W 1976 roku na Stadionie Śląskim w finale światowym wystąpił między innymi Peter Collins. Był on jednym z faworytów do wywalczenia złotego medalu. Nic zatem dziwnego, że w „złotych” czasach angielskiego żużla wielu angielskich fanów chciało obejrzeć chorzowski finał na żywo. Możliwość taką stworzyły biura podróży Warnersports oraz Gray Green Travel, które wspólnie zorganizowały wyjazd do Polski specjalnym pociągiem. Na jego pokładzie znalazło się blisko ośmiuset kibiców żużla. Pociąg swoją podróż zaczynał na londyńskiej stacji Liverpool Station, a kończył na dworcu w Katowicach.
– Byłem na pokładzie pociągu wśród kilkuset fanów, którzy wybrali się w ten sposób do Chorzowa. Firmę jednego z organizatorów Warnesports prowadził Danny Leno. Leno swoją karierę w żużlu rozpoczął od sponsorowania turniejów indywidualnych na Hackney, a potem sponsorował Michaela Lee. W latach siedemdziesiątych coraz więcej angielskich fanów wybierało się na finały do wschodniej Europy. Warnersports w 1976 roku uwagę kibiców skupił kampanią reklamową. Podróż pociągiem z Londynu do Polski to było coś niezwykłego i atrakcyjnego. Ja miałem szesnaście lat, właśnie ukończyłem szkolę i mama zarezerwowała mi bilet w cenie 44 funtów (odpowiednik obecnych 440 funtów -dop.red.). Pamiętam, że każdy z uczestników na drogę dostał najnowszy numer Speedway Star i Speedway Mail. Do tego była torba z okazjonalnym proporczykiem i czapką – mówi nam znany angielski dziennikarz Tony McDonald.

Nie tylko dorastający Tony McDonald miał ochotę na przejażdżkę „żużlowym pociągiem”. Podobne plany miało ponad ośmiuset kibiców mieszkających w Anglii.
– Ostatecznie skończyło się to tak, że musieliśmy dodać cztery dodatkowe wagony do naszego pociągu. Były z tym problemy. Usłyszeliśmy, że będziemy najdłuższym pociągiem osobowym w Europie, a aby sam skład wagonów normalnie się poruszał, konieczne będą dwie lokomotywy – wspominał na łamach Speedway Star Leno.
Angielscy kibice żużla wybierając się do Chorzowa mogli naocznie zobaczyć wówczas różnicę pomiędzy blokiem wschodnim, a zachodnim Europy.
– Na przejściu między zachodnimi, a wschodnimi Niemcami zostały zmienione lokomotywy. Jedną z nich była ogromna rosyjska Delta 9. Plan podróży oddawał nastrój tamtych czasów. Gdy tylko wjechaliśmy do Niemiec wschodnich, zobaczyliśmy jałowe pola i wszystko wokół wyglądało szaro i biednie. Widać było na granicy pasy zaoranej ziemi, czołgi, wozy opancerzone i sporą ilość żołnierzy. Po przejechaniu stacji Berlin Charlottenburg naszym oczom ukazał się Mur Berliński, który ciągnął się na długości 168 km i według naszych przewodników pilnowany był przez czternaście tysięcy strażników z NRD. Kiedy zbliżaliśmy się do stacji Frederichstrasse, zauważyć można było stojących żołnierzy uzbrojonych w karabiny automatyczne. „To jest miejsce słynnego Check Point Charlie. Tutaj urzędnicy celni i imigracyjni z Berlina Wschodniego wsiądą do pociągu, sprawdzając dokumenty.Wjeżdżając do Berlina Wschodniego, zauważycie z kolei bardzo nowoczesne miasto z dramatycznymi budynkami, ale brakuje w nim ważnych rzeczy, takich jak uśmiechnięte twarze, bawiące się i śmiejące się dzieci” mówił nasz przewodnik. Za tranzyt przez Niemcy wschodnie każdy pasażer musiał uiścić opłatę w wysokości pięciu marek – wspominał.

„Żużlowy” pociąg z Berlina przez znane pasażerom z żużla Wrocław i Opole dotarł do Katowic.
– Na stadionie siedzieliśmy z blisko stutysięcznym tłumem pomiędzy startem, a pierwszym łukiem. Stadion był tak duży, że ciężko było wszystko dostrzec. Doping był ogłuszający, kiedy wygrywał Cieślak czy nasz ulubieniec z Hackney, Plech. Co ciekawe, kiedy na torze pojawiał się Muller, gwizdom nie było końca. Kiedy Niemiec upadł, miejscowi kibice nie mogli powstrzymać radości z jego nieszczęścia. Pomimo, że od zakończenia wojny minęło nieco ponad trzydzieści lat, w tej części świata emocje z nią związane wciąż były żywe. Oczywiście kibice Hackney dopingowali również Zenona Plecha. Po wygranej Collinsa świętowaliśmy rosyjskim szampanem, którego kupowaliśmy za równowartość dwunastu funtów – dodaje uczestnik wyjazdu.

Najdłuższy „żużlowy” pociąg powojennej Europy w drogę powrotną wyruszył w niedzielę o godzinie 22. Poniedziałek uczestnicy mogli spędzić w Berlinie Zachodnim, a wieczorem udali się w dalszą drogę do Londynu.
– Było to, myślę, dla wszystkich niesamowite przeżycie. Podróż z Londynu, pociągiem, na żużlowy finał do Polski to było coś naprawdę niezwykłego. Nie wszyscy jednak rozumieli tę atrakcyjność. Kilka tygodni po powrocie do Anglii starałem się o pracę urzędnika. Kobieta, która ze mną rozmawiała poprosiła mnie o paszport i mocno wypytywała mnie o przyczyny wyjazdu do Polski. Być może podejrzewała, że jestem szpiegiem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że moja podróż za żelazną kurtynę była spowodowaną chęcią zobaczenia jak Peter Collins zdobywa mistrzostwo świata. Co ciekawe, pociąg w ostatnim wagonie miał dyskotekę. Był adapter, ale ruch pociągu sprawiał, że igła notorycznie przestawiała się na płytach i DJ musiał puszczać muzykę z magnetofonu. Pamiętam również, że hotel miał fatalne, bo bardzo niewygodne łóżka. Z jedzenia pamiętam czerstwe bułki i marynowane ogórki. W drodze ze stadionu do hotelu w naszym autobusie zabrakło paliwa i musieliśmy go pchać. Aby wjechać w drodze powrotnej do Berlina wschodniego musieliśmy zdjąć z okien flagi Wielkiej Brytanii. W tamtych czasach to był najdłuższy pociąg osobowy w Europie bez dwóch zdań – podsumowuje koleje uczestnik pamiętnego wyjazdu, Graham Warner

Zdjęcia – Tony McDonald
Żużel. Srogie kary dla GKM?! Ostra reakcja po zadymie w Zielonej Górze!
Żużel. Falubaz szoruje po dnie! Madsen położył mecz z GKM-em! (RELACJA)
Żużel. Zwalczył depresję i… mierzy w mistrzostwo kraju! „Chcę być lepszy niż kiedykolwiek”
Żużel. Mecz w Rybniku można było jechać? Stępniewski komentuje
Żużel. Wielka mobilizacja w Zielonej Górze! Ryzykowny plan wypali?
Żużel. Skończyłby dziś 46 lat. Tragiczny wypadek zabrał wszystko