Nieposzlakowane opinie: Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Z uporem maniaka, kolejny raz, wracam do mojego ulubionego pośród żużlowych koników, zatem narybku. Wabienie, szkolenie, rozwój – tak w największym skrócie powinno wyglądać podręcznikowe niemarnowanie talentów, że pozwolę sobie na neologizm.

Najpierw o wabieniu słów kilka. Lata temu wystarczyło ogłosić nabór do szkółki, najlepiej niezbyt głóśno, by za wielu nie wiedziało, bo i możliwości sprzętowe były w klubach niewielkie, a wiadomość lotem błyskawicy obiegała miasto i w  wyznaczonym miejscu i terminie pojawiało się czasem nawet kilkudziesięciu chętnych, by zostać przyszłą gwiazdą żużlowych torów. To jednak zamierzchła historia. Dziś klubowe szkółki traktowane są generalnie per noga, wiele ośrodków nie ma ich wcale, coś domowym sposobem kombinują latorośle byłych zawodników lub potomkowie zamożnych rodziców, a przyzwoicie funkcjonują policzalne na palcach jednej ręki akademie prowadzone przez byłych lub czynnych zawodników – to jednak chwalebny, acz margines.

Zatem schody zaczynają się jeszcze zanim adept wykona pierwsze kółka, bo najpierw trzeba go znaleźć i zachęcić. Tylko czy z takiego „zachęcanego” będzie docelowo zdeterminowany, waleczny zawodnik? Śmiem wątpić. Załóżmy jednak, że dokonał się cud i kandydat sam trafił do klubu bądź szkółki prywatnej. Trenował rzetelnie, przyswajał umiejętności, by wreszcie dopiąć swego i uzyskać certyfikat. I co dalej ? Przypuśćmy, że nie znalazł miejsca, gdzie jako nieopierzony 16-latek, byłby numerem 1 wśród klubowych juniorów.  I tu zaczyna się problem. Rozgrywki młodzieżowe nazwać kadłubowymi, to jak w ogóle ich nie nazwać. Do niedawna w czwórmeczach o MDMP, od eliminacji, startowały silne kwartety plus rezerwowy, funkcjonowały regionalne rozgrywki, w rodzaju np. Pomorskiej Ligi Młodzieżowej. MIMP również rozpoczynano od czterech ćwierćfinałów, do których nominowano tylko najlepszych wg średnich biegowych z ligi, tylu było chętnych, a dla najwybitniej rokujących rozgrywano międzynarodowe czwórmecze reprezentacji (choćby Dania, Szwecja, Norwegia, Polska w latach 90., w każdym z tych krajów po 2/4 turnieje w sezonie, czyli od 8 do 16 imprez rocznie), jazdy i możliwości było więc do bólu, a dziś?

Szkolenie kuleje, adeptów niewielu, certyfikowanych riderów jak na lekarstwo, ścigać się nie ma gdzie i nie ma z kim – marnie to rokuje. Jeśli wziąć do tego pod uwagę fakt, że co sezon tracimy radośnie kolejnych dotkniętych syndromem 22 – robi się wręcz rozpaczliwie. Który klub zaryzykuje niedoinwestowanego dwudziestodwulatka, już nie juniora, bez doświadczenia i dorobku, w miejsce „młodzieżowca” po czterdziestce, uzbrojonego po zęby, z bogatym dossieu? Pewnie żaden.

Wczorajsi juniorzy, próbując przetrwać, łapią się czasem do składów w niższych ligach, jednak rzadko udaje im się tam przebić i żużel się… starzeje. Rozumiem, że nikt im niczego nie da darmo, że swoje muszą wydrapać przez krew, pot i łzy, ale ta akurat walka jest zwyczajnie nieuczciwa, bowiem rywale startują z zupełnie innego pułapu możliwości, szczególnie sprzętowo-organizacyjno-logistycznych, że tak to ujmę.

Przy takim bezrybiu, najwyższa pora, by przebudziła się GKSŻ. Niech kadra juniorów będzie kadrą co się zowie, niech zgrupowania dotyczą bardziej tych z drugiego szeregu, nie zaś objeżdżonych w klubach ligowców (kiedyś funkcjonowały tzw. Turnieje Zaplecza Kadry – komu to przeszkadzało?), niech trener będzie na etacie i ma jasno określone cele i środki, niech wrócą cykliczne, międzynarodowe zawody młodzieżowe itd. itp. Niech zatem wreszcie zacznie się dziać coś realnego i skutecznego, w  miejsce dwóch turniejów na krzyż, by zapewnić alibi możnym.

Do dzieła miłościwie nam panujący, bo przy stagnacji i dotychczasowym ignorowaniu problemu, niebawem nie będziecie mieli kim władać.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI