Urodzinowy wywiad z Piotrem Świderskim. „Kiedyś usłyszałem, że szkoda na mnie metanolu” (Pod szprycą pytań #3)

fot. Jędrzej Zawierucha
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kolejnym gościem naszego cyklu „Pod szprycą pytań” jest były żużlowiec klubów m.in. z Wrocławia, Rawicza oraz Gorzowa Wielkopolskiego, Piotr Świderski. Okazja do rozmowy jest o tyle wyjątkowa, że właśnie dziś, 11 maja, zawodnik obchodzi swoje 37. urodziny. W ponaddwugodzinnej rozmowie z pobandzie.com.pl „Świder” opowiada o sobie oraz swojej całej karierze. W pierwszej części skupiliśmy się na zainteresowaniach i młodości byłego żużlowca. Druga, której tematem będą poszczególne etapy kariery, zostanie opublikowana w piątek, 15 maja.

Pański ulubiony przedmiot z czasów szkolnych to…

Biologia. W siódmej, może ósmej klasie podstawówki polubiłem ten przedmiot, ale niestety nie było mi dane uczyć się go później. Jako szkołę średnią wybrałem technikum o profilu mechanika we Wrocławiu, musiałem zamieszkać w internacie. To były zwariowane czasy – wracałem do bursy późnymi wieczorami po zawodach, czasami musiałem obudzić portierkę (śmiech). Wszystko podporządkowałem karierze zawodniczej, ale nauki nie zaniedbywałem. Udało mi się skończyć technikum, a później zdać maturę.

Piotr Świderski w barwach Betard Sparty Wrocław. Foto: Jarek Pabijan.

Pańska ulubiona książka to…

Mam mnóstwo książek na półce, do których wracam, ale jeśli mam wskazać tę jedną, wyjątkową, to „Szczęście. Poradnik dla pesymistów” autorstwa Olivera Burkemana. Sięgałem po nią już kilka razy i za każdym razem udawało się znaleźć coś interesującego o życiu, o przemijaniu…

Pański ulubiony film to…

Nie mam ulubionego. Jeśli coś oglądam, to z reguły bajki z moją latoroślą. Kiedy sam siadam przed telewizorem, to z reguły po to, by obejrzeć sport. Na dysku mamy 49% bajek dla córek, 49% żużla, a 2% pozostają na zapas.
(Do rozmowy dołącza córka Piotra Świderskiego) – Tato, tato, „Zwierzaki domowe 2” są super! – o, widzi pan, to jest mój ulubiony film (śmiech).  

Jaką muzykę Pan preferuje? Czy jest piosenkarz bądź zespół, na którego koncercie chciałby się Pan pojawić?

Słucham wszystkiego, w zależności od nastroju. Czasami włączam coś wyciszającego, a czasami heavy metal. Disco polo także, nie wstydzę się przyznać (śmiech). Co do artystów, nie mam takiego jednego, którego mógłbym wyróżnić. Wydaje mi się, że każdy wybitny muzyk obroni się swoją reputacją i wartością.

Cechy, które Pan najbardziej ceni u ludzi to…

Lubię pracowitość. Podczas kariery często powtarzałem sobie „dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. Po latach myślę, że ta myśl pozwalała mi przetrwać w czasach kariery, bo często nie miałem łatwo… Później pojawiły się problemy zdrowotne, które przyczyniły się do zakończenia kariery. Wtedy odnalazłem drugą, podobną mądrość – „miarą sukcesu nie jest to, co człowiek osiągnął w życiu, lecz to, jak trudną drogę musiał pokonać.”

Pańska ulubiona potrawa to…

Lubię świeże jedzenie. To nie muszą być żadne rarytasy. Na przykład kilka dni temu moja żona zrobiła zwykły placek drożdżowy, bez jakiegokolwiek nadzienia, tylko z kruszonką. Jeszcze nie zdążył wystygnąć, a już pożarłem pół blachy (śmiech). Mogę zjeść rybę, sushi, golonkę z piwem… Najważniejsze, żeby to było smaczne i zdrowe.

Pański ulubiony gatunek alkoholu to…

Lubię wytrawne wino – białe i czerwone, w zależności od potrawy, do której je spożywam. Wypiję też przy odpowiedniej okazji i polską wódkę, i whisky, ale ich nie nadużywam. Wyłącznie rozsądne proporcje. Co do piwa, piję je wyłącznie wtedy, gdy jest ciepło. Mogę wypić dwa litry wody i czuć dalej ogromne pragnienie, a po połowie butelki piwka jestem nasycony.

Pański pierwszy samochód to…

Suzuki swift odkupione od brata. Miało to miejsce jeszcze zanim zrobiłem prawo jazdy. Na przełomie wieków mieć pierwsze auto, które ma ponad 100 koni mechanicznych, to było coś. Wspominam tego „japońca” z dużym sentymentem.

Piotr Świderski w barwach Unii Tarnów. Za jego plecami widoczny jest Krzysztof Jabłoński. Foto: Jarek Pabijan.

Pańskie ulubione miejsce na wakacje to…

Gdy byłem czynnym żużlowcem, nie mogłem sobie pozwolić na takie wyjazdy, bo terminarze nie pozwalały na dłuższe wakacje. Czas pojawiał się dopiero w listopadzie, stąd też udało się odwiedzić kilka egzotycznych miejsc – Dominikana, Wyspy Kanaryjskie, Emiraty – bo tam jeszcze było ciepło.
Od kilku lat wakacje spędzamy w Chorwacji. Mamy z żoną małe córki, więc jest to dla nas idealne miejsce – pakujemy do samochodu to wszystko, czego nie moglibyśmy wziąć do samolotu, i jedziemy. Zahaczamy też o Włochy. Jest to związane z moim leczeniem. Łączymy przyjemne z pożytecznym, od razu odwiedzając ludzi, którzy w trudnych czasach bardzo mi pomagali.

Obecnie czołowe polskie kluby organizują obozy przygotowawcze w Europie Południowej – Betard Sparta na Malcie czy Fogo Unia w Hiszpanii. W czasach Pańskiej kariery zawodniczej regułą były przedsezonowe obozy przygotowawcze w polskich górach. Jak je Pan wspomina?

Z reguły podchodziłem do tych wyjazdów pozytywnie. Jeśli jest śnieg, są narty, to można pozytywnie spożytkować czas w górach. Bywały jednak też sytuacje, w których odnosiłem wrażenie, że dany obóz nie tyle ma pomóc nam, co utrzymać dobre relacje ze sponsorem klubu, będącym właścicielem danego hotelu. Przełom lutego i marca, czas, w którym większość zawodników przebywa w Krsko czy w Gorican, a my siedzimy na roztopionych stokach. Okej, rozumiem, że kluby dbają o marketing, potrzebują zaprosić media czy też właśnie oddać zasługi partnerowi, ale nazywajmy rzeczy po imieniu.

Czy te obozy faktycznie pomagały i pomagają żużlowcom, czy nie mają one większego wpływu i radziliby sobie i bez nich? Może warto docenić ich wpływ na zintegrowanie zespołu, a co za tym idzie atmosferę w drużynie?

Zawodnicy obecnie są bardzo świadomi. Mają swój tok przygotowań w oparciu o konsultacje z prywatnymi trenerami. Narzucając im coś, de facto możemy bardziej zaszkodzić niż pomóc. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że przez wiele lat współpracowałem z doktorem Marianem Misiakiem. Ten człowiek wprowadził obozy przygotowawcze w sporcie żużlowym w latach siedemdziesiątych, może osiemdziesiątych. Kiedyś zawodnicy spotykali się na wiosnę tydzień przed pierwszą kolejką, trochę potrenowali i zaczynał się sezon. Żużel był dodatkiem do ich życia.
Doktor Misiak wprowadził nowe trendy. Na przestrzeni lat mnóstwo znakomitych żużlowców miało z nim styczność – Rafał Dobrucki, Krzysztof Kasprzak, Tobiasz Musielak, Robert Miśkowiak, także jego bratanek Kuba z nim współpracował. Wszystkich nie da się wymienić, ale jest to cała rzesza zawodników z okolic Rawicza i Leszna. Doktor Misiak współpracował także z kadrą oraz z poszczególnymi klubami.
Wracając jednak do meritum, każdy zawodnik ma indywidualne potrzeby, jest na innym etapie przygotowań od kolegi z zespołu. Co do integracji – budujemy skład drużyny, pojawia się kilku nowych zawodników, ale przecież oni i tak się znają. Środowisko jest małe i jeśli nawet nie jeździli ze sobą w Szwecji czy w Anglii, to po prostu mijają się podczas zawodów w parkach maszyn, ewentualnie mają wspólnych znajomych. Takie obozy nie dają więc wiele poza ewentualnym bliższym poznaniem, a mogą zaburzyć samodzielne przygotowania i wybić zawodników z rytmu.

Miał Pan możliwość długoletnich startów nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach – w Anglii, w Szwecji, gdzie również zdobywał Pan tytuły mistrzowskie. Czy są tory żużlowe, które darzy Pan szczególnym uczuciem?

Trudno mi wskazać jeden tor. Bardzo lubiłem Stadion Olimpijski we Wrocławiu i tamtejszy owal, ale jest dużo obiektów, na których dobrze mi się jeździło. Mogę natomiast powiedzieć, że nie było ani jednego toru, którego bym nienawidził. Nigdy nie miałem sytuacji, bym na samą myśl wyjazdu do miasta X czuł niechęć.

A gdyby miał Pan wskazać swoje mocne cechy i preferencje co do torów?

Byłem typem walczaka, na pewno nie startowcem, chociaż pracowałem nad tym elementem żużlowego rzemiosła i myślę, że przyniosło to dobre skutki. Jeśli chodzi o sposoby przygotowania torów, to ze względu na swój styl wolałem tory przyczepne – dawały większe możliwości ugrania czegoś na dystansie. Poza tym na torach przyczepnych wpływ sprzętu jest mniejszy niż na „betonie”.

Czyli można stwierdzić, że tory przyczepne pozwalają się lepiej wykazać zawodnikom posiadającym duże umiejętności techniczne?

Dawały. Nie wiem, czy dzisiaj też tak jest. Dzisiejsze tory przyczepne mają wady. Szpryca jest zbyt ciężka i nawet jeśli jesteś szybszy, to ciężko ją przeciąć nie wytracając prędkości. Patrząc na to z perspektywy osoby, która przeżyła wiele zmian regulaminowych i sprzętowych uważam, że kiedyś było „więcej żużla w żużlu”. Dzisiaj ściganie jest inne i speedway stał się grą błędów i minimalnych różnic.

Kto był Pańskim idolem w czasach dzieciństwa?

Odkąd sięgam pamięcią, jeździłem na Unię Leszno. Pierwszym moim idolem był Roman Jankowski. Przez wiele lat był kapitalnym zawodnikiem, oddanym barwom klubowym. Z perspektywy czasu można to docenić jeszcze bardziej. Później, kiedy do Polski wbił się żużel zagraniczny, każdy chciał być jakimś „-ssonem” albo „-senem”. Ja najbardziej lubiłem Hansa Nielsena. Kiedy sam zacząłem jeździć, podpatrywałem najlepszych zawodników i próbowałem kopiować ich najlepsze cechy.

Piotr Świderski na podium MPPK w 2011 roku w Zielonej Górze. Żużlowcy Betard Sparty okazali się wówczas najlepsi. Obok Piotr Baron, Tomasz Jędrzejak i Maciej Janowski. | fot. Jędrzej Zawierucha

Podczas swojej kariery jeździł Pan z wieloma znakomitymi zawodnikami. Czy może Pan wskazać tych, z którymi łączyły Pana najbliższe relacje? Może to być także ulubiony kolega z pary.

Ja już jeździłem w latach, w których żużel się bardzo zindywidualizował – przestał być klasycznym sportem drużynowym, a ewoluował w kierunku sportu indywidualnego, w którym poszczególne jednostki dokładają zdobycze do dorobku całego zespołu. Muszę jednak przyznać, że miło wspominam czasy wrocławskie i współpracę ze śp. Tomaszem Jędrzejakiem oraz z Maciejem Janowskim. Trenowaliśmy wspólnie miesiącami, od listopada razem ze śp. Tomaszem Skrzypkiem czy Mariuszem Cieślińskim. Tamte czasy nie zaowocowały wieloma medalami, ale stanowiliśmy grupę.
Również pozytywnie wspominam pobyt w Kolejarzu Rawicz. To były jeszcze te stare czasy, inny żużel. Szczególnie bliskie relacje miałem z Piotrem Dymem, jego bratem Adamem, Ronniem Jamrożym czy Marcelem Kajzerem. Spędzaliśmy całe dnie czy to na treningach, czy w parkach maszyn i garażach. Na zawody udawaliśmy się z kolegami jednym autem, a motocykle transportowaliśmy oddzielnym busem. Jeździło się za grosze, czasem niewypłacone (śmiech).

Mariusz Okoniewski, Marek Cieślak, Piotr Baron, Stanisław Chomski – to tylko kilku trenerów, z którymi miał Pan okazję współpracować jako żużlowiec. Czy może Pan wskazać jednego szkoleniowca, który wpłynął na Pańską karierę w największym stopniu?

