Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Okres przemiany ustrojowej w Polsce, to z jednej strony mnożące się bankructwa ogromnych, państwowych molochów. Ludzkie dramaty i powstająca strefa ubóstwa. Jak wtedy żartowaliśmy przez łzy, zarabialiśmy zbyt wiele, by umrzeć, lecz za mało by żyć.

Bezrobocie galopowało, zaś plan Balcerowicza zbierał okrutne żniwo na najniższym poziomie wykształcenia i wcześniejszego zatrudnienia. Z drugiej, to był raj dla zorgownych, bądź przedsiębiorczych jak komu wygodnie. Nawet dysponując wysłużoną Nysą, jeżdżąc regularnie do Berlina i przywożąc to, co akurat Aldi oferował w promocji, dorabiano się proporcjonalnie wielkich pieniędzy. Naturalnie w porównaniu ze standardem, nie zaś w skali makro. Później, po paru latach, przyszedł okres zahamowania dla wszelkiej maści pośredników. Rynek się nasycił, a powoli powstawały, głównie jako filie globalnych koncernów, zakłady produkcyjne u nas. Nawet samochody, sprowadzane masowo, zarówno jako wysłużone przyrządy do przemieszczania się, jak też bardziej ekskluzywne, wypasione maszyny, często bez wiedzy poprzednich, niemieckich zwykle, właścicieli, przestawały się opłacać. Jeśli dziś ktoś mówi o Rosji, że to kraj z prawem obowiązującym li tylko teoretycznie, to u nas wówczas wcale nie było lepiej, o ile współcześnie jest.

W takich to okolicznościach przyrody, na przełomie wieków, odbyły się w Toruniu, przy Broniewskiego cztery edycje zawodów Stamir Cup. Czemuż o nich? Bo w porównaniu z ówczesną konkurencją były nie tylko znakomicie obsadzone, doskonale rozpropagowane pod względem PR i medialnym, ale też dawały uczestnikom horrendalne jak na tamte standardy – nagrody.

Inauguracyjny turniej odbył się 26 września 1999 roku. Producent stolarki PCV, toruński Stamir, zainicjował, wespół z lokalnym Radio Toruń i redakcją Nowości, doskonały turniej, ze znakomitą obsadą. Pamiętajcie, że to wciąż były początki ekspansji światowej czołówki do polskiej ligi. W klubach startował jeden ścigant z wysokiego C, a do kompletu, w czasach KSM szczególnie, drugi najwyżej średniak, spoza czołówki GP, o ile klub zechciał ryzykować kontraktowanie relatywnie drogiego, a jednocześnie niepewnego w założeniach żużlowca. Otwieraliśmy się na świat coraz szerzej, a ów świat traktował nas coraz poważniej, choć w tamtych latach to wciąż liga angielska miała priorytet dla najlepszych zawodników globu.

Zatem turniej o kawałek szkła w Polsce musiał spełnić kilka warunków na wstępie. Po pierwsze nie mógł rozgrywać się o rzeczony kawałek szkła. Nagrody musiały kusić. Po wtóre, należało zadbać o dogodny, nie kolidujący ze startami na Wyspach, czy w Szwecji termin. Te warunki tytularny sponsor toruńskich zawodów, firma Stamir – spełnił. Przy tym nie zapomniał o skuszeniu publiczności. Zarówno radio, jak też Nowości już znacznie przed datą zawodów, zachęcały potencjalnych kibiców, organizując niemal codziennie konkursy z mniej lub bardziej cennymi nagrodami fundowanymi przez tytularnego darczyńcę, przy okazji czyniąc owemu pozytywny odbiór. To takie prekursorskie wtedy, a dziś powszechne współdziałanie na linii media – sponsor. 

W tej pierwszej odsłonie zadbano o głośne nazwiska z „zachodu” oraz czołówkę krajową, przy tym pozostawiając miejsce dla najlepszych pośród lokalnych matadorów, by publika miała też dawkę emocji. Co prawda duetowi Szwedów, słynących z zamiłowania do uciech życia, najwyraźniej, patrząc na rezultaty, zaszkodziła podróż promem, ale mimo słabej postawy Henki Gustafssona i Jimmy Nilsena, zrekompensowali tę niedyspozycję pozostali stranieri, z multimedalistą światowych aren – Hansem Nielsenem na czele. Duńczyk wygrał zawody w cuglach, zdobywając przy tym komplet punktów. Kto wie jak skończyłby się turniej, gdyby nie rozstrzygnięcie w, nomen omen, XIII gonitwie.

Na inaugurację IV serii spotkali się niepokonani dotąd Nielsen i toruński kangur Ryan Sullivan. Ten drugi nie wytrzymał pod maszyną startową. Dotknął taśmy i został wykluczony. Wygrał jeszcze swój ostatni start co pozwoliło wziąć udział w barażu o miejsca na pudle, ale Hansa nie udało się pokonać. Za plecami Nielsena ostatecznie trójka zawodników z 12 oczkami i… wszyscy z toruńskim rodowodem. Wspomniany Sullivan, mały wojownik Wiesław Jaguś i niewiele wyższy Robert Sawina. Im przyszło zmierzyć się w dodatkowym biegu o podium. Zwyciężył Australijczyk, przed Jagusiem. Tuż za czwartym Sawiną, kolejny z naszych młodych-gniewnych Sebastian Ułamek, niedawny jubilat. On pojechał ile mógł. Cztery dwójki okraszone biegowym zwycięstwem wystarczyły do zdobycia 11 punktów i V pozycji. Inni obcokrajowcy, a startowali m.in. Norweg Holta, Peter Karlsson, czy Antonin Kasper, bez objawów szwedzkiego wirusa, ale zbyt słabo, by zawojować. Turniej zakończył się organizacyjnym oraz marketingowym sukcesem, do tego zgromadził liczną widownię, a to zachęciło szefostwo firmy Stamir, by inicjatywę kontynuować.

W sezonie 2000 zadbano nie tylko o idealny niemal termin zawodów, z perspektywy potrzeb czołówki GP, ale też jeszcze bogatszą oprawę artystyczną i PR. Zawody rozegrane 6 sierpnia tamtego roku miały jednak swój dramatyczny finał. Ciekawostką niech będzie fakt, że przed zawodami redaktor naczelny Nowości – patrona medialnego, wręczył dwójce zawodników Apatora, sponsorowanych przez tę gazetę, nagrody za wkład w awans drużyny do czołowej czwórki. Sullivan i Kowalik otrzymali po dwie… opony. Takie to były czasy. Ale po kolei. Tym razem, pod nieobecność Nielsena, głównym magnesem miał być udział w zawodach Szweda Tony’ego Rickardssona. Jemu wirus promowy nie doskwierał i Skandynaw zdobył gród Kopernika wedle dewizy „veni, vidi, vici”. On jednak, w odróżnieniu od zwycięzcy sprzed roku, nie ustrzegł się wpadki. Na przywitanie z Toruniem wespół z Markiem Loramem przegrali „podwójnie” z naszymi asami. Jaguś i Ułamek rozpoczęli zawody z przytupem, jednak gubili punkty w dalszej fazie przez co nie dane im było bić się o czołowe lokaty na podium.

Tym razem organizatorzy zmienili nieco formułę zawodów. Czterech najlepszych po serii zasadniczej ścigało się w finale. I tu klops. Po XX biegach dwóch liderów po 12 (Rickardsson, Sullivan) i trzech kolejnych z 10 punktami. W pięciu nie pojadą, a cała trójka aspirująca do dwóch miejsc w biegu o wszystko miała identyczny zapis punktowy. Arbiter Ryszard Głód zastosował więc salomonowy wyrok. Zbilansował bezpośrednie starcia między zainteresowanymi. W ten sposób pech dopadł Petera Karlssona, a szczęście uśmiechnęło do Jacka Golloba i ponownie Sawiny. Finał był już jednak bardzo dramatyczny i zakłócił nieco świąteczny charakter zawodów. W pierwszym podejściu prowadził Szwed, którego naciskali Australijczyk i Jacek Gollob. Toruński kangur popełnił jednak błąd przy próbie ataku pod Rickardssona. Upadł, zaś jadący z tyłu Sawina minął Australijczyka, lecz wpadł na jego motocykl, co przypłacił roztrzaskanym obojczykiem. W powtórce pojechało więc tylko dwóch zawodników. Szwed ograł pilanina wówczas, starszego Golloba, zaś niezdolny po kontuzji… wrocławianin Sawina zajął trzecią pozycję. 

Przedostatnia edycja imprezy, zarazem pierwsza z udziałem Tomasz Golloba, miała miejsce w następnym roku. Tym razem poinformowano o niebotycznych nagrodach dla zwycięzców. Oprócz startowego, najlepsi otrzymali dodatkowe gratyfikacje, zaś triumfator mógł liczyć na zawrotną kwotę 5000 marek niemieckich, czyli ok. 10000 złotych obecnie. Wtedy to był solidny grosz w żużlu. Zadbano tradycyjnie o popisy artystyczne i konkursy dla kibiców, bowiem nie zmienili się patroni medialni imprezy, która już dorabiała się swojej marki i rangi i światowym speedwayu. Przed turniejem kibice mogli obejrzeć w akcji Czecha Maroslava Lisy’ego, specjalistę w trialu, który podczas pokazu jeździł… po trybunach toruńskiego stadionu.

Same zawody nie tylko dostarczyły emocji, ale też wiele radości miejscowym kibicom. Zwyciężył ulubieniec Torunia – Wiesław Jaguś, w pokonanym polu zostawiając drugiego Andreasa Jonssona i trzeciego na pudle – Tomasza Golloba. Ubiegłoroczny zwycięzca – Tony Rickardsson zaledwie piąty, po przegranym barażu o awans do finału. Sullivan ponownie czwarty, tym razem jednak bez dodatkowych „atrakcji”. Adams pechowo, bo z defektem na prowadzeniu w biegu o awans do barażu, zaś drugi w poprzedniej edycji Jacek Gollob, tym razem bezbarwny i daleko w klasyfikacji. Po zawodach chętnych do startu w następnej odsłonie zawodów nie brakowało, choć tym razem organizatorzy zadbali o dodatkowe skomplikowanie turnieju. 

Ostatnie zawody to 14 lipca 2002. Nagrody jeszcze zacniejsze. Obsada również. Zwycięzca mógł liczyć na zastrzyk w kwocie 3 500 euro. Wtedy jeszcze waluty stały wysoko i miały siłę nabywczą, więc równowartość w złotówkach nie kusiła tak, jak dolar czy euro. Do tego owo skomplikowanie polegało na wprowadzeniu formuły z ówczesnego cyklu Grand Prix, z tzw. eliminatorami i liczną rzeszą startujących. Dodajmy formuły, która się nie przyjęła i chyba nikomu nie przypadła ostatecznie do gustu. Zawodnicy narzekali. FIM się upierała, na szczęście krótko i dosyć szybko z chybionego wyraźnie pomysłu zrezygnowano, ale jeszcze nie w Toruniu.

Ten (pomysł) miał stanowić dodatkową atrakcję. Rozegrano 24 wyścigi, po których swoją pierwszą wiktorię mógł świętować Ryan Sullivan. Za nim Rickardsson i Tomasz Gollob. Na czwartej pozycji, lubiący ten tor i ten turniej Seba Ułamek, acz nadal bez pudła. Posłuchajcie jednak kto tam jeszcze się ścigał. Wiltshire, Świst, Loram, Adams, Protasiewicz, czy Jaguś to obsada jak w Międzynarodowych Indywidualnych Mistrzostwach Ekstraligi. Niestety, edycja z 2002 roku pozostała ostatnią w historii Stamir Cup. 

Firma mocno zaistniała dzięki żużlowi. Kibice obejrzeli emocjonujące turnieje w znakomitej obsadzie. O dodatkowe atrakcje zadbano zarówno w prasie dzięki konkursom poprzedzającym zmagania, ale też na stadionie dokładając oprawę artystyczną. Szkoda, że imprezy nie kontynuowano. Brakło pomysłów, weny, uznano, że efekt został osiągnięty, a może zwyczajnie biznes nie szedł już tak znakomicie? Bez znaczenia. Na pewno żal znakomitych zawodów.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

2 komentarze on Żużel. Zapomniane turnieje – Stamir Cup. Krótko, ale konkretnie i soczyście
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    1 Dec 2020
     5:17pm

    Ha ha ha. Chciał je chyba kontynuować pan Nawrocki ze swoim „Diamentowym Turniejem” tyle, że z kasą i samochodami coś się przestało zgadzać ㋡.
    Nareszcie wiem skąd się wzięły diamentowe zawody! „Stamir Cup” był inspiracją dla pana Nawrockiego. Ciekawe kto wyszedł na tym lepiej?

    Slawek
    1 Dec 2020
     5:48pm

    Nie sądzę, aby pan Nawrocki sam wpadł na ten pomysł😉, raczej ktoś mu to podał na tacy jako „gotowca”. Zapomniał jednak ten „ktoś” powiedzieć panu Nawrockiemu jak zachować się z klasą…

    Co do samego artykułu, to rewelacja włącznie z wynikami czołówki – poczułem jakbym tam był – koncertowo. No i to przeniesienie do czasów i samego życia na przełomie wieków to prawdziwa rewelka. Przypomniało mi się kilka filmów z tamtego okresu, bądź też nawiązujących do niego.
    Brawo, kolejny znakomity artykuł. Pozdrawiam.

Skomentuj

2 komentarze on Żużel. Zapomniane turnieje – Stamir Cup. Krótko, ale konkretnie i soczyście
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    1 Dec 2020
     5:17pm

    Ha ha ha. Chciał je chyba kontynuować pan Nawrocki ze swoim „Diamentowym Turniejem” tyle, że z kasą i samochodami coś się przestało zgadzać ㋡.
    Nareszcie wiem skąd się wzięły diamentowe zawody! „Stamir Cup” był inspiracją dla pana Nawrockiego. Ciekawe kto wyszedł na tym lepiej?

    Slawek
    1 Dec 2020
     5:48pm

    Nie sądzę, aby pan Nawrocki sam wpadł na ten pomysł😉, raczej ktoś mu to podał na tacy jako „gotowca”. Zapomniał jednak ten „ktoś” powiedzieć panu Nawrockiemu jak zachować się z klasą…

    Co do samego artykułu, to rewelacja włącznie z wynikami czołówki – poczułem jakbym tam był – koncertowo. No i to przeniesienie do czasów i samego życia na przełomie wieków to prawdziwa rewelka. Przypomniało mi się kilka filmów z tamtego okresu, bądź też nawiązujących do niego.
    Brawo, kolejny znakomity artykuł. Pozdrawiam.

Skomentuj