Foto: Wilki Krosno
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Miniony sezon miał być sezonem na przetrwanie dyscypliny i tak naprawdę za cud można uznać to, że udało nam się go w całości odjechać. Tuż po jego zakończeniu pandemia koronawirusa ponownie przybrała na sile. W tych trudnych czasach wszyscy, a głównie zawodnicy, musieli zacisnąć pasa i zejść z finansowych oczekiwań. Tak przynajmniej było mówione przed startem sezonu. Mieliśmy renegocjacje umów z zawodnikami i tym podobne historie. Okazuje się jednak, że pandemia niewiele zmieniła w umysłach środowiska żużlowego, które nadal działa w myśl zasady „hulaj dusza, piekła nie ma”. Co najgorsze, prym zaczynają w tej zabawie wieść sami działacze klubów, którzy mamią zawodników gruszkami na wierzbie.

Zaimponował mi prezes Wilków z Krosna – Grzegorz Leśniak, który jako pierwszy poinformował wszem i wobec, że jego klub jest rozliczony z zawodnikami od A do Z i gotowy do procesu licencyjnego na sezon 2021. Tym publicznym oświadczeniem sternik beniaminka pierwszej ligi zamknął usta tym wszystkim, którzy obawiali się, że wysokie zwycięstwa jego drużyny nadwyrężą i zachwieją budżet klubu. Jak widać, tam wszystko było wyliczone w tym roku  do ostatniego miejsca po przecinku i chwała za to. Prezes Leśniak to pozytywny przykład. Wszystko wskazuje na to, że tylko Wrocław, Krosno i Gorzów panują nad swoimi  finansami. Coś mało jednak jak na blisko dwadzieścia drużyn w Polsce. 

Przejdźmy jednak do przypadków bardziej komediowych. Odezwał się ostatnio jeden z zagranicznych zawodników, który zaczął szukać porady, jaki klub w Polsce wybrać. Ma „biedak” taki natłok ofert, że nie może się chłop zdecydować, gdzie ostatecznie w Polsce zakotwiczyć. I tu zaczyna się komedia. Okazuje się bowiem, że najbardziej intratną propozycję startów otrzymał on nie z klubu eWinner 1. Ligi, gdzie nawet umiejętnościami by pasował, ale z klubu drugoligowego, którego zawodnicy już po dwóch kolejkach minionego sezonu płakali, że nie mają żadnych wypłat, bo kasa pusta. Zawodnicy, którzy w latach 2018-2019 w ów klubie startowali rozliczeni za swoją pracę nie zostali do dziś, a prezes dalej przebija niczym w pokerze oferty klubów pierwszoligowych. Co najlepsze, ów prezes parę tygodni temu w rozmowie narzekał, jak to ciężko spiąć mu koniec z końcem. Nagle się okazuje, że kusi świetnymi zarobkami kolejnych zawodników, tym samym totalnie psując rynek innym prezesom, którzy są bardziej powściągliwi i zachowują większy realizm w składaniu obietnic. Skąd zawodnik X ma wiedzieć, że 800 złotych w kieszeni za punkt na drugoligowym froncie jest lepsze od 1600 oferowanych na papierze, ale nie finalnie w realu. Tym samym, uczciwy działacz, który mówi: „stać mnie na 800 i tyle na pewno dostaniesz” nie ma szans w starciu z innym działaczem „fantastą”. Wyścig o zawodnika z góry skazany jest na niepowodzenie. Uczciwy przegrywa. 

Jest też jeden prezes na froncie pierwszoligowym, który bawi się w grę „Ja zaoferuję Wam najwięcej”. Propozycji złożył chyba z dwadzieścia i to takich, na które sami zawodnicy patrzą z lekkim niedowierzaniem. No, bo powiedzcie sami czy, niczego nie ujmując zawodnikowi, Antonio Lindbaeck wart jest ponad dwustu tysięcy za podpis? Ciekawostka – aktualni zawodnicy ów klubu cierpliwie czekają aż zostaną za miniony sezon do końca rozliczeni. Jest jeszcze jeden ośrodek żużlowy, który najwyraźniej wróci do lat świetności. Jego działacze twierdzą, że mają obiecane rekordowe wsparcie z miasta. W granicach miliona. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ów miasto jasno wypowiada się w mediach, że będzie cięło wydatki na sport w dobie COVID-19. Nie rozumiem osobiście, jak w dobie pandemii ktoś może wierzyć, że nagle z miasta dostanie wsparcie parę razy większe aniżeli do tej pory. Klub jednak wie lepiej i robi ostrą łapankę na zawodników. Oferując tysiące złotych potencjalnym nowym zawodnikom zapomina o swoich żużlowcach, którzy nie otrzymali jeszcze wszystkich obiecanych  środków na… przygotowanie do sezonu 2020. Kwestie punktówki pomijam. Na tych kilku pierwszych z brzegu przykładach widać, że pandemia niewiele zmieniła w podejściu działaczy do finansów, a co więcej niczego nie nauczyła. Zastaw się, a postaw się – nadal jak najbardziej aktualne w pandemicznym żużlu.  

Żeby nie było tylko na działaczy. Głupieją też w pandemii zawodnicy. Jeden z pierwszoligowców usiadł do maila i postanowił powysyłać swoje oferty do konkurencyjnych klubów. Trzeba mu przyznać, że sezon w pierwszej lidze miał nienajgorszy ale d… też swoją jazdą kibicom nie urywał. Kwotę za podpis podniósł w stosunku do sezonu 2020 jedynie trzykrotnie. Obecnie oczekuje jedynych… 150 tysięcy złotych za podpis, płatnych maksymalnie w dwóch ratach, a za punkt zadowoli go jedyne 2500 złotych. Zdążył jeszcze dopisać parę innych oczekiwań od potencjalnego nowego pracodawcy. Zażądał między innymi odzieży teamowej w ilości dziesięciu sztuk…

Jak więc widać, w dobie pandemii nic się w kuluarach kontraktowych nie zmieniło. Jedni, jak co roku, udają, że zapłacą, drudzy obiecują, że za krocie pojadą na odpowiednim poziomie. Kto na tym przegrywa najbardziej? Niestety Ci, którzy mierzą siły na zamiary i nie obiecują gruszek na wierzbie. W starciu ze złotoustymi krezusami są na rynku transferowym bez szans. Najbardziej smutne jest jednak to, że życie nic nie uczy zawodników. Większość z nich nadal nie potrafi odróżnić fantazji od realiów.

4 komentarze on Żużlowe obostrzenia, czyli nic się zmienia. 150 tysięcy za podpis
    Expert
    25 Oct 2020
     6:44pm

    Czyli wszystko po staremu i nikt niczego nie widział, nie wyłączając komisji licencyjnej. A na końcu ten czy inny prezes powie do zawodnika: Graliśmy uczciwie. Ja oszukiwałem, ty oszukiwałeś, wygrał lepszy.

Skomentuj

4 komentarze on Żużlowe obostrzenia, czyli nic się zmienia. 150 tysięcy za podpis
    Expert
    25 Oct 2020
     6:44pm

    Czyli wszystko po staremu i nikt niczego nie widział, nie wyłączając komisji licencyjnej. A na końcu ten czy inny prezes powie do zawodnika: Graliśmy uczciwie. Ja oszukiwałem, ty oszukiwałeś, wygrał lepszy.

Skomentuj