W tym okresie do garażu oraz piwnicy w willi po wujku było parę włamań, ponieważ pomieszczenia te nie zostały oplombowane przez policję. My mieszkaliśmy wtedy na gorzowskich Piaskach. Pewnego dnia do mojej babci (mama Edwarda Jancarza – dop.red.) przyszła Halina Jancarz, która była pierwszą żoną wujka. Pytała się, co nasza rodzina ma zamiar zrobić z domem po wujku. Stwierdziła, że ze względu na włamania należy jak najszybciej zabezpieczyć trofea sportowe wujka. Powiedziała, że chce nam pomóc i powinniśmy oddać puchary i inne rzeczy po wujku w depozyt do momentu aż nie będzie wiadomo, co dalej z domem. W tym depozycie miały być one bezpieczne – zaczyna swoją opowieść mieszkająca na stałe w Niemczech Sylwia Sztendig.

– Ta wizyta  była bardzo krótko po śmierci wujka. Mojej mamy w domu nie było, byłam ja oraz moja babcia. Babcia miała podpisać in blanco dwie kartki. Jako, że trzęsła się jej ręka ostatecznie ja musiałam za nią te kartki podpisać, wedle instrukcji Haliny. Byłam jeszcze przez Halinę popędzana, ponieważ – jak mówiła – na dole czekał na nią Jerzy Synowiec. Złożenie podpisu odbyło się z jej inicjatywy, ale mówiła, że była z adwokatem, który czekał na nią na dole. Ja miałam wtedy około piętnastu lat i, niech mi Pan wierzy, jako dorosła osoba mam do siebie obecnie ogromne  wyrzuty sumienia, że to wtedy podpisałam. Wiadomo, jak to jest, jak do dziecka przychodzą dorośli i wymuszają pewne zachowania. Nie myślałam, co robię i powtarzam mam do siebie żal po dziś dzień. To nie była zatem darowizna, jak później publicznie mówiono, a depozyt, aby przypadkiem tego wszystkiego ktoś nie ukradł. Tak zostało to mamie wujka przedstawione. Wydaje mi się również, że gdyby była to darowizna, to taka sytuacja wymaga przecież obecności notariusza. Zostaliśmy przez nich po prostu bezczelnie oszukani. Wzięli dwie kartki papieru podpisane przez dziecko in blanco. Co później dopisali, tego już się nie dowiemy, ale najgorsze jest to, że Synowiec i Halina Jancarz z premedytacją wykorzystali zaufanie mojej babci, czyli mamy wujka. Wykorzystywanie starszych osób i ich niewiedzy po prostu nie przystoi – kontynuuje.

Jerzy Synowiec na pogrzebie Edwarda Jancarza

Niedługo potem na podstawie podpisów niepełnoletniej osoby pokój z trofeami Jancarza został sprawnie „posprzątany” przez oddelegowaną ekipę.

– Jest gdzieś takie zdjęcie wujka z tymi pucharami. Zostało zabrane wszystko, łącznie z regałami, na których stały. Wyczyszczono dosłownie cały pokój wujka. Było też tam oprócz pucharów wiele plastronów, czy jego zdjęć. Babci wielkodusznie pozostawiono jakieś trzy, cztery nie puchary, a kryształy, które są po dziś dzień. Zostały gazety, parę plastronów, które były gdzie indziej i trzy prywatne albumy wujka – mówi podenerwowana chrześnica Jancarza.

Rodzina Edwarda Jancarza na przestrzeni lat wielokrotnie starała się o zwrot pamiątek po wybitnym żużlowcu.

