Władysław Gollob z synami: Tomaszem i Jackiem
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Finały Indywidualnych Mistrzostw Polski miały swoją dramaturgię. Jednym z tych pamiętanych do dziś jest ten z 1995 roku, kiedy to po biegu barażowym z Piotrem Świstem, Tomasz Gollob zapewnił sobie kolejny tytuł. Przedtem jednak na Stadionie Olimpijskim rozegrany został słynny bieg 20…

 

Tomasz Gollob po rundzie zasadniczej był murowanym faworytem do kolejnego złotego medalu. Na swoim koncie miał 14 punktów. W powtórce 20. wyścigu udział wzięli Jan Krzystyniak, Jacek Rempała oraz Piotr Świst. Ten ostatni potrzebował trzech punktów, aby zrównać się liczbą oczek z Gollobem i pojechać w dodatkowym biegu o złoto. Tuż po starcie wyścigu nic na to jednak nie wskazywało. Piotr Świst został daleko w tyle, jednak chwilę na tor upadł Krzystyniak. Strata Śwista do Rempały była nadal ogromna, kilkudziesięciometrowa. Nagle, z motocyklem Jacka Rempały zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Zapłon odcinało i przywracało na zmianę, aż w końcu Piotr Świst minął Rempałę i wygrał wyścig. Po jego zakończeniu pojawiły się pytania, czy Jacek Rempała rzeczywiście miał defekt, a może celowo przepuścił Śwista, aby ten linię mety przekroczył jako pierwszy?

– Myślę, że wszyscy doskonale wiecie, kto, co i w jakim celu sprzedał. Był wówczas taki pomysł, aby tego bezczelnie, zbyt szybko jeżdżącego Golloba kupić. To nie była pierwsza tego typu sytuacja. Kiedyś chciano również „wymiksować” w Grudziądzu Jacka Golloba, podczas pewnych eliminacji. Na skutek machlojek kilku zawodników nie zakwalifikowało się do finału. Odbyła się niegdyś słynna rozmowa z Jackiem Rempałą, który zapytany przez dziennikarzy odpowiedział, że potrzebuje pieniędzy na sprzęt. To właściwie tłumaczy sprawę, choć wiemy, że nie widać kto komu pieniądze do kieszeni wkładał. To były czasy, gdy korupcja oraz pewnego rodzaju oszustwa w żużlu stały na porządku dziennym – mówił nam  Władysław Gollob.

Po tym biegu doszło we wrocławskim parkingu do przepychanek pomiędzy „klanem” Gollobów a ekipą wspomnianego Piotra Śwista. 

Andrzej Polkowski, Andrzej Koselski, Tomasz Gollob. fot. Jarosław Pabijan

– Mechanik Piotra Śwista, rodem z Niemiec, „szwendał” się po parkingu i miał coś do powiedzenia, zbyt wiele do powiedzenia… Dostał „po gębie” od Jacka Golloba i przez chwilę znalazł się w stanie nieważkości. Tego faktu na światło dzienne jakoś szczególnie nie wyciągano. Nie jest żadnym novum, że żużel jest czarnym sportem, gdzie spotykają się ze sobą czarne charaktery. Z jednej strony są ci, którzy koniecznie muszą oszukiwać, a w swojej kontrze mają tych, którzy bronią swoich interesów. Finał sprawy był taki, że zapłaciliśmy jakąś karę za to, że Świst z kolegami próbował oszukiwać, a my niekoniecznie chcieliśmy się na to zgodzić. My nie koncentrowaliśmy się wówczas na kombinacjach, chodzeniu do Głównej Komisji. My byliśmy zajęci robieniem sportu. Poza tym, w tamtych czasach część władz sportu żużlowego niekoniecznie „kochała” Tomasza Golloba. Oni pokochali go później, a najbardziej kochają teraz, ponieważ Tomasz nie może już zrobić im na złość – podsumował tamte wydarzenia Władysław Gollob.

O wydarzenia sprzed już 27 lat zapytaliśmy wspomnianego Piotra Śwista. Nie chce on jednak obszernie komentować tamtej sytuacji. – Dla mnie nie ma tematu i pytania nie było – mówi. – Ja w finałach jeździłem na tyle, na ile potrafiłem. Owszem, skończyłem ostateczne z trzema medalami i widocznie na tyle było mnie stać. Co do samego finału, to zawsze była to dla mnie bardzo prestiżowa impreza. Startowało w końcu szesnastu najlepszych zawodników i każdy chciał wygrać – dodaje były zawodnik. 

W 20. biegu wrocławskiego finału, jak wspominaliśmy, uczestniczył też Jan Krzystyniak. Jak on pamięta te wydarzenia?

– Pyta Pan o tamten finał? Ja w swojej karierze jechałem dla siebie w zawodach indywidualnych a dla drużyny w zawodach drużynowych. W żadne „historie” nie wchodziłem. Nie pamiętam tego dokładnie, ale wtedy to był upadek z mojej winy. Tor był jaki był, ale ja nigdy na tor nie zwalałem winy. Miałem zasadę taką, że jeśli sędzia dopuszczał tor do zawodów, to znaczyło tyle, że można jechać – podsumowuje Jan Krzystyniak, który w tamtym finale zajął z pięcioma punktami na koncie dwunaste miejsce. 

W niedawnej rozmowie z nami sam Tomasz Gollob odniósł się do pamiętnych wydarzeń z 1995 roku. – To, co działo się wtedy we Wrocławiu, było kuriozalne. To były już czasy, kiedy miałem ugruntowaną pozycję i każdy ze mną chciał więc zwyciężyć. Poniekąd też to zachowanie rozumiem, jedzie się w myśl zasady „bij mistrza”. Pamiętam, że w barażu pokonałem Piotra Śwista, a wyjeżdżając na tor do biegu finałowego w deszczu mówiłem sobie pod kaskiem, że muszę po prostu w tych „dziwnych” okolicznościach wygrać i tak się ostatecznie stało. Zwyciężyłem i przed kamerami powiedziałem to o czym wspomniałem wcześniej. Danego słowa w każdym kolejnym finale starałem się dotrzymać – skomentował tamte wydarzenie multimedalista indywidualnych mistrzostw Polski. 

Jak widać, indywidualne mistrzostwa Polski to niesamowita historia. Dziś zostanie dopisany do niej kolejny rozdział. Zmagania w Grudziądzu w pierwszym turnieju finałowym rozpoczną się o godz. 19.