Andrzej Polkowski, Andrzej Koselski, Tomasz Gollob. fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Urodzony w Warszawie, były zawodnik oraz trener Andrzej Koselski obchodzi dziś 80. urodziny. Nam udało się z Panem Andrzejem powspominać początki jego miłości do żużla, karierę zawodniczą i trenerską oraz wysłuchać, czego sobie życzy w dniu urodzin. 

Początki 

Wie pan, panie Łukaszu, to trochę się pan nasłucha moich opowieści. Jak się ten żużel u mnie zaczął? Po raz pierwszy na żużlu byłem w 1956 roku na warszawskiej Skrze. To był mecz Polska – Anglia. Kuzyn mojego dziadka, Roman Wielgosz, notabene były żużlowiec, przyjechał w odwiedziny do wuja i mówi, że jedziemy na mecz do Warszawy. Myśmy wtedy mieszkali w Górze Kalwarii pod Warszawą. Przyznam się, że wtedy bardziej interesowałem się piłką nożną czy lekkoatletyką. Zresztą lekkoatletyką i siatkówką, oprócz żużla, interesuję się do dzisiaj. W skoku w dal byłem do tego stopnia niezły, że Legia się mną zainteresowała, ale babcia powiedziała, że najpierw nauka i miała rację. Pojechaliśmy na ten mecz. Pamiętam nawet, że siedzieliśmy na sektorze O na stadionie Skry przy Wawelskiej. Tłumy ludzi, piękna pogoda. Jak ci zawodnicy wyjechali na tych pięknie lśniących chromem motocyklach na tor, to było coś pięknego. Podjechali pod start, puścili sprzęgła, a ja oczy zamykam, bo byłem pewien, że będzie wypadek. Otwieram oczy, a oni jadą dalej i tak jakoś inaczej skręcają. Pamiętam, wtedy pierwszy raz widziałem żużel i Petera Crevena, który bardzo szybko mówił po angielsku do dziennikarza. W każdym bądź razie, byłem zafascynowany tym sportem.

Potem przyjechałem do domu. Mieliśmy taki motocykl u siebie, przedwojennego Sachsa Wanderera 100, jeszcze z pedałami, i na nim zacząłem sobie jeździć. Próbowałem tak jeździć jak ci żużlowcy. Trenowałem na miejscowym stadionie. Raz czy dwa udało mi się nawet wejść w miarę w łuk, ale pogonili mnie miejscowi piłkarze, bo im trochę boisko „poharatałem”, jak się do tego łuku rozpędzałem. Powiedzieli mi, że jak jeszcze raz mnie zobaczą, to mi nogi z pewnej części ciała powyrywają. Później, w 1957 roku, pojechałem na Skrę Warszawa i zapisałem się do szkółki. Chętnych było wielu, motocykl jeden. Chyba tylko raz się wtedy przejechałem na motocyklu. Sprzętu tak naprawdę nie było. Trening na żużlu się kończył jak ktoś „przywalił” w bandę, urwał się łańcuch czy jak stanął silnik i motocykl nie nadawał się do dalszej jazdy. Później Janusz Suchecki namówił mnie na przenosiny do Legii. Tam już była paka. Dwóch Kaiserów, Paweł Waloszek, Bronek Rogal czy Czesław Kraska. Legia była dobrze zorganizowana i, jak na ówczesne czasy, bogata. Na treningach korzystaliśmy ze stadionu Skry. Zawodnicy dojeżdżali na Skrę sami, a sprzęt dowożono ciężarówką. Tor był w kształcie podkowy i, wie pan, był on bardzo fajny do żużla. Wtedy też, jak wracaliśmy z treningu, to widziałem jak przejeżdżał, w otwartej limuzynie, Prezydent Stanów Zjednoczonych, Richard Nixon, który akurat gościł w Polsce. Później Skra kazała mi wrócić do nich i na zgrupowaniu w Siedlcach zrobiłem licencję zawodniczą. Oprócz mnie, zdawało chyba dwóch czy trzech chłopaków. Tor to były wtedy „kartofle” straszne, bo egzamin na licencję był po meczu ligowym. 

Bydgoszcz 

Po jakimś czasie, zamknęli sekcję żużlową w Skrze i w Legii. Zacząłem się zastanawiać, co dalej. Myślałem o Lublinie, ale babcia znów powiedziała. że najpierw trzeba skończyć naukę, a później jakiś tam żużel. Przez przypadek pojechaliśmy w odwiedziny do rodziny do Bydgoszczy. Janusz Suchecki wcześniej też mnie na tę Bydgoszcz namawiał. Mówił, że to bardzo dobrze zorganizowany klub. Więc przy okazji tych odwiedzin „zahaczyłem” o klub i… zostałem na dobre. Wtedy rządził tu Bronek Ratajczyk. Paka była niesamowita. Mietek Połukard, Edek Kupczyński, dwóch Switałów. Ostatecznie w sierpniu 1963 roku przeniosłem się do Bydgoszczy. Miasto bardzo mi się spodobało. Klub z Bydgoszczy był wtedy fantastycznie zorganizowany. Był sprzęt, był fajny, jeszcze czarny, tor. W 1964 roku miała miejsce przebudowa toru i długo nie startowaliśmy. Zdobyliśmy medal, ale ja chyba pojechałem wtedy jeden czy dwa mecze. Mną na początku opiekował się Edward Kupczyński, który tłumaczył mi, na czym ta jazda na żużlu polega. Z Kupczyńskim i Mietkiem Połukardem najczęściej jeździłem w parze. Nauczycieli miałem godnych, powiem panu. Mietka wcześniej znałem jako gwiazdę. Pamiętam, w 1959 roku był na okładce Trybuny Ludu. Kojarzę też, że w 1959 roku Połukard z Kupczyńskim przyjechali na Skrę i wtedy ich widziałem. Szok był niesamowity. Przyjechali Mercedesem 300 SL chyba. To było wtedy dla mnie wielkie wydarzenie, że widziałem na własne oczy Mietka Połukarda. Nie zdawałem sobie sprawy, że nasze drogi spotkają się właśnie w Bydgoszczy. W Bydgoszczy zdobyliśmy jeszcze srebrny i złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Te lata zawodnicze to była dla mnie fantastyczna przygoda. Wspominam je bardzo miło. To na czym polega cały żużel wytłumaczył jednak Jan Malinowski, jak miałem chyba ze trzydzieści lat. Wie pan na czym polega naprawdę żużel? Żużel to taki sport, w którym zawodnik musi myśleć i jeszcze więcej pracować. To jest recepta na sukces, taka prawdziwa. Do tego dochodzi to, aby uczyć się ze sprzętem jak najwięcej pracować samemu. W Bydgoszczy się zakochałem i w niej zostałem. Mamy tu wszystko. Ledwo pan się z Bydgoszczy ruszy, a ma pan już lasy czy jeziora. Jest też przepiękne stare miasto. 

