Żużel. Lebiediew: Po sobotnich zawodach rozpłakałem się. Odrodziliśmy się jak feniks z popiołów

Andrzej Lebiediew. fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pojedynek Arged Malesy Ostrów Wielkopolski z Cellfast Wilkami Krosno był zdecydowanie najbardziej emocjonującym spotkaniem weekendu. Jednym z architektów niespodziewanego triumfu gości w tym meczu był Andrzej Lebiediew. Łotysz opowiedział nam o wrażeniach z sobotniego starcia, zdradził dlaczego rozpłakał się po zawodach, a także przyznał, że jako nowy kapitan wprowadza do drużyny swojego przyjaciela – Vaclava Milika.

Wasz mecz z Arged Malesą Ostrów Wielkopolski spokojnie może służyć za scenariusz do dobrego dreszczowca. Wygraliście to spotkanie mimo tego, że przez niemal cały pojedynek przegrywaliście…

Wróciliśmy w tym meczu z dalekiej podróży. Odrodziliśmy się trochę jak feniks z popiołów. Udało nam się wywieźć bardzo korzystny wynik i zrealizować plan, który założyliśmy sobie przed spotkaniem. Bardzo się cieszę z tego zwycięstwa, ale zabieramy się do dalszej pracy, bo ten mecz to już historia i dużo spotkań przed nami. Ja wiem, że sporo muszę poprawić, aby było jeszcze lepiej.

Po tym pojedynku w drużynie była wielka radość. Zawodnicy i sztab szkoleniowy podrzucali Cię po ostatnim wyścigu. Na relacji, którą udostępniłeś w mediach społecznościowych można było nawet dostrzec łzy wzruszenia.

Łzy owszem były, ale z nieco innego, choć też sportowego powodu. W tym miejscu chciałbym pogratulować mojemu największemu przyjacielowi, Aleksandrowi Jurkjanowi, z którym całe życie dorastałem jako sportowiec. Kiedyś ja zostałem mistrzem Europy i zrobiłem coś historycznego dla mojego miasta, a on po 83 latach zdobył historyczny medal dla Łotwy w Mistrzostwach Europy w zapasach klasycznych.

Czyli zaraz po meczu pobiegłeś oglądać jego wyczyn?

Dokładnie tak. W momencie gdy mecz się zakończył, ja poszedłem do busa i obejrzałem na telefonie jego osiągnięcie. Wtedy się rozpłakałem, bo to dla mnie bardzo ważne wydarzenie. W sobotę miałem taką podwójną radość. Moje serce pękało z dumy i radości. Chyba nawet trochę bardziej przez to, że mój kumpel zrobił coś tak niesamowitego niż przez mój dobry występ w meczu. My razem dorastaliśmy i marzyliśmy o sportowych sukcesach. Chcemy robić piękne rzeczy dla naszego kraju i miasta. Aleksander do mnie dołączył i jestem z tego bardzo szczęśliwy.

Wróćmy do Twojego sobotniego sukcesu, czyli poprowadzenia Wilków do wygranej w Ostrowie. Co usłyszeliście od trenera Ireneusza Kwiecińskiego, gdy na tablicy wyników widniał rezultat 21:9?

Wydaje mi się, że ważniejsze było to, co wydarzyło się po siódmym biegu. Wtedy przegrywaliśmy trochę mniejszą liczbą punktów, ale byliśmy razem z drużyną i w przerwie rozmawialiśmy. Nikt nie zadawał wtedy pytań o to, ile punktów tracimy do drużyny z Ostrowa. Po naszych poprzednich wyścigach i rozmowie zrozumieliśmy, że idziemy w dobrym kierunku. Każdy poczuł, że to idzie w dobrą stronę. Zacisnęliśmy zęby i stwierdziliśmy, że nie ma co się poddawać po połowie meczu. Wiedzieliśmy, że możemy wyciągnąć z tego meczu jeszcze coś ciekawego i tak też zrobiliśmy.

Ostrowski tor mocno się zmieniał w trakcie meczu czy Wy w pewnym momencie zrozumieliście, jak trzeba na nim jechać?

Raczej to drugie. Moi koledzy z zespołu dobrze się potem przełożyli. Ja natomiast powiem za siebie, że właściwie to nic nie zmieniałem przez cały mecz. Pretensje za te pierwsze dwa biegi mogę mieć jedynie do siebie. Obierałem złe ścieżki i robiłem błędy na trasie. Straciłem przecież prowadzenie na ostatnim okrążeniu. Tamta sytuacja chyba jednak też mnie zmotywowała do tego, żeby lepiej jechać. Myślę, że te moje błędy to był trochę efekt braku jazdy. Muszę wejść w ten rytm zawodów i wtedy będę czuł się dobrze na motocyklu.

Właściwie w każdym biegu z Twoim udziałem coś się działo. Ty lubisz taką walkę na trasie czy preferujesz jednak dobrze wystartować i spokojnie odjeżdżać rywalom?

