Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dziś prezentujemy drugą część wywiadu z legendą węgierskiego żużla, Zoltanem Adorjanem. O kontuzjach, startach w Grand Prix oraz książce po polsku w poniższej rozmowie. 

 

Zoltan, pytanie z prośbą o szczerą odpowiedź. Dużo zarobiłeś na żużlu podczas swojej kariery?

Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają (śmiech – dop. red.). Całkiem poważnie, to na pewno zarabiałem, ale nie były to pieniądze w jakikolwiek sposób porównywalne do tych, które mamy dzisiaj. Ja zarabiałem, ale też bardzo dużo musiałem inwestować w sprzęt, aby móc konkurować z najlepszymi zawodnikami. Nigdy na nadmiar sponsorów nie mogłem niestety narzekać. 

No właśnie, w swojej karierze z pewnością współpracowałeś z wieloma tunerami. Który z nich Twoim zdaniem był najlepszy?

Samo nazwisko tunera tak naprawdę niewiele znaczy. Podstawową rzeczą jest to, aby zawodnik doskonale się z nim rozumiał i aby tuner wiedział, czego dokładnie jego zawodnik potrzebuje. W mojej karierze współpracowałem z wieloma, ale bez wątpienia numerem jeden był dla mnie Luigi Barath Lajos. Mało kto wie, ale po zakończeniu mojej kariery przygotowywał on doskonałe silniki dla Nickiego Pedersena. 

W czasie swojej kariery startowałeś w wielu klubach. Który z nich uważasz za najlepszy ?

Klubów trochę oczywiście było. Bez wątpienia, jak mam być szczery, to najlepszy był Rzeszów i chyba opuszczenie tego zespołu było jednym z większych błędów w mojej karierze. Tak mi się z perspektywy czasu wydaje. 

W 1991 roku wraz z Sandorem Tihanyi wywalczyłeś brązowy medal mistrzostw świata par na stadionie w niemieckim  Landshut.

Dokładnie tak. To były bardzo dobre zawody w naszym wykonaniu. Pamiętam, że zdobyłem bodajże dwadzieścia jeden punktów i w pierwszych swoich czterech startach trzykrotnie mijałem linię mety na pierwszym miejscu. To był wspaniały dzień dla węgierskiego żużla. 

W swojej karierze miałeś też epizod ze ściganiem się w cyklu Grand Prix

Tak. Jednak wydaje mi się, że raz, byłem już nieco za „stary” na to, aby dawać z siebie wszystko i konkurować z młodszymi zawodnikami, dwa, wtedy był system taki, że się szybko odpadało po „eliminatorach” i tak naprawdę ja najczęściej byłem jednym z tych, którzy najszybciej udawali się pod prysznic. Jeszcze z tego, co pamiętam, podczas Grand Prix w Bydgoszczy miałem kolizję z Sebastianem Ułamkiem i złamałem rękę. 

W Twojej karierze nie omijały Cię kontuzje. Które z nich wspominasz najgorzej?

Tak naprawdę to może nie najgorsza, ale najbardziej uciążliwa była kontuzja, którą odniosłem w 1979 roku na torze w Nyiregyhaza. Miałem złamaną w sześciu miejscach kostkę  i ta kontuzja wiele lat mi dokuczała. Najgorszy wypadek miałem bez wątpienia na torze w Krsko. Po nim byłem przez ponad godzinę nieprzytomny i były obawy o moje życie. 

Jak przywrócić świetność węgierskiego żużla?

Nie ma innej drogi niż szkolenie młodzieży. Jednak czasy nie są takie jak kiedyś i coraz mniej młodzieży interesuje się żużlem. Z tego, co wiem, jest paru chłopaków w Debreczynie oraz okolicach. W przyszłym roku ma ruszyć szkółka żużlowa i jest to to jakiś promyk nadziei na lepsze czasy. 

Ostatnio ukazała się Twoja autobiografia. Czy jest szansa, że będzie można przeczytać ją w języku polskim?

Wydaliśmy autobiografię, w której wspominam swoją karierę i miała bardzo dobry oddźwięk na rynku. Ma dwieście stron, wiele niepublikowanych do tej pory wspomnień oraz zdjęć. Obecnie czynimy starania, aby w przyszłym roku ukazała się w języku polskim. Szukamy w Polsce partnera, który pomoże nam ją wydać. 

Co porabiasz obecnie? 

Prowadzę spokojne, rodzinne życie. Syn, żona są dla mnie najważniejsi. Oprócz tego pracuję jako mechanik i, uprzedzając twoje pytanie, gdyby była taka potrzeba, to na motocykl pokazowo bym jeszcze wsiadł i pewnie nie najgorzej by to wyglądało. 

Dziękuję za rozmowę. 

Dziękuję również i serdecznie pozdrawiam wszystkich kibiców żużla w Polsce.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

PIERWSZĄ CZĘŚĆ WYWIADU Z ZOLTANEM ADORJANEM PRZECZYTACIE TUTAJ