fot. Orzeł Łódź
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

O kim było najgłośniej w ostatnich dniach? Niekoniecznie o samych wynikach na torach żużlowych. Prym w moim odczuciu wiedli sponsorzy oraz… maseczki, które mają zapobiegać szerzeniu się pandemii w żużlu.

 

Zacznę od maseczek. Kilkanaście godzin temu zadecydowano o wpuszczeniu na stadiony większej ilości  kibiców i chwała za to. Im więcej braw od fanów na trybunach, tym lepiej dla zawodników i księgowych w klubach żużlowych. Ja jednak postuluję, aby wraz z większą ilością kibiców GKSŻ pochyliła się nad koniecznością noszenia maseczek w parkingu przez zawodników czy osoby funkcyjne. Nie ukrywam, że sporo z towarzystwa meczowych „oficjeli” narzeka na ten przepis, tym bardziej, że temperatury idą do góry i stają się bardziej letnie, aniżeli wiosenne.

Jest komisarz sanitarny, jest mierzona temperatura, nie wspominając, że praktycznie większość osób obecnych w parkingu jest już  zaszczepiona. W zupełności rozumiem środki zapobiegawcze i doceniam dmuchanie na zimne przez żużlowe władze, ale może warto w tym momencie pochylić się nad tym zagadnieniem? Zalecić trzymanie dystansu, ale pozwolić zawodnikom i innym osobom na poruszanie się po parkingu bez maseczek? Byłem ostatnio świadkiem ciekawej sytuacji. Dwóch panów przed wjazdem na stadion gaworzyło sobie bez  zachowania dystansu społecznego, a po paru minutach – już w parkingu – również kontynuowali debatę, tym razem pocąc i „dusząc” się niemiłosiernie w maseczkach. 

W Łodzi, jak to w Łodzi – musi być oryginalnie. Jak wyczytałem na portalu Sportowe Fakty, tamtejsi sponsorzy chcą iść do sądu i wnioskować o zadośćuczynienie, ponieważ w ich mniemaniu sędzia wypaczył wynik meczu z Wybrzeżem Gdańsk. Darczyńcy żużlowego klubu się biedni denerwowali na trybunach, słonecznika pewnie im jeszcze zabrakło i finalne doznali uszczerbku na zdrowiu. Jakby tego było mało, ponieśli straty finansowe… Zastanawiam się tylko, czy to pomysł samych sponsorów czy to może ten główny podsunął im taką opcję, aby tradycyjnie było i zabawnie i oryginalnie? Zgadzam się z jednym. Precedens to jest i będzie, ale w zaprezentowaniu swoimi czynami – o ile faktycznie nastąpią – totalnej głupoty. Czekam z niecierpliwością na to, aby zerknąć na sądowy pozew, jaki ci sponsorzy skonstruują. Mam nieodparte wrażenie, że jeśli są sponsorami, to szefują poważnym firmom i albo nie znają zasady, że mecz można wygrać, przegrać lub zremisować, jak mawiał słynny trener piłkarski, albo na moment stracili kontakt z otaczającą rzeczywistością. 

Tego kontaktu na szczęście nie stracili sponsorzy w Rzeszowie. Tam od dłuższego czasu nie było zbyt wesoło. Finalnie też poszły „pozwy”. Jeden w zupełności słuszny, od dwóch sponsorów, którzy „pozywali”, a raczej wzywali zarząd do odejścia i ostatecznie dopięli swego. Pokazali, że mają przysłowiowe „cojones”. Drugi „pozew”, zwrotny, wyszedł z klubu. Brzmiał jak pompatyczne pismo kojarzące mi się osobiście  z przemówieniem pewnego generała z roku 1981. Czytając tę odezwę do rzeszowskiego społeczeństwa, nie ukrywam, wystraszyłem się. Walkower meczowy określono tragedią. Chyba mocno na wyrost. Były już zarząd chyba nie do końca rozumie znaczenia  słowa tragedia. Na walkowerze świat się nie kończy i nikt nie umiera…

Dodatkowo dowiedziałem się, że w Rzeszowie istnieją siły, które chcą żużel zniszczyć, a społeczeństwo z Hetmańskiej i okolic nie powinno do tego pod żadnym pozorem dopuścić. Nie mi osądzać, ale myślę, że rzeszowski żużel najpierw skutecznie niszczył imć Nawrocki z przybocznym Janikiem, a obecny zarząd – i tu wezmę ich delikatnie w obronę – być może pomimo szczerych chęci, nie miał pojęcia o tym co robi i oby nieświadomie działał odwrotnie, aniżeli należało. Inaczej bowiem nie można nazwać sytuacji, w której to firmy chcące wspierać żużel muszą same stawić się w klubie i czekać na audiencję, a czymś zwyczajnym nie jest rzucanie obelg przed meczem w kierunku zawodnika, przez członka klubu. Panowie, to nie była motywacja, a demotywacja. O dziwnych kontraktowych procentach wspominał nie będę.

Na koniec wrócę do słynnego Ireneusza Nawrockiego. Wielu z Was z pewnością pamięta, że on przynajmniej na końcu stwierdził, że nie miał pojęcia o tym, co robił. Twórcę nowoczesnej, ale jednorocznej serii Diamond Cup było stać na to, by popatrzeć w kamerę i powiedzieć sakramentalne „przepraszam” rzeszowskim kibicom i zając się kolejnym swoim nowoczesnym biznesem…

Tyle. Pora kończyć, bo jeszcze wpadnę na pomysł, jak sponsorzy z Łodzi i będę pozywał po kolei tych, co dzwonią i zamiast skupić się na swoim podwórku, mówią: „a może by tak napisać to i to, a najlepiej dop… tamtemu zza miedzy, bo ma lepiej niż ja”. Prawdziwe „żużlowisko”, nierzadko takie do prawdziwego bólu głowy.

ŁUKASZ MALAKA