Witam ponownie Moi Kochani. Żużel z lewej i z prawej, sezon wystartował, tak więc dzisiaj będzie w „okołospeedwayowych” tematach. Musimy trochę od warkotu silników odpocząć. Wielu mówi, że Egon Müller nie da sobie w kaszę dmuchać, a ja Wam opowiem jak mnie zrobiono kiedyś w „balona”. Jedyne pocieszenie, że dali się nabrać i więksi ode mnie.
W połowie lat 80. – tak więc niedługo po tym, jak zostałem mistrzem świata w Norden – jedna z firm eventowo-sportowych z Kassel organizowała duży sportowy show. Zaproszono do niego naprawdę dobre nazwiska – Netzer, Hoeness, Overath, Beckenbauer czy mistrzyni w łyżwiarstwie figurowym z 1981 – Denise Biellmann. Kogo tam nie było na „liście startowej”! Zaproszono też mnie, żużlowca Egona Müllera,
Przyznam się, że jak show organizowany był w zimie, to nie za bardzo miałem ochotę jechać specjalnie do Kassel. Skusiła mnie do podróżowania w mrozie odpowiednia gaża, a była ona naprawdę bardzo sowita. Przekraczała ona bowiem moje wynagrodzenie, które „krzyczałem” od organizatorów zawodów żużlowych, a tajemnicą nie jest, że ja się dobrze ceniłem. Motocykl hamulców nie ma, a życie i zdrowie ma się tylko jedno. Zaproszenie przyjąłem, a bilety na wieczór z niemieckimi gwiazdami sportu rozeszły się jak ciepłe bułki. Cały czas jednak ze względu właśnie na niebagatelną wysokość wynagrodzenia miałem jakieś dziwne przeczucia. Myślałem sobie, że to nie może być prawda – taka kasa za chwilę występu.
Pojechałem do Kassel. Wszystko, o dziwo, przygotowane mega profesjonalnie. Piłkarze grali w piłkę, żonglowali, ktoś tańczył, a ja musiałem tylko motocyklem przeskoczyć nad samochodem. W momencie, jak show zbliżało się do końca, a ja już byłem po swoim występie wyluzowany wysłałem swojego przyjaciela Lupo do biura organizatora, aby ustawił się w kolejce po pieniądze za występ. Lupo niespodziewanie szybko wrócił i mówi do mnie, że w kolejce stoi ośmiu innych uczestników show, a biuro zamknięte na cztery spusty. Pomyślałem sobie, że to chyba jakiś żart.
Przedstawienie jeszcze trwa, pełna hala, zabawa na całego, a tu co – pieniędzy nie będzie? Jak się szybko okazało, organizator zniknął, prawdopodobnie razem z całą kasą. Zaczęliśmy wszyscy myśleć, co tu zrobić i postanowiliśmy „gościa” szukać po mieście. Ktoś nam powiedział, gdzie lubi bywać. Wsiadłem w samochód i nagle do mnie dosiadł się… Franz Beckenbauer i we dwójkę objeżdżaliśmy knajpy w Kassel, szukając jegomościa. Oczywiście na próżno. Ani widu, ani słychu. Po paru godzinach daliśmy sobie spokój i każdy z nas wściekły pojechał w swoją stronę.
Po paru latach, gdzieś się w Monachium, spotkałem się ponownie z Beckenbauerem i spytałem się, czy odzyskał swoje pieniądze za tamten występ w Kassel. Okazało się, że ani słynny piłkarz, ani nikt inny swojej gaży nie zobaczył i za friko zabawialiśmy parotysięczną publiczność. Bilet wstępu kosztował 25 marek. Łatwo więc policzyć, ile „spryciarz” na nas zarobił. Co najlepsze, później wyszło na jaw, że firmy, które prowadził jegomość plajtowały, a on chyba na koniec swojej działalności postanowił zrobić prawdziwy show, aby być zapamiętanym. Rzadko bowiem się zdarza, aby jednocześnie tyle gwiazd sportu nabić w butelkę.
Czego nauczyła mnie ta historia? Ano tego, że sprawdza się porzekadło „nie wszystko złoto, co się świeci”, o czym i Wy pamiętajcie, jak będziecie mieli przed oczami interes życia…
EGON MULLER
Żużel. Transfer do PGE Ekstraligi? Młody Duńczyk zabrał głos!
Żużel. Polonia rozgromiła kolejnego rywala. „Takie mecze są bardzo trudne”
Żużel. Zabrał głos w sprawie wypożyczenia do innego klubu. Co z nowym kontraktem?
Żużel. Orzeł Łódź wzmocni się juniorem? Trener o rozmowach i blamażu w Lesznie (WYWIAD)
Żużel. Ten transfer wypalił, Niemiec zachwycony PSŻ! Teraz chce medalu SGP 2
Żużel. Cook z odnowionym urazem? Ominie mecze w Anglii!