Szacunek 

Wtedy też były inne czasy jeśli chodzi o żużel. Wszyscy się wzajemnie szanowali, bardziej aniżeli dzisiaj. Ja do dziś mam wielu przyjaciół, bo na torze byliśmy rywalami, ale poza torem stanowiliśmy jedną wielką rodzinę. Pamiętam derby z Toruniem. Bywało, że przed meczem przychodzili kibice i mówili, że tego i tamtego trzeba wsadzić w płot. Jak ja to słyszałem to mnie ciarki przechodziły. Otwarcie wtedy mówiłem, żeby wszyscy zrozumieli, że mecz to mecz, ale poza nim jesteśmy serdecznymi kolegami. Inna sprawa, że jak słucham czy czytam, że niektórzy zawodnicy obecnie nie są zbytnio chętni do startowania w barwach narodowych… Obojętnie jakiej to wagi spotkanie dla sportowca, nie ma nic wspanialszego, aniżeli reprezentowanie swojego kraju. Ja kiedyś startowałem jako rezerwa toru w eliminacjach światowych i to było coś bardzo ważnego. Później, jako trener kadry, dzwoniłem do zawodników z powołaniami i jeden nie miał sprzętu, drugi nie miał czasu i tak dalej. Inne czasy były kiedyś. To jest tak, jak mówi Janek Krzystyniak – start z orłem na piersi to przeogromne wyróżnienie. Reprezentuje się nie klub, nie siebie, a Polskę. Boję się, że co niektórym pieniądze w głowach poprzewracały.

Trener 

Spędziło się trochę lat jako trener. Wielu kojarzy mnie nawet bardziej jako trenera aniżeli zawodnika. Była Bydgoszcz i wywalczenie złotego medalu. Były Gniezno i Wrocław. Pracowałem również z kadrą juniorską i seniorską. Najlepiej, powiem panu, wspominam pracę z kadrą juniorską. To byli wtedy ludzie, którzy mieli ambicję i chcieli coś osiągnąć. Oni chcieli po prostu zrobić wynik, coś w tym sporcie zdobyć i w dużej mierze im się to udało. Był między innymi Jarek Olszewski, Sławek Dudek, Szymkowiak czy niesławny Błażejczak. Był jeszcze Rafał Wilk, który odniósł kontuzję i ze swoim zacięciem oraz pracowitością został mistrzem olimpijskim. 

Z kadrą seniorską to były te niesławne mistrzostwa drużynowe w Poole w 2004 roku, kiedy przed finałem trzeba było sprzęt odesłać, a otarliśmy się o pudło. Czemu tak się stało? Do dzisiaj nie wiem. Musieliśmy jechać na sprzęcie drugiego garnituru, bez mechaników. Chyba nikt w Polsce na nas nie liczył. 

Dzisiejszy żużel 

Żużel podoba mi się po dziś dzień. Jak zdrowie pozwala, to i na stadion się wybieram, jak jest okazja. Żużel kocha się do końca życia. Z tego się nie wyrasta. To tak, jak pan kocha pisanie. Pisał pan jako młody chłopak we Wrocławiu, pisze pan teraz, jako dorosły facet, i na emeryturze też będzie pan pisał. Gwarantuję. Po prostu zawsze się pasję kocha, a jak się coś kocha to się dobrze tę pracę wykonuje. Dziś jest inny żużel aniżeli kiedyś. Przeszliśmy z bardzo przyczepnych torów do torów twardych i płaskich jak stół. To jest zabawa w żużel. Jest dziurka na torze i robi się wielkie larum. Wielu obecnych zawodników śmieje się i zastanawia, jak można było za naszych czasów jeździć z takimi szerokimi kierownicami. Ciekaw jestem, jak dzisiaj by pojechali z krótką kierownicą na tak przyczepnych torach, na których myśmy startowali. 

Życzenia 

Czego można mi życzyć w 80. urodziny? Życzcie mi zdrowia i jak najszybszego końca pandemii. Ja z kolei życzę wszystkim kibicom zdrowia, emocji i jak najszybszego powrotu żużla. Panu i Wojtkowi życzę dalej tak dobrej pracy, jaką robicie. Dziękuję wam za pamięć, właśnie odpisuję Wojtkowi na życzenia. Pozdrawiam serdecznie.

Opracował: ŁUKASZ MALAKA