Zawsze należy patrzyć na danego fachowca z perspektywy zadań i celów, które się przed nim stawia. Obecnie najbardziej mnie interesują trenerzy-menedżerowie i ich posunięcia taktyczne, ale jako zawodnik zwracałem uwagę na kwestię mojego rozwoju. Na pewno świetnie wspominam współpracę ze śp. trenerem Okoniewskim, który był moim pierwszym nauczycielem speedwaya. Do dziś pamiętam, jak po źle przejechanym łuku kazał mi powtarzać dane ćwiczenie aż do skutku. Nigdy nie miał problemu z wyjaśnieniem dzieciom, które przy nim terminowały, popełnianych przez nie błędów. Takie podejście trenera sprawia, że zawodnik nie nabiera złych nawyków, których później bardzo trudno oduczyć.
Kiedy patrzę na innych wychowawców młodzieży, którzy utrwalają adeptów w błędnych nawykach albo przymykają oko i mówią „oj, ten jest słaby, nic z niego nie będzie”, jeszcze bardziej doceniam tamtą współpracę. Powielanie błędów to po prostu katastrofa. W tamtych czasach to był o wiele mniejszy problem, bo sprzęt był tańszy, silnik wytrzymywał cały sezon, a obecnie nawet w drugiej lidze zawodnicy jeżdżą na tym samym co gwiazdy Grand Prix. Mają jednostki od Petera Johnsa czy Ryszarda Kowalskiego.
Ważna jest też wiara w młodego chłopaka. Sam doświadczyłem na własnej skórze sytuacji, gdy mnie wręcz wygoniono do Kolejarza Rawicz. Tam mi zaufano i okazało się, że potrafię się ścigać, a kilka miesięcy wcześniej słyszałem, że „szkoda na mnie metanolu”. W takich momentach dokonuje się sąd – czy dany sportowiec się zatraci w rozmyślaniach i z tego nie wyjdzie, czy też może jednak udowodni innym, że się mylili. To tak jak z tym moim mottem: „dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”, ale i ono nie pomoże, dopóki ktoś ci nie da chociaż tej jednej szansy.

Od kilku lat współpracuje Pan z redakcją żużlową telewizji nc+. Czy może Pan zdradzić, jak doszło do tego, że został Pan ekspertem telewizyjnym? Kto Pana do tego namówił?

Już podczas kariery zawodniczej komentowałem kilka turniejów Grand Prix. Później, kiedy zakończyłem karierę zawodniczą, na jakiś czas nie zajmowałem się speedwayem, aż w końcu rozpoczęła się przygoda ekspercka. Kto mnie zwerbował do nc+? Nie pamiętam już dokładnie i też nie chciałbym nikogo urazić, ale bodajże Michał Łopaciński mnie zaprosił po raz pierwszy i później się to jakoś potoczyło.

Piotr Świderski. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Jako że wywiad ukaże się w Pańskie urodziny, czego możemy życzyć z okazji urodzin?

Zdrowia dla mnie i dla mojej rodziny. W żużlu i tak mnie nikt nie posłucha, bo są mądrzejsi, a inne rzeczy da się jakoś kupić, wypracować… Zdrowie jest najważniejsze i o nie proszę.

Tego też Panu życzymy.

W piątek 15 maja na naszych łamach ukaże się druga część obszernego wywiadu z Piotrem Świderskim. Zostaną w niej poruszone wątki kariery zawodniczej rozmówcy – m.in. pobyt w WTS-ie Wrocław, odejście do Wybrzeża Gdańsk, nieudane przygoda w Starcie Gniezno oraz Unii Tarnów. Poznamy także kulisy krótkiej pracy pana Piotra w roli trenera ROW-u Rybnik. Gorąco zapraszamy.

One Thought on Urodzinowy wywiad z Piotrem Świderskim. „Kiedyś usłyszałem, że szkoda na mnie metanolu” (Pod szprycą pytań #3)
    Nίghtmare
    11 May 2020
     7:55pm

    Nie znam osobiście pana Piotra a nawet nigdy nie spotkałem go przed, lub po meczu i nie widziałem go nawet na własne oczy, nie licząc oczywiście TV. Cóż, może nie jest moim ulubieńcem lecz polega to na zbyt wielkim wyważeniu jego wypowiedzi, coś jak Rafała Dobruckiego, brakuje ekspresji.
    Piotrze z okazji urodzin – wszystkiego najlepszego w życiu zawodowym a najbardziej rodzinnym, no i zdrowia oczywiście – życzy:
    Nίghtmare z rodziną ☺

Skomentuj

One Thought on Urodzinowy wywiad z Piotrem Świderskim. „Kiedyś usłyszałem, że szkoda na mnie metanolu” (Pod szprycą pytań #3)
    Nίghtmare
    11 May 2020
     7:55pm

    Nie znam osobiście pana Piotra a nawet nigdy nie spotkałem go przed, lub po meczu i nie widziałem go nawet na własne oczy, nie licząc oczywiście TV. Cóż, może nie jest moim ulubieńcem lecz polega to na zbyt wielkim wyważeniu jego wypowiedzi, coś jak Rafała Dobruckiego, brakuje ekspresji.
    Piotrze z okazji urodzin – wszystkiego najlepszego w życiu zawodowym a najbardziej rodzinnym, no i zdrowia oczywiście – życzy:
    Nίghtmare z rodziną ☺

Skomentuj