Sierakowski po Rybniku i o panienkach: Cheładze przewraca się w grobie

Najpierw była efektowna prezentacja, a później... wielkie nic. Fot. PGG ROW Rybnik
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W Rybniku inaugurację odwołano. Niby nic nadzwyczajnego. Lało, tor zmoczony, przyczepny, więc, mimo wszystko, do zawodów akuratny. Dlaczego więc nie jechano? Bo w dwóch wyścigach leżało czterech riderów. Leżeli, bo nie potrafią trzymać gazu? To też.

Głównie jednak dlatego w Rybniku leżeli, że arena zmagań była tylko fragmentami bardzo przyczepna, zaś miejscami niekoniecznie. Był bardzo mokry pas w drugim wirażu i tam wszyscy miewali kłopoty. Co więc należało zrobić? Przede wszystkim podjąć decyzję minimum półtorej godziny wcześniej, by nie narażać kibiców na nerwy, oczekiwanie i przemarznięcie do szpiku. Zarobiły jedynie koncerny farmaceutyczne wokół Rybnika i tyle.

Przypomina mi się przy tym nadużywany przeze mnie, bo ulubiony, stary żart. Jak u nas jest powódź i na polu leży żyto i pszenica, to co się najpierw zbiera? Plenum Komitetu Centralnego PZPR. Tak mawiano „za Gierka”. Coś się zmieniło? Sądząc po ostatnich obrazkach z Rybnika – nic.

Sędzia, komisarz, całe światłe jury i ćwierkające, każda w swoją stronę ekipy. Tylko decyzji brak. Skoro szacowne gremium nie potrafiło ocenić samodzielnie, że bardzo mokrego pasa nie da się przesuszyć w godzinę, góra półtorej, a ubijanie zda się psu na budę, bo spod kół ciągnika siodłowego i tak wychodzi hurtowo nasączona maź, to należało spytać sprzątaczki klubowej Rybnika, czy świeżo umyta podłoga, późnym wieczorem, bez słońca i wysokiej temperatury (powietrza, nie wokół wydarzenia), zdoła szybko wyschnąć. Tylko sprzątaczka to fachowiec, więc by wiedziała. Całe stado pseudofachowców wolało stworzyć sobie „dupochron” niż podjąć od ręki męską decyzję. Żeby tego dokonać, trzeba by wiedzy merytorycznej i praktycznej, doświadczeń z lat startów, a potem sędziowania i… odwagi, by unieść ciężar narzekań z jednej i radości z drugiej strony barykady.

Oj, przewrócił się w grobie Roman Cheładze, spoglądając z góry na te żałosne sceny. Czemu więc zawody należało odwołać znacznie wcześniej? Nie dlatego, że padało, a „panienki” nie chciały ryzykować, bo nie potrafią jechać. Mecze odbywały i odbywają się na znacznie, podkreślam, znacznie trudniejszych nawierzchniach. Tutaj problem polegał na tym, że przemoczony, zatem zupełnie inny od pozostałej części toru był tylko jego fragment, głównie na drugim łuku. Aż tyle i tylko tyle. Arena do walki ma być jednakowo przyczepna na całej długości i szerokości. Tu nie była. Nikt nie da gwarancji, że mimo wiedzy o tym gdzie trzyma, zawodnik nie zostanie zmuszony sytuacją na torze i w ferworze walki nie wjedzie w to zdradliwe miejsce. A co jeśli byłby to wasz idol Kacper Woryna i zaliczył dzwona z kontuzją eliminującą na dwa, trzy miesiące z jazdy? Też byście trąbili o panienkach?

Łodzi się nie dziwię. Większość drużyn na wyjeździe, widząc trudny tor – płacze. Tu jednak łzy były uzasadnione, co nie oznacza, że w następnej kolejce, przy identycznych warunkach u siebie, łodzianie nie zamienią się w rybniczan i nie będą „udowadniać”, że obiekt jest cacy, a przyjezdni to właściwie nie wiadomo, o co się czepiają. Taki urok żużla i ligi. W Rybniku jednak tor od początku nie nadawał się do rozegrania zawodów, z powodu nierównomiernej przyczepności na całej długości i szerokości, czego z uporem maniaka się trzymam. Szczególnie fragment drugiego wirażu był tak głęboko przemoczony, że żadne próby ubijania, w niskiej temperaturze, przy wysokiej wilgotności i bez słońca nie miały szans powodzenia. Problem w tym, że widzieli to wszyscy (także rybniczanie, choć co innego mówili oficjalnie na antenie), a nikt nie odważył się podjąć ostatecznej decyzji znacznie wcześniej, nie narażając kibiców na kilkugodzinne przemarzanie. Amen.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI