fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Simon Wigg doskonale wiedział, jak radzić sobie na torze oraz z mediami. To właśnie on jako jeden z pierwszych zawodników wprowadzał marketingowy profesjonalizm w żużlu. Co ciekawe, we wspomnieniach Andrew Edwardsa można doszukać się ciekawych epizodów z życia Wigga. Jednym z nich było korzystanie z usług lekarzy zwanych „szalonymi”, ze względu na niekonwencjonalne metody leczenia. Naturalnie wszystko po to, aby jak najszybciej pojawić się na torze po kontuzji.

 

– „Wiggy” był ekstrawertykiem, showmanem i do tego wszystkiego świetnym jeźdźcem, który wzniósł profesjonalizm w tym sporcie na nowy poziom. Simon w pewnym momencie „nawrócił się” na psychologię sportu, dietę i ćwiczenia. Slavi Petkovsky to człowiek, który mu w tym pomagał. Pewnego razu Simon na skutek zablokowania przepustnicy podczas zawodów w Niemczech doznał wręcz rozdarcia łydki. Wtedy szybko skontaktował się ze Slavim. On wstrzyknął mu sterylizowaną wodę w mięsień łydki. Wspominał wtedy, że czuł, jakby łydka miała eksplodować. Mówił też, że wolałby się rozbić 100 razy niż poddać leczeniu. To było straszne, ale ostatecznie dobrze zadziałało. Zabieg Slaviego ponownie otworzył mięśnie zawodnika i uruchomił krążenie – wspominał Andrew Edwards.

– Zabieg ten pomógł w szybkim powrocie na tor i wywalczeniu w 1993 roku tytułu mistrza świata na długim torze. Urodzony w Jugosławii ekspert od fitnessu i leczenia był przez jednych uznawanych za geniusza, przez innych za wariata. Jego techniki pracy z pacjentami bywały dziwne. Jeden z jego podopiecznych wykonywał pompki nad ostrym długim narzędziem, inny był bity kijem bejsbolowym w określone miejsca ciała. Przed rozpoczęciem ćwiczeń Slavi zaklejał sportowcom taśmą oczy i usta. Choć w ten poziom wtajemniczenia Simon nigdy nie wszedł – dodawał Edwards. 

Były brytyjski dziennikarz podkreślił również, że Wigg owszem, zarabiał na żużlu, ale kosztowało go to wiele poświęceń i godzin w trasie. Wręcz niezwykły i pełen przygód był jeden z wyjazdów zawodnika.

Podróż rozpoczęła się w poniedziałek, kiedy mechanik Brett Walton i jego przyjaciel Nick Capper załadowali do swojego siedmiolitrowego Forda Econoline pięć fabrycznych maszyn Jawy. Pierwszy dzień to rejs promem z Ramsgate do Dunkierki i podróż na spotkanie na długim torze w niemieckim Altrip. Około godziny 19 ekipa była już 500 mil od Dunkierki i zatrzymała się w hotelu. Następnego dnia treningi na długim torze rozpoczęły się już o 8 rano. Rekord toru miał 13 lat, ale Wigg zdołał go pobić. Imprezę obserwowało wówczas 10 000 osób. Dzień później „podróżnicy” przejechali w furgonetce następne 200 mil – pisał Edwards.

Kolejne zawody podczas tego wyjazdu odbyły się na oświetlonym długim torze w Vechcie, a Wigg zajął w zmaganiach drugie miejsce za Karlem Maierem. Następny dzień żużlowiec spędził na czyszczeniu motocykli, zanim wraz z swoimi kompanami ruszył w drogę do Czech. Furgonetka Wigga znów przejechała 500 mil, a jakość dróg mocno się pogorszyła. Dzień wolny zawodnik i jego team spędzili na zakupach w Pradze.

– W kolejnych zawodach Simon startował w meczu ligi czeskiej, w którym jechał dla Pilzna przeciwko Pardubicom. Był na najlepszej drodze do 15-punktowego maksimum, ale przez błąd przepuścił jednego rywala, ponieważ myślał, że to jego kolega z drużyny. Następny postój miał miejsce w Wiedniu, oddalonym o kolejne 400 mil. Stamtąd furgonetka ruszyła w podróż do Miszkolca na Węgrzech, gdzie Wigg startował w półfinale kontynentalnym. Po zawodach Simon odebrał pieniądze z FIM – 125 funtów – które wystarczyły jedynie na opłacenie rachunku hotelowego. Potem zaczął się mozolny powrót do domu – relacjonował Andrew Edwards.

Podróż się niezwykle dłużyła, ale Brytyjczyk zdążył wrócić do domu na czas. – Niezwykłe 1300 mil przez Wiedeń, co zajęło kolejne 26 godzin. Wigg wrócił do domu o 16:30 kolejnego dnia i odkrył, że jego dziewczyna Charlie została przewieziona do szpitala w Milton Keynes, bowiem zaczęła rodzić. „Dotarłem tam w samą porę, aby być świadkiem narodzin naszego pierwszego dziecka, Abigail, 30 minut po północy. W końcu położyłem się do łóżka o 4:30, czując się niezwykle zmęczonym, ale dumnym tatą!” – napisał mi później Simon – wspominał