Wolę chyba jednak te moje spokojniejsze biegi. Mogłoby być zawsze tak, jak w tym ostatnim, gdzie wygrałem start i pewnie pojechałem po trzy punkty. W tym meczu musiałem się w głowie, a nie w sprzęcie przełożyć tak, jak trzeba. Udało mi się to zrobić i wszystko w tych ostatnich wyścigach poszło dobrze.

Dobre debiuty w Twojej drużynie zanotowali Tobiasz Musielak i Vaclav Milik. Ty szczególnie z Vaszkiem znasz się bardzo dobrze. Wprowadzasz go do nowego zespołu?

Staram się to robić. Nawet właściwie wypada mi to robić, bo po meczu z Rybnikiem zostałem wybrany kapitanem drużyny. Z Vaszkiem znamy się bardzo dobrze i jesteśmy kumplami od czasów juniorskich. Bardzo się cieszę, że mamy go teraz w drużynie. Jakoś tak od kilku lat wychodzi, że jeździmy tymi samymi drogami. Niestety dużo też błądzimy, ale mam nadzieję, że i dla mnie i dla niego ten sezon będzie trampoliną do powrotu do walki o najwyższe cele.

To jak to było z tym wyborem kapitana? Trener zaproponował Ciebie na to stanowisko?

To w sumie wydarzyło się po tym pierwszym meczu na naszej grupie na WhasAppie. Rozmawialiśmy z drużyną i ten temat się pojawił. Ja nigdy nie byłem kapitanem, bardzo się cieszę i dziękuję chłopakom, że mnie wybrali. To dla mnie coś nowego. Będę dążył do tego, żeby być dobrym kapitanem, który ciągnie wynik drużyny.

Po zdjęciach z meczu można wnioskować, że w euforii był też prezes Grzegorz Leśniak. Jakaś premia za to zwycięstwo się więc szykuje?

W sumie to wszyscy byliśmy w euforii, nie tylko prezes. Każdy brał udział w tym spotkaniu i widział jaką trudną drogę przeszliśmy w tym meczu. Prezes cieszył się razem z nami. Każdy sobie gratulował za ten mega mecz i właściwie tyle. Fajnie, że mówiło się o tym w całej Polsce.

Już niebawem w końcu powalczycie o punkty na własnym torze. Tobie jednak idzie tak dobrze na wyjazdach, że może wolałbyś jeszcze trochę pościgać się na innych stadionach?

Z Rybnikiem w sumie tak dobrze nie było, ale wiemy, jaki to był mecz. Teraz czas trochę potrenować na naszym torze przed tymi meczami, bo wcześniej dość mocno utrudniała nam to pogoda. Liczymy, że teraz nam pogoda tego psikusa nie sprawi. Będziemy trenowali, żeby domowy tor naprawdę był tym domowym. Chcemy, żeby doszło do takiej sytuacji, że będziemy przyjeżdżać na nasz tor i będziemy mogli w ciemno zakładać przełożenia oraz ustawiać te motocykle tak, aby przywozić dużo punktów. Oby drużyny przyjezdne się nie odnajdowały na tym torze.

Vaclav Milik i Andrzej Lebiediew (z prawej). fot. Paweł Prochowski

Mecz z Orłem będzie dla Ciebie szczególny, bo podczas niego będziesz brał udział w challenge’u, który wymyśliłeś wspólnie z Glebem Czugunowem. Skąd taki pomysł?

Chciałem zrobić w meczu coś w stylu Gleba i pojechać bieg dla Niny, ale potem pomysłałem, że skoro on to zaczął, to musi popchnąć akcję dalej i zaproponowałem mu zrobienie tego 4laps4life. Od razu po tym jak Gleb o tym opowiedział, to udostępniłem u siebie, aby jak najwięcej zawodników przejechało cztery okrążenia dla wspaniałej dziewczynki.

Dzień po tym starciu z Orłem odjedziecie kolejny z Abramczyk Polonią. Czeka Cię więc pracowita majówka. Ty lubisz tak jechać z dnia na dzień czy wolałbyś mieć trochę czasu na analizę swojego występu?

Ja bardzo tęsknię za normalnymi sezonami, kiedy można jeździć w wielu turniejach, do tego dochodzi wiele innych lig czy okazyjnych zawodów. Szczególnie na początku sezonu ten rytm turniejów jest mi bardzo potrzebny. Teraz będziemy mieli dwa mecze w jednym miejscu, więc to dla mnie żaden problem, a nawet frajda. Męczą jedynie podróże, a jeździć mogę codziennie.

Takie mecze jak ten sobotni dają Wam nadzieję na walkę o coś więcej, czy wciąż tym celem nadrzędnym jest pozostanie w eWinner 1. lidze?

My oczywiście z tej wygranej się cieszymy, ale też zabieramy się do dalszej pracy. Nie ma co też tak się skupiać na tym meczu z Ostrowem, bo zaraz mamy kolejne. Ja nastawiam się tak, że mamy kolejne dni z kolejnymi celami. Nie chciałbym patrzyć w przód i mówić, że walczymy o te play-offy. Podchodzimy do rywali z szacunkiem i będziemy robić wszystko, aby cieszyć się po kolejnych meczach tak, jak po tym ostatnim.

Dziękuję za rozmowę.

Dzięki również.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA