Żużel. Minęły 53. lata od tragicznej śmierci Mariana Rosego, patrona toruńskiej Motoareny

Z lewej toruńska gwiazda, Marian Rose.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Urodzony w 1933 roku „Maryś” miał olbrzymie znaczenie dla polskiego żużla, szczególnie dla obecnego Apatora Toruń. To właśnie na jego cześć Motoarena nosi imię Mariana Rosego. Większość młodych kibiców wie, że był ktoś taki, ale nie do końca wie, kim naprawdę był, a przede wszystkim… jaką rolę odgrywał. Żużlowiec przejechał 12 sezonów dla toruńskiej drużyny, stanowiąc zawsze o jej sile.

 

Marian Rose karierę żużlowa zaczął dosyć późno, bo w wieku 25. lat. W mieście „pierników” powstawała drużyna LPŻ, a właśnie w jej szeregach starty rozpoczynał Rose. Początkowo właśnie jeździł dla LPŻ – Ligi Przyjaciół Żołnierza – (przyp. redaktor), a od roku 1962 dla Stali. Żużlowiec był dla Apatora Toruń kimś wielkim, heroicznym bohaterem. Trzeba przypomnieć, że toruńska drużyna wówczas nie była silną ekipą w Polsce. Natomiast Marian Rose, czyli młody mężczyzna z Torunia został drużynowym mistrzem świata, co dla „lokalsów” było ogromnym powodem do dumy.

11 września 1966 roku to z pewnością najważniejszy dzień w karierze sportowej Mariana Rosego. Polska w składzie: Andrzej Pogorzelski, Andrzej Wyglenda, Antoni Woryna oraz Marian Rose sięgnęła po upragniony tytuł drużynowego mistrza świata. W finale nasza reprezentacja pokonała nie byle kogo. Srebrny medal przypadł dla ówczesnego ZSRR, brąz dla Szwecji, zaś bez medalu zmagania zakończyła Nowa Zelandia. W zawodach oglądaliśmy takich zawodników jak wówczas przyszły 6-krotny mistrz świata Ivan Mauger, czy zmierzający ku schyłku kariery Szwed, Ove Fundin. W barwach naszych wschodnich sąsiadów był chociażby Wiktor Trofimow, czyli dziadek obecnego żużlowca Falubazu Zielona Góra.

Popularny „Maryś” miał także sukcesy na arenie polskiej. Również w roku 1966 zdobył srebrny medal w zmaganiach o tytuł indywidualnego mistrza kraju. W zawodach o miano najlepszego żużlowca globu szło nieco gorzej, aczkolwiek Rose dotarł kilka razy do finału rundy kontynentalnej, co jak na polskie warunki było niemałym osiągnięciem. Jednakże jego karierę oraz życie przerwał upadek podczas meczu w Rzeszowie.

19 kwietnia 1970 roku na prowadzeniu upada legenda toruńskiego klubu, a za chwilę miejsce ma makabryczny karambol. Po wewnętrznej części toru Alfons Jankowski i Adam Ciepela ominęli Rosego. Niestety dla Zdzisława Hapa miejsca zabrakło. Wówczas wpadł w toruńskiego żużlowca, a uderzenie przerwało mu tętnice. Kibice wówczas nie potrafili wybaczyć Hapowi tego, pokazując upust swoim emocjom. To właśnie przez wiele lat Hap był obwiniany o śmierć Mariana Rosego.

Jednakże pamięć po zawodniku nigdy nie zginęła i nie zginie. Klub z Torunia zawsze pamiętał o imieniu swojej legendy. Motoarena w Toruniu nosi imię Mariana Rosego, podobnie jak stary stadion na Broniewskiego. Pożegnanie bożyszcza tamtejszych czasów z pewnością było monumentalne. Trzykilometrowy kondukt, w którym było około 50 tysięcy ludzi odprowadziło toruńską ikonę na cmentarz NMP przy ul. Wybickiego w Toruniu.