Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jeśli komuś wydaje się, że będziemy wędrować z opowieściami po żużlowym światku, jest w błędzie. Wszystkie te osoby i wydarzenia wiążą się z krótkim, acz barwnym, pojawieniem się na mapie speedwaya śląskiej Czeladzi. Od zawsze ligowy prym wiódł w tym regionie rybnicki ROW, dzielnie wspierany przez świętochłowiczan, którym poświęciłem materiał kilka miesięcy temu. To jednak nie jedyne śląskie miejsca, w których warczały żużlowe rumaki. Niektóre, jak Czeladź, choć startowały relatywnie niedługo, zapisały się w pamięci nie tyle z racji sportowych wyczynów swych reprezentantów, co z powodu, nazwijmy to najoględniej, poboczy sportu.

Siemianowice – Będzin – Sosnowiec. To pośrodku tego trójkąta leży Czeladź – niewielka miejscowość nad rzeką Brynicą. Jest najstarszym miastem w Zagłębiu Dąbrowskim. Prawa miejskie otrzymała już w XIII wieku. Czemu o niej? Ano temu, że w latach 50-tych, przez całą niemal dekadę, warczały tam silniki motocykli. Najpierw maszyn przystosowanych, a potem głównie rodzimych, rzeszowskich FIS-ów. Jak więc to było z tym czeladzkim żużlem?

W 1948 roku PZM przeprowadził eliminacje do ligi żużlowej, w których wzięło udział szesnaście wytypowanych klubów. Tamże wystartował również team z rzeczonej Czeladzi. Jednak początki sekcji motocyklowej w tym mieście to rok 1947. Debiutanckie próby miały miejsce w klubie BKS Brynica, który rok później, jak można się dowiedzieć z artykułu Krystyny Górnej, pasjonatki żużla, zamieszczonego w „Zeszytach Czeladzkich”, połączył się z CKS-em w KS Górnik Czeladź. W nowo utworzonym zespole znalazło się miejsce dla sekcji motorowo-żużlowej, której czołowymi postaciami byli późniejsi ligowcy – Dominik Gracyalny oraz Józef Herman. Pierwszy z nich był mistrzem Śląska w klasie 250 ccm. Obaj zaś, wówczas będący pierwszoplanowymi postaciami rajdów motocyklowych w kraju, w przyszłości zostali filarami żużlowego Górnika. Tamtejsza drużyna występowała w okręgowej lidze maszyn przystosowanych, odnosząc w niej spore sukcesy, naturalnie na miarę swoich czasów, realiów sprzętowych i owych rozgrywek. Żużlowcy z Czeladzi rywalizowali z drużynami m.in. z Rybnika, Cieszyna, Świętochłowic czy Częstochowy. Zdarzały się nawet sukcesy, w postaci pojedynczych wiktorii nad czołowymi zawodnikami ze zdecydowanie bardziej rozwiniętych i utytułowanych ośrodków. Obok wymienionej wcześniej dwójki, najzacniejszymi reprezentantami Górnika byli w tamtych czasach Waldemar Szczechla czy Mirosław Kolenda.

Zmierzch zawodów na motocyklach przystosowanych nie zniweczył planów i ambicji czeladzkich działaczy związanych z żużlem. Drużynę Górnika zgłoszono do rozgrywek ligowych w sezonie 1956. Mało kto wie, ale to jeszcze w barwach Brynicy próbował sił w jeździe na żużlu Jan Ciszewski, którego krótką przygodę zakończył solidny dzwon, po którym najsłynniejszy, telewizyjny sprawozdawca sportowy przynajmniej dwóch dekad poprzedniego wieku, zajął się prowadzeniem zawodów żużlowych w roli… spikera. Niestety jedynie strzępy informacji, które dotrwały do naszych czasów, pozwalają stwierdzić, że klub z Czeladzi uczestniczył w onych latach w rozgrywkach regionalnych. Sezon 1950 na pewno spędził w okręgu katowickim ścigając się z rezerwami Budowlanych Rybnik i Unii Cieszyn. Jaka była kolejność i wyniki rozgrywanych wówczas trójmeczów – tego współcześnie nie sposób odtworzyć.

Przyszedł jednak rok 1956 i jak wspomniałem, motocykle w wydaniu ligowym ponownie pojawiły się w Czeladzi. Pojawiły się to dobre określenie. Miłość do szlaki musiała być w narodzie spora, bowiem pierwsze motocykle FIS na potrzeby II ligi grupy Południe, do której przydzielono czeladzian, zostały zakupione z… prywatnych pożyczek zaciągniętych przez górników kopalni „Czerwona Gwardia”. Debiutancki sezon nie należał do zbyt udanych. Zespół w 14 potyczkach nazbierał raptem 6 oczek. Interesującym wydarzeniem tamtego okresu była z pewnością, towarzyska potyczka z klubowym rywalem z zaprzyjaźnionej Czechosłowacji, na którą – tutaj jeszcze raz przywołajmy zapiski z „Zeszytów Czeladzkich” – zamontowano sztuczne oświetlenie toru żużlowego. Widać jak się chce – to można.

Następny rok team z Zagłębia spędził w III lidze ze względu na kolejną, i nie ostatnią, reformę rozgrywek. Najwyraźniej ówcześni działacze, podobnie jak dzisiejsi, uwielbiali majstrować przy regulaminach i bez przerwy coś „udoskonalali”. Sezon 1957 był dla drużyny nawet dosyć udany. Czeladzianie wygrali grupę Południe III ligi, co oznaczało promocję o stopień wyżej. Trzon zespołu tworzyli w owym czasie, obok wymienionych już tutaj Gracyalnego, Hermana, Szczechli i Kolendy, także Stanisław i Michał Czerny, Józef Fijałkowski, Witold Kamiński oraz Janowie Bogolubow i Wiśniewski.

