Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Czytam, że ustalili to tam na górze, ale z pewnością nie w niebie. Otóż, przełożone (zła pogoda) baraże o Ekstraligę pojedziemy 6 października w Gorzowie, a 13 w Ostrowie będzie rewanż. No to Ostrów pewnie się (a nawet na pewno!) wściekł, bo wydali tam kasę na promocję meczu, planowanego na 6 października u siebie, liczyli na kibiców dzień po GP, ponoć nawet jakimś Angolom sprzedali wejściówki (tak słyszałem, ale nie sprawdzałem). Nie wiem, lecz czy w tej sytuacji nie można było się jakoś dogadać, żeby najpierw 6 października pojechać w Ostrowie, a dopiero potem w Gorzowie? Nie znam kulisów takiej decyzji, więc tylko grzecznie i z pewną dozą nieśmiałości pytam.

Ostrów ma swoje ważkie argumenty, lecz rozumiem też tok myślenia Gorzowa. Na barażowy mecz Staleczki na Jancarzu z pierwszoligową Ostrovią przyszłoby mało kibiców, bo jakaż to dla nich atrakcja? Ale na powitanie miejscowego nowo kreowanego IMŚ Bartka Zmarzlika (trzymamy kciuki za niego!) na drugi dzień po jego ewentualnym tryumfie w GP bilety sprzedadzą się jak świeże bułeczki. Umówmy się: na Ostrów w Gorzowie nikt nie przyjdzie, ale na Gorzów w Ostrowie tamtejsze trybuny powinny się i tak w dużej mierze zapełnić. Rozumiem oba kluby: nikt nie chce dokładać do interesu!

Przypominam jednak, że jeszcze niedawno włodarze Ostrowa zastanawiali się, czy w ogóle warto przystąpić do baraży, bo to – jak obliczyli – będzie ich kosztowało dodatkowe 160 tys. złociszy. Jednak ambicja, wola walki i zadziorność sprawiły, że Ostrovia zdecydowała, iż walkowera nie odda i nie podda się bez walki. Sportowa postawa. Problem się zacznie, gdy twardy Ostrów te baraże wygra! Już nam spadł poukładany klub toruński z piękną MotoAreną, a jeśli ten sam los jeszcze spotka zasłużoną, wręcz pomnikową Stal Gorzów z jej stadionem Jancarza, to Ekstraliga mocno straci na prestiżu i wizerunku. To po prostu już nie będzie najlepsza żużlowa liga świata!

Pojawi się jeszcze jeden problem. Szefowie Ostrovii otwarcie w mediach przyznają, jak czytałem tu i ówdzie, że jeszcze nie mają odpowiedniej kasy na starty w Ekstralidze, ale podejrzewam, że liczą, iż po ewentualnym awansie miasto i sponsorzy sypną groszem. De ja vu? Kiedy po awansie Iskry Ostrów do Ekstraligi (to się chyba wtedy nazywało jeszcze normalnie i logicznie: Pierwsza Liga), bodaj w grudniu 1997 roku nająłem się tam za menedżera – robola od wszystkiego od 9 rano do 20  (za 1600 zł miesięcznie plus darmowe obiady, tylko nie zwracali mi za dojazdy – raz na tydzień – do Wrocławia, żebym zobaczył żonę i dwóch małych synków), to wszyscy mnie tak samo zapewniali, że teraz z nieba spadnie manna. A ostatecznie zostaliśmy z garstką wspaniałych, lecz drobnych sponsorów, potentaci zawiedli mimo obietnic i mimo tego, że błagałem ich na kolanach, miasto wolało koszykówkę, no i żyliśmy z pożyczonych od prezesa Studniewskiego pieniędzy (bodaj 200 tys. zł), które on w ratach sobie odbierał, z wpłat od telewizji Wizja, która miała kontrakt z PZM (nie było wtedy jeszcze spółki Ekstraliga) i z biletów na mecze. Ale ciągle brakowało w kasie.

Żeby ratować sytuację, organizowałem byle jaki sparing, na którym zawodnicy jeździli za free, albo za grosze, a tamtejsi fani byli tak cudowni, że naprawdę licznie stawiali się na takie „treningi punktowane”, jak to się dzisiaj określa. I te parę groszy z biletów pozwalało nam przeżyć najbliższy okres. Ale wciąż była bida z nyndzom. Dzięki brudnym zagraniom i sztuczkom, których do dzisiaj się wstydzę, udało mi się (i moim walecznym, ambitnym, acz niedoinwestowanym zawodnikom jak m.in. Jędrzejak, Tajchert, Latosi, Łęcki, Kociemba, Brucheiser itd.) wygrać u siebie mecz z nielubianym tam Falubazem. Po tym spotkaniu pożegnałem się z rewelacyjnymi ostrowskimi kibicami (było to pod koniec kwietnia 1998 roku), bo we Wrocławiu umierał mój ojciec i musiałem tam być, i już na stałe opiekować się z bliska rodziną. A kibice Iskry skandowali do mnie na stadionie: „Zostań z nami”. Jak cudne są wspomnienia.

I teraz boję się, bo wciąż mam w sercu Ostrów, „powtórki z rozrywki”. Miasto się wypnie, sponsorzy wystraszą się, że na Ekstraligę są potrzebne tak kosmiczne miliony złotych i będzie krach! Dla Ostrovii i dla Ekstraligi.

BARTŁOMIEJ CZEKAŃSKI

PS  Z ostatniej chwili. Czytam w mediach: 

„- Szanowni kibice Ostrovii. Do Gorzowa jedziemy z pięcioma juniorami w składzie – napisał na Facebooku wiceprezes ostrowskiego klubu Waldemar Górski. – Warto zastanowić się, czy jest sens jechać, skoro będzie transmisja na żywo. Poza tym i tak ma padać. To będzie widowisko! – dodał z ironią działacz ostrowskiego klubu”. 

Jeśli to nie są strachy na lachy, tylko Ostrovia rzeczywiście zdecyduje się na taki bezczelny, drastyczny ruch, to znaczy, że dla niej nie ma jeszcze miejsca w Ekstralidze. W Ostrowie muszą dojrzeć finansowo i mentalnie, bo Ekstraliga to już nie są opłotki i jakieś wioskowe zagrania. Sorry Ostrów, kocham Cię, lecz nie będę zakłamany i pisał, że mi się podoba takie podejście działaczy Waszego klubu do tego problemu.  Nie róbmy polskiemu żużlowi takich rzeczy! A z drugiej strony, he, he, inna sprawa, że podziwiam Ostrovię, iż ma aż pięciu juniorów, których może pokazać w telewizji, czyli praca szkoleniowa tam wre pełną parą. (B.Cz.)