– Byliśmy i u adwokatów, i na policji i w prokuraturze przez te wszystkie lata. Wie Pan, jak to jest. Synowiec to znana postać w Gorzowie, adwokat i każdy się go boi, ponieważ dużo może, jak to się mówi. Nikt z osób, do których się zgłaszaliśmy nie udzielił nam pomocy. Wszyscy się go boją. My jesteśmy prostymi ludźmi i samodzielna walka przeciwko niemu o zwrot nas po prostu przerastała. Proszę spytać się Synowca czy u niego była w biurze na Mieszka moja babcia z moim tatą i prosili o zwrot depozytu. Wie Pan, co im powiedział ten kulturalny pan? „Wyp********” mi stąd natychmiast”. Babcia potem długo płakała, że ktoś ją tak potraktował. Przecież podpis na tej kartce jest mój, a nie mamy wujka. Doszło do tego, że sama na siebie donosiłam na policję, zgłaszając, że sfałszowałam podpis i jest nieważny, próbując robić coś w kierunku odzyskania pamiątek po wujku. Byliśmy również w gorzowskim klubie za czasów Synowca i Galińskiego. Sekretarka stwierdziła, że dokument, który podpisałam gdzieś zaginął. Obiektywnie trzeba powiedzieć, że Galiński później powiedział, że dla świętego spokoju by to  wszystko nam oddał, ale nie do niego decyzja należała – kontynuuje rozmówczyni.

Kryształy pozostawione mamie Edwarda Jancarza

Działacze gorzowskiego klubu, zdaniem chrześnicy, w pewnym momencie znaleźli argument uzasadniający zatrzymanie pucharów swojego zawodnika.

– Mówiono później, że to na poczet kosztów pomnika. To my się pytamy publicznie ówczesnych działaczy czy Jancarzowi pomnik za to, jakim był zawodnikiem nie należał się bez zabrania jego pucharów? Z jednej strony mówiono też, że puchary wujka są własnością klubu, z drugiej kiedyś przyszło pismo do domu, oczywiście za prezesury Synowca, że do klubu było włamanie i puchary wujka zaginęły. Wtedy jeszcze żyła mama wujka. Krótko po tym piśmie zaczęliśmy dostawać wiele telefonów od osób znających się i bywających pewnie u Synowca, że puchary wujka są w jego domu na Błotnej. My, jako rodzina, nie mamy żadnego papieru, klub też nie ma, o ile oczywiście faktycznie im zginął, a w walce z kimś takim jak w Gorzowie Synowiec nie mamy najmniejszych szans. Synowiec razem z Haliną zrobili na tym interes, a to powtórzę nie była żadna darowizna, a depozyt, aby nic nie rozkradziono jak straszyła Halina. Pamiętam, że babcia się jeszcze pytała działaczy czy będzie mogła przychodzić do klubu i popatrzeć na puchary. Zapewniano ją, że oczywiście będą memoriały, a ona w każdej chwili może przychodzić i ile chce, bo rozumieją, że to przecież syn – dodaje chrześnica byłego reprezentanta Polski.

Chrześnicą ma swoją teorię świadczącą o bardzo bliskiej współpracy Haliny Jancarz z Jerzym Synowcem.

– Halina miała kiedyś poważny problem z pewną ziemią czy domem, który kupiła w Wawrowie czy gdzieś obok. Znała się doskonale z Synowcem. On wtedy pomógł jej problem rozwiązać, a Halina „odwdzięczyła” się przy temacie pamiątek. O nich różne plotki były – komentuje Sztendig.

Nasza rozmówczyni nie ukrywa, że ze strony Stali Gorzów wielokrotnie pojawiała się kwestia kosztów związanych z pomnikiem i pogrzebem Edwarda Jancarza.

– Słyszeliśmy, ile to wydano pieniędzy. Problem w tym, że my jako rodzina o nic nie wnioskowaliśmy. Wszystko przy pochówku wujka załatwiali Synowiec i Halina Jancarz. Rodzina na nic nie miała wpływu. Otwarcie mówię, że jeśli trzeba, oddamy do gorzowskiego klubu wydane przez klub pieniądze na pochówek czy pomnik, ale niech klub, a raczej ci, którzy nim kiedyś rządzili oddadzą pamiątki. W pierwszą rocznicę śmierci wujka babcia powiedziała publicznie, że oddaje pamiątki do klubu, ale nikt nie zna kulis jej wypowiedzi. Babcia była do tego zmuszona przez Halinę, która się awanturowała i nas  szantażowała. Klub robił memoriał, było otwarcie pomnika i klub wtedy zaczął „wyskakiwać” przez Halinę z rachunkami za pomnik i innymi wydatkami, o które – podkreślam raz jeszczemy w ogóle nie zabiegaliśmy. Babcia się bała kosztów i dla świętego spokoju powiedziała o tych pamiątkach. Strasznie wtedy to przeżywała, bo się bała, że jak się nie zgodzi, to te koszty, które poniósł klub, nas finansowo „zjedzą”. Babcia przez klub po nocach wtedy nie spała – kontynuuje.

Rodzina Jancarza nie ukrywa, że będąc krewnymi kontrowersyjnej legendy, nie zawsze żyje się w Gorzowie łatwo.

– Wujek był znany. Gorzów dzięki niemu też. Nie każdy sportowiec ma łatwe życie, ale też parę faktów zostało przejaskrawionych wielokrotnie w prasie. Jak to się mówi, kłamstwo powtarzane sto razy w końcu staje się prawdą. Proszę mi powiedzieć, że gdyby wujek tak pił, jak piszecie, to taki dom by postawił? W alkoholowym „cugu” zdobywałby tyle punktów? Nie było też tak, że musiał żebrać o jedzenie czy alkohol po lokalach. Parę lat temu jeden z dziennikarzy napisał taki artykuł, że łzy się cisnęły jak człowiek czytał. Mało kto rozumie, jaką krzywdę można pisaniem komuś wyrządzić. My, jako rodzina, patrzymy emocjonalnie na to, że z wujka zrobiono największego łajdaka. Pisano wiele razy, że zastawiał, sprzedawał swoje puchary. Bzdura nie z tej ziemi. Powiem tyle, że ruszał inne rzeczy, ale pokój z pucharami to był jego kościół, a same trofea ołtarzem. Zamykał pokój na klucz i nikt nie miał prawa tam wejść. Nikt. Swoich pucharów wujek nigdy nie sprzedawał. Wujek regularnie brał szmatkę, oglądał je i czyścił – mówi nasza rozmówczyni.

Wokół Edwarda Jancarza powstało wiele legend, również tych mniej pozytywnych. Jedna z nich głosi, iż to alkohol był przyczyną rozpadu małżeństwa z pierwszą żoną, Haliną.

– Jako rodzina, co też normalne, mamy inny pogląd na tę sprawę. Co było dokładnie w związku z Haliną? Tego nikt nie wie. Wujek był osobą bardzo skrytą. Rodzina przez długi czas nie wiedziała o tym, że on się z Haliną rozwiódł. Wujek po rozstaniu z Haliną miał depresję. Z dnia na dzień został sam. Pamiętam, że płakał i pytał się, kto nim się zajmie na starość. Tak jak ludzie słyszeli, że przyczyną rozpadu był alkohol, tak ja mogę powiedzieć, że chodziły słuchy, iż Halina sobie kogoś znalazła. Były u wujka myśli samobójcze i inne tego typu tematy. Ani on, ani rodzina w pewnym okresie nie mieli łatwo. Tak naprawdę alkohol, jeśli już, zaczął się przy drugiej żonie. Katarzyna przyjechała pewnego dnia do wujka po autograf i już została. Po trzech miesiącach powiedziała wujkowi, że jest w ciąży i było po „temacie” – dodaje Sztendig,

Chrześnicą byłego zawodnika Stali Gorzów o drugiej żonie wujka nie ma dobrego zdania.

– Bywały na tyle dziwne sytuacje, że wujek – nie wiadomo czemu – bał się pójść i wyjąć z jej torebki papierosy. Ona dziwnie się zachowywała.  Pamiętam, że raz u Katarzyny w torebce wujek znalazł trzy noże. Opowiadał o tym mamie. Ona nosiła je ponoć po to, gdyby ktoś ją napadł. Jeden z tych okazał się później tym pechowym. Ostatnie spotkanie z wujkiem pamiętam doskonale. Wujek na ten Bal Sportowca bardzo  chciał iść. To już był czas, jak on rzadko do swojego domu zaglądał. Moja mama w środę poprosiła wujka, aby został u nas, ale on się uparł, że wraca od nas do siebie, bo to przecież jego dom. Mama umówiła się z wujkiem na czwartek. Wtedy się nie pojawił. W sobotę się dowiedzieliśmy o tragedii. To nie było tak, że tego feralnego wieczoru wujek był mocno pijany. Po godzinie 19 widziano go jak normalnie wysiadał z tramwaju i szedł prostym krokiem do domu. Zgon stwierdzono o 20.17. Nie wiadomo, czy wujka by nie uratowano, gdyby Katarzyna prawidłowo poinformowała pogotowie. Ona nie powiedziała, że wujek ma rany kłute od noża, a tyle, że mąż krwawi. „Pechowa” żona wychodziła na przepustki z więzienia i szła do domu wujka, bo była tam zameldowana. Aby ją stamtąd „wyeksmitować” musieliśmy znaleźć jej mieszkanie. Pytam się, gdzie wtedy był Synowiec, który mówi publicznie, jak on to wujkowi i rodzinie pomagał? My jako rodzina patrzymy oczywiście bardzo emocjonalnie na to wszystko, ale to nie jest na pewno tak, że wujek był tym najgorszym – tłumaczy Sztendig.

Rodzina Jancarza liczy na to, że w jakiś „cudowny” sposób, choćby część pamiątek po legendarnym żużlowcu powróci do rodziny.

– Jeszcze raz mówimy i kierujemy słowa, jako rodzina, do pewnej osoby. Halina Jancarz już nie żyje. Jeśli istnieje ta nieszczęsna podpisana przeze mnie kartka, oddajmy ją do grafologa i sprawdźmy, kto podpisał – dziecko czy starsza osoba. Jeśli jej nie ma, co jest bardzo prawdopodobne, liczymy po ludzku na sumienie, o ile ono w ogóle u kogoś  jest. Trofea wujka to są jego pamiątki i powinny wrócić do rodziny. Jeśli przy ich własności upiera się z kolei klub, to niech klub je spożytkuje choćby w planowanym przez siebie muzeum. Wujek jak widzi z góry, gdzie są jego puchary i jak ktoś kłamie, to się pewnie w grobie przewraca. Ja wiem, że ja jestem najbardziej winna, ponieważ  to ja uległam feralnego wieczoru presji Haliny i za babcię kartki podpisałam. Jeśli artykuł ujrzy światło dzienne, z góry dziękujemy, ponieważ nie każdy jest w stanie pokazać publicznie inną, tę prawdziwą twarz Jerzego Synowca. O pomocy jakiej udzielił, lepiej będzie jak przestanie mówić. Proszę, aby spojrzał w lustro i się zapytał czy wobec legendy Stali i zwykłego człowieka zachował się fair – kończy córka siostry Edwarda Jancarza, Sylwia Sztendig.

Co ciekawe, wiele osób działających w latach 90. ubiegłego wieku w gorzowskim klubie podaje podobną do powyższej wersję losów trofeów Eddiego. Wspominamy wyżej Jerzy Synowiec kompletnie inną. Kto mówi prawdę, kto kłamie – osąd pozostawimy czytelnikom. Nam z Jerzym Synowcem skontaktować się nie udało. Z pewnością odpowie na łamach portalu Interia…

ŁUKASZ MALAKA, współpraca redakcyjna MARCIN KOZDRAŚ