Kolejny rok przyniósł zmianę nazwy zespołu na CKS. Czekano nań z niecierpliwością i wielkimi nadziejami. Niestety. miast chwały i zapisania złotymi zgłoskami w annałach speedwaya, sezon 1958, mimo iż rozpoczęty z przytupem, zakończył się skandalem na niebywałą skalę. A zaczęło się optymistycznie. Drużynę wzmocnił doświadczony rybniczanin, będący już u schyłku kariery, Paweł Dziura. Jednak to właśnie on, wielokrotny medalista Drużynowych Mistrzostw Polski i finalista indywidualnych mistrzostw kraju, przy aktywnym „współudziale sprawczym” najbardziej krewkich kiboli, takoż… działaczy klubu i milicjantów, stał się prowodyrem owego, ogólnopolskiego skandalu. 6 czerwca 1958 roku podczas meczu z Kolejarzem Rawicz grupka działaczy, aktywnie i agresywnie wspierana przez kibiców, wparowała na tor i… usunęła ze startu zawodnika gości, Jana Kolbera. Ich zdaniem bowiem, której to opinii nie chciał niestety podzielić arbiter, Kolber powinien zostać z tego wyścigu wykluczony. Mniej więcej miesiąc później, rozochoceni najwyraźniej poprzednim „sukcesem”, działacze i kibice postanowili kontynuować „dzieło”. Podczas potyczki z Tramwajarzem Łódź najpierw „tylko” gwałtownie, acz stanowczo, protestowali po wykluczeniu „ich” Kamińskiego. Potem jednak Paweł Dziura został przez arbitra wykluczony za zerwanie taśmy. A że kozak z Dziury był zacny, nie tylko na torze, bo już w Rybniku poznali nieustępliwość, waleczność i szaloną ambicję zawodnika, to i nie zamierzał zjechać z toru do parku maszyn. Po wyścigu, dziarskim krokiem udał się na wieżyczkę, z zamiarem dosadnego przekazania sędziemu co o nim myśli. Wieżyczka została otoczona rozentuzjazmowanym, agresywnym tłumem kibiców, sypały się pogróżki, dziś nazywane groźbami karalnymi. To jednak nie wszystko. Po zawodach Dziura zażądał okazania przez sędziego licencji. Tu już musiała wkroczyć do akcji milicja. Myliłby się ten, kto przypuszczałby, że interwencja odniosła skutek. Milicjanci, owszem, wkroczyli, nie po to jednak by arbitra chronić. Miejscowi funkcjonariusze przeprowadzili sędziemu… test trzeźwości. Arbiter oczywiście niczego nie wydmuchał. Za to żużlowe władze postąpiły kategorycznie i surowo wobec sprawców, wydmuchując Czeladź z żużlowego światka. Stadion został zamknięty, a drużynę karnie wycofano z rozgrywek. Dotychczasowe wyniki spotkań także zostały anulowane. Sam Paweł Dziura otrzymał karę zawieszenia aż na trzy lata, co w praktyce zakończyło karierę niemal czterdziestolatka.

Ten skandal był więc niesmacznym zwieńczeniem barwnego epizodu Czeladzi w sporcie żużlowym. Po słabych następnych sezonach czeladzian, w których zajmowali ostatnie miejsca w swoich ligach, CKS wycofał się w trakcie rozgrywek 1960. Sekcja żużlowa została rozwiązana i ten stan nie zmienił się do dziś. Kilku tamtejszych zawodników kontynuowało jeszcze przygodę z czarnym sportem. Mirosław Kolenda startował na szlace dla krakowskiej Wandy, Michał Czerny zasilił Kolejarza Opole, natomiast Krystian Fołtyn ścigał się z niezłymi wynikami w Świętochłowicach.

Krótką czeladzką przygodę z ligowymi torami zakończył więc ostatecznie ów skandal, tyleż spektakularny, co nie przydający chwały. Przyczynił się do niego mocno, wykonując niedźwiedzią przysługę, prowokujący do agresji, lokalny matador, wówczas już kończący karierę, Paweł Dziura. Także jednak działacze i lokalni kibole dorzucili swoje trzy grosze, bowiem łatwo, zbyt łatwo i bez liczenia się z konsekwencjami, pozwolili się sprowokować, postanawiając zmienić profesję i… zająć się sędziowaniem zawodów, a wręcz samosądami na arbitrach. Co istotne, miejscowi milicjanci też dołożyli swoje, ponieważ kiedy należało właściwie reagować, sami uwikłali się w konflikt po stronie „swoich” i w ten sposób… nie pomogli, najdelikatniej rzecz ujmując.

4 komentarze on Żużlowy epizod Jana Ciszewskiego. Co przeskrobał Paweł Dziura?
    Samorząd dokłada cegiełkę do upadku ROW-u? | PoBandzie
    2 Nov 2020
     9:12am

    […] Żużlowy epizod Jana Ciszewskiego. Co przeskrobał Paweł Dziura? […]

    zbigmar57
    11 Nov 2020
     12:10pm

    Brawo, brawo nareszcie coś o żużlu w Czeladzi. Było ciekwie, mało co pamiętam ale jednak.

Skomentuj

4 komentarze on Żużlowy epizod Jana Ciszewskiego. Co przeskrobał Paweł Dziura?
    Samorząd dokłada cegiełkę do upadku ROW-u? | PoBandzie
    2 Nov 2020
     9:12am

    […] Żużlowy epizod Jana Ciszewskiego. Co przeskrobał Paweł Dziura? […]

    zbigmar57
    11 Nov 2020
     12:10pm

    Brawo, brawo nareszcie coś o żużlu w Czeladzi. Było ciekwie, mało co pamiętam ale jednak.

Skomentuj