Mateusz Szczepaniak fot. Mateusz Dzierwa
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Czarny, grudniowy komunikat o możliwości zawieszenia rozgrywek w sezonie 2010 długo odbijał się czkawką w klubach żużlowych. Nie dlatego, że przeszła, jak armagedon, fala bankructw, a rozgrywki rzeczywiście zawieszono. Wbrew pozorom, z powodu zamiecenia problemu, pod samorządowy najczęściej dywan. 

Wydawało się, że wówczas nadszedł czas najwyższy, by „Ośmiu Wspaniałych” powiedziało jednym głosem, co czeka kibiców w nowym sezonie. By ograniczyli restrykcyjnie wydatki, znaleźli metody obniżenia kosztów i przestali romantycznie, przy tym buńczucznie wymachiwać szabelką za cudze pieniądze.

Tak się nie stało. Media komentowały poczynania, a raczej ich brak, z sobie właściwym sarkazmem. Gazeta Lubuska na przykład, pisała:

– Za oświadczeniem (o zawieszeniu rozgrywek – dop. red), nie poszły bowiem wspólne wyjaśnienia czy wspólne propozycje rozwiązania problemów. Szczególny nacisk kładę na słowo – wspólne. W ostatnich dniach największe poruszenie w gabinetach prezesów wywołał nie kryzys gospodarczy, nawet nie skaczący kurs euro czy zaglądająca przez okna wiosna, a publikacje prasowe. Publikacje dotyczące kłopotów finansowych środowiska żużlowego. Ktoś skrzętnie wyliczył ile komu brakuje w klubowej kasie, czyli pokazał tych, którzy zaplanowali żużlowe życie ponad stan. Larum podniosły kluby, które w artykule znalazły się pod kreską. Dostało się autorowi, dostało się gazecie i wydawcy. Było coś o informacjach wyssanych z palca i innych takich. Pojawił się nawet pomysł, by sprawa znalazła rozstrzygnięcie w sądzie. Taka fajna reklama dyscypliny przed sezonem.

Czarny PR, czy raczej nasilająca się czkawka, stała się przyczynkiem do pociągnięcia tematu w mediach.

Rafał Darżynkiewicz komentował: – Pomysłów na leczenie jest dokładnie osiem. Każdy z prezesów-lekarzy zaprezentował swoją receptę, oczywiście w mediach. Gdyby tylko na receptach się kończyło. Przy paru receptach znalazły się także załączniki, opisujące przebieg choroby i powód jej powstania. Najczęściej wskazywano innych prezesów-lekarzy. Jutro czas na konsylium. Wszyscy chcą poznać właściwą diagnozę i otrzymać jedną receptę.

Niestety na chciejstwie dziennikarzy się zakończyło, a publiczny szantaż o rzekomym zawieszeniu rozgrywek, okazał się li tylko prostym, żeby nie rzec prostackim wybiegiem, obliczonym na wywołanie presji na samorządowcach. Ci zaś, bo to do nich najczęściej wyciągano ręce, ostatecznie sypnęli wspólnym, nie swoim przecież, groszem i „sprawa” ucichła. Ucichła, ale nie przestała istnieć.

Sezon zasadniczy w PGE Ekstralidze to nadal 56 spotkań. Te mecze rozgrywane miały być od kwietnia do sierpnia. Niby dużo, ale co to jest przy przedsezonowych planach marcowych. Przez dwa tygodnie, bo pierwsze sparingi zaplanowano nawet na 14 marca – miało odbyć się 28 spotkań. Niektórzy mieli się ścigać sześć razy, inni skromniej.

Jeśli rzeczywiście to już wiosna, to w najbliższych dniach czekała nas iście końska dawka przedsezonowych meczów. Jeśli do tego dodamy kilka turniejów, to zapowiadał nam się gorący marzec. 

Te przedsezonowe próby mogły być ciekawą przymiarką do zasadniczej rywalizacji. Przecież w większości przypadków, w próbnych galopach nie uczestniczyłyby zagraniczne gwiazdy. Ich miejsce zajmowaliby zawodnicy drugiego planu, czasem tacy, którzy o występie w ligowym meczu mogą tylko pomarzyć. Jeśli rzeczywiście czeka nas głęboki kryzys, czyli okrojone budżety na bieżący sezon, to może warto przyjrzeć się tym, którzy już niedługo mogą stanowić o sile naszych zespołów. Zawsze koszula bliższa ciału. Jeśli więc, wzorem planów w Szwecji, liga miałaby jechać wyłącznie przyodziana w krajowy garnitur jeźdźców, to czas sondować rynek, póki co „na sucho”.

Poziom sportowy może będzie niższy, ale emocje te same. W końcu ci z drugiego czy nawet trzeciego szeregu też jeżdżą w lewo, też spalają metanol i też chcą wygrywać, a kosztują mniej.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI