fot. archiwum Egona Mullera
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Witam Was moi kochani czytelnicy Po Bandzie. Dawno mnie nie tu nie było, ale takie życie. Ostatnie miesiące to był czas pracy nad moją autobiografią. Ci, którzy czytali, twierdzą, że jest niezła. W Niemczech ma się ukazać w maju, mam nadzieję, że niedługo potem będzie w Polsce. Prace trwają, więc ci, którzy będą chcieli się z nią zapoznać, muszą być cierpliwi. Pytanie, czy w ogóle będą tacy, których moje przygody zainteresują?

Dzisiaj będzie krótko, aby Was nie męczyć. Na pewno wszyscy czekacie, kiedy znów zawarczą motocykle i zacznie się prawdziwy sezon. Na szczęście już niedługo. U nas ci, którzy mogą, też już trenują. W miniony weekend były treningi pod pełnym reżimem sanitarnym na torze w Norden. Tak, tak, to ten sam tor, gdzie niby „fartem” zdobyłem tytuł mistrza świata. Życzę Wam wielu emocji w sezonie 2021 i niech wygra najlepszy. Albo Wasz faworyt.

Dziś będzie w temacie żużlowych niespodzianek, jakie w karierze spotykają każdego zawodnika. Ja sobie wybrałem dwie. Tę pozytywną i negatywną. Zawsze lepiej zaczynać od tych niemiłych.

Wiecie, że kiedyś byłem nawet dowożony na zawody żużlowe helikopterem? W dzisiejszych czasach to nic niezwykłego wynająć helikopter, ale kiedyś to było coś. Miałem zaplanowany udział w wyścigach na trawie w angielskim Hereford. Ja, jak to ja. Wstanę rano, pojadę na lotnisko. Tam w samolot do Anglii i z samolotu zawiozą mnie na lotnisko. Czyli powiedzmy terminarz napięty. Wszystko szło doskonale do momentu lądowania w Anglii. Wylądowaliśmy, przechodzę przez kontrolę celną, zabrali dokumenty i… po chwili wzięli mnie na bok. Nawet pomyślałem, że może jacyś kibice, może autograf i tak dalej. Nie spodziewałem się, że spędzę na lotnisku parę godzin, zanim się wyjaśni, że nie jestem przemytnikiem narkotyków, za którego mnie omyłkowo wzięli. Mieli jakieś portrety pamięciowe, dokumenty można podrobić, więc pasowałem do profilu prawdziwej poszukiwanej osoby. W końcu mnie przeprosili i puścili. Co z tego, że puścili, jak już wiadomo, że na zawody nie zdążę.

Dzwonimy do organizatora, mówimy jaki jest problem. Po chwili namysłu oddzwaniają na lotnisko i mówią, abyśmy z kierowcą jechali normalna drogą w kierunku Hereford, a oni szybko „skołują” helikopter. W jakiejś miejscowości mieliśmy znowu zadzwonić. Tak zrobiliśmy i się okazało, że w pobliżu już ląduje helikopter. Ja mam wysiąść z samochodu, wsiąść do helikoptera i nim dolecę prosto na stadion. Pamiętam doskonale, że lądowałem na środku murawy, ku zdumieniu widzów. Na swój pierwszy start nie zdążyłem, ale do drugiego wyjechałem już na motocyklu. Jak widzicie, przez narkotyki byłem mocno spóźniony i konieczny był helikopter. Swoją drogą popatrzcie jak „stał” wtedy brytyjski speedway. Było ich stać na helikoptery. 

Lądowanie Müllera w Hereford

Druga, miła niespodzianka. Miała ona miejsce podczas mojego udziału w zawodach Super Six Serie w 1975 roku. Zawody organizował ten, który miał głowę do biznesu, czyli Mauger. Był tam też Olsen, Briggs czy Autrey, a ściganie chyba w Johannesburgu. Wychodzę na murawę i widzę kibiców z transparentem „DER MSC Zweibrücken grüßt den Weltmeister Egon Müller” (tłum. Klub motorowy z Zweibrucken pozdrawia mistrza świata Egona Mullera). To była mega miła niespodzianka. Pojechać do Afryki i zobaczyć swoich kibiców. Rozmawiałem z tymi fanami po zawodach. Okazało się, że specjalnie, aby mnie dopingować, tak sobie ustawili w pracy urlop, aby być w Afryce, kiedy ja tam będę. Tak kiedyś żużel był w Niemczech popularny.  Pamiętam, że wygrałem tamte zawody. W kolejnych po starciu z Barrym Briggsem odniosłem kontuzję, po której zabrano mnie do Australii, gdzie dwa tygodnie mieszkałem w pięknej, położonej nad oceanem willi należącej do… moich fanów z Australii, ale to już wątek na kolejną szaloną historię. 

Zatem do następnego. Zdrowia!

EGON MULLER