Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Emocje towarzyszące rozgrywkom żużlowym to bez wątpienia coś, co przyciąga kibiców. Rzadko jednak fani speedwaya mają wiedzę o sprawach zakulisowych, które najczęściej zawodnicy odsłaniają w momencie, kiedy nie mają już one wpływu na rzeczywistość. Jedną z ciekawych historii dotyczącą przekładania spotkań ligowych wyjawił jeden z byłych zawodników.

– Było takie spotkanie Unii Leszno z Włókniarzem Częstochowa, które z racji pogody nie mogło dojść do skutku. Było parokrotnie przekładane. Ostatecznie PZM ustalił jego termin na czwartek przed turniejem Grand Prix w Terenzano. Kompletnie mi to nie pasowało, ale nie miałem wyjścia. Zmieniłem swoje plany i postanowiłem jechać z Częstochowy prosto do Włoch. Na jakieś maksymalnie trzy godziny przed meczem, kiedy już byłem w Częstochowie, zadzwonił do mnie Nicki Pedersen. W czasie rozmowy powiedziałem mu, że mecz nie jest odwołany i pojedziemy go dzisiaj za wszelką cenę. Nicki był bardzo zaskoczony. Spytał mnie, co mam na myśli. Mówił, że przecież tor jest „gówniany”, a po chwili dodał od siebie, jak gdyby nigdy nic, że jest gotowy do odlotu z Luton samolotem, który podstawiła mu Częstochowa. Okazało się, że Nickiego w Anglii widział tego dnia Ryan Sullivan, który doskonale wiedział, że Nicki ma jechać tego dnia dla Częstochowy. Ostatecznie oczywiście wyszło tak, że mecz po raz kolejny został odwołany, a ja niepotrzebnie przejechałem pół Europy, bo z góry było wiadomo, że meczu po prostu nie będzie. Nie pasowało to bowiem ani Pedersenowi ani Hancockowi, którzy powiedzieli działaczom Częstochowy, żeby robili co chcą, ale oni dwa dni przed Grand Prix nie będą się ścigać. Oni spokojnie zajmowali się w czwartek swoimi sprawami, a ja siedziałem w Częstochowie nie wiedząc tego, co oni wiedzieli wcześniej – wspomina na łamach swojej autobiografii Leigh Adams. 

Zdaniem Australijczyka, nie była to jedyna dziwna sytuacja, która za czasów jego startów wydarzyła się w polskich rozgrywkach.

– Była też taka historia, gdy kluby wyznaczały godziny spotkań, że klub z Wrocławia ustalił godzinę rozpoczęcia meczu bardzo wcześnie. Oni wiedzieli, że jadę dzień wcześniej gdzie indziej i nie mam odpowiednich połączeń lotniczych. Drużyna z Leszna postanowiła więc, że dostarczy mnie z Warszawy zorganizowanym samolotem. Pomyślałem sobie, że to fajnie z ich strony. W Warszawie pojechaliśmy na lotnisko krajowe i tam się okazało, że mam wsiąść do małego samolotu, który służył do ciągnięcia szybowców. Nie było wyjścia. Nałożyłem nauszniki, wsiadłem i ostatecznie doleciałem. Na stadionie bez ogródek powiedziałem ówczesnemu trenerowi gospodarzy, że chyba są „d*******”, ustalając na przekór godziny meczu. Odpowiedział mi ze stoickim spokojem, że gdyby tylko dostali sygnał z mojego klubu, że będą problemy logistyczne, to na pewno by go przełożyli na późniejszą godzinę. Podobnych  historii w Polsce było zapewne zdecydowanie więcej i pewnie każdy klub „kombinował” po swojemu – twierdzi Adams.