Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku startował w zespole Gwardii Łódź. Na początku XXI wieku był z kolei trenerem Wandy Kraków i odbudowywał jako działacz żużel w Łodzi. O żużlowych przypadkach i o tym, że zawodnikiem można zostać przez przypadek wspomina Zbigniew Rogala. 

 

– Czemu zostałem  żużlowcem? Z czystego  przypadku. Naprawdę. Mieszkałem blisko stadionu. Cała ulica tak naprawdę chodziła na żużel, tylko ja nie. Nie ukrywam, że koledzy się trochę podśmiewali i aż wstyd było, że człowiek nie wiedział wtedy co to jest ten żużel. To były takie czasy, że cała Łódź – proszę mi wierzyć – chodziła na żużel. W pewnym momencie koledzy pokazali mi ogłoszenie o naborze do klubu. Powiedziałem więc im, żeby się trochę oczywiście odgryźć, że ja nie będę kibicował innym, jak oni, ale sam będę jeździł i to mi będą kibicowali – zaczyna wspominki były zawodnik drużyny z Łodzi. 

Jak przyznaje Rogala, na treningi żużlowe wielu się wtedy chciało zapisać. Klub, ogłaszając nabór, musiał liczyć się z setkami chętnych. 

– Poszedłem na nabór. Pamiętam, że były dokładnie 802 osoby chętne na zostanie żużlowcem. Każdy zawodnik klubu dostał do „przesiania” u siebie chyba z trzydziestu chłopaków. Dwa tygodnie ćwiczyliśmy fizycznie, a później na końcu były zajęcia na motocyklu. Ja do tamtej pory na motocyklu nie siedziałem. Motocykl pożyczyłem i oczywiście na oczach ciekawskich kolegów przystąpiłem do zadania. Wjechałem z bramy na tor, przejechałem jakieś slalomy i zostałem przyjęty. Jak się później okazało, miałem drugi wynik w całym naborze. Do dziś mam pamiątkowy dyplom z tej okazji. Trzy miesiące treningów zajęło mi zdanie licencji – opowiada ze śmiechem były żużlowiec. 

Dyplom z okazji zdania licencji

Zbigniew Rogala to jeden z wielu żużlowców, który wielkiej kariery nie zrobił, a największą frajdę dawało mu samo ściganie. 

– Jakimś orłem nie byłem, ale po te sześć – siedem punktów w meczach robiłem. Pamiętam, że raz we Wrocławiu zrobiłem dwanaście punktów. To był mój najlepszy życiowy występ. Licencję zdawałem na torze w Częstochowie i tam też debiutowałem zaraz po licencji w zawodach. W debiucie zrobiłem sześć oczek. W Łodzi startowałem do 1977 czy 1978 roku. Pewnie jeździłbym dłużej, gdyby nie kontuzja… oka. Podczas zawodów coś poleciało z toru i przebiło mi okulary. Gdyby nie to, na pewno bym od żużla nie odszedł. Była operacja oka i co za tym idzie koniec czynnej  kariery – dodaje Rogala. 

Zakończenie zawodów ligowych we Wrocławiu z kompletem punktów miało wpływ na to, że Rogala „wpadł w oko” Jerzemu Trzeszkowskiemu, który widział go we wrocławskim zespole. Milicyjny klub trudno było jednak opuścić .

– Byłem namawiany na Wrocław. Nawet oglądałem tam jakieś mieszkanie. W pewnym momencie sprawa się wydała. Zostałem wezwany do komendanta milicji, przywołany do porządku i tyle z tego Wrocławia było. W Łodzi miałem etat w milicji, ale osiem godzin to ja codziennie w klubie siedziałem. Taka była praca sportowców wówczas w milicji – wspomina nasz rozmówca. 

Oprócz rywalizacji ligowej, nie brakowało zdarzeń poza torem, które do dziś zawodnikowi tkwią w pamięci.

– Bywały różne sytuacje. Te zabawne również, które można opowiedzieć dopiero po latach. Wracało się po meczach do domu. Wiadomo coś tam się piło, a jak zabrakło niekiedy alkoholu, to też problemu nie było. Jako przedstawiciele milicyjnego klubu zatrzymywaliśmy się.  Ubieraliśmy mundury, zatrzymywaliśmy do kontroli samochody, parę mandatów i było za co świętować dalej. Na mecze jeździliśmy bowiem milicyjnymi nyskami, więc całe niezbędne wyposażenie do kontroli drogowej było. Nie brakowało też takich kolegów w zespole, którzy alkoholem wzmacniali się przed meczem – kontynuuje.

– Innym razem zabawna sytuacja wyszła z Cześkiem Kolmanem. Jechaliśmy do Tarnowa na mecz. Czesiek miał na sześć tygodni założony gips. Po jakichś dwóch uparł się, że go ściągnie, a w meczu wystąpi symbolicznie. Ostatecznie wyszło na jego. Ściągnął gips, a nasz lekarz dopuścił go do meczu. W pierwszym starcie Czesiek się wywalił i… założył lekarzowi sprawę, że ten dopuścił go do zawodów. Zrobiła się awantura. Czesiek szybko zapomniał , że sam prosił, aby pokazać się na torze  – śmieje się Rogala.

Pierwszy z lewej Zbigniew Rogala

Do żużla Zbigniew Rogala powrócił po latach. Po zdobyciu uprawnień trenerskich był trenerem między innymi Wandy Kraków oraz prezesem klubu w Łodzi.

– Kraków akurat jak ja tam byłem wycofał się w połowie rozgrywek. Faktycznie wróciłem do żużla w innej roli, ale trudno powiedzieć czy był to powrót udany. Wybrano mnie na prezesa ŁTŻ na walnym zgromadzeniu i starałem się działać. Po roku pojawił się Witold Skrzydlewski. Trochę jeszcze działałem, a później już odszedłem. Dziś na stadion żużlowy zaglądam dwa, trzy razy w roku. Nie chcę oglądać tej „lipy” Pamiętam, że kiedyś Jacek Woźniak – a raczej jego sponsor – miał pretensje, że ściągnąłem Jacka i zastąpiłem młodym zawodnikiem, aby przegrać. Nie wszystkie „akcje” zniknęły z żużla. Powiem Panu jedno, może Pan wierzyć albo nie. Znam prezesa, który płacił swoim zawodnikom, aby przegrywali biegi…  – podsumowuje Zbigniew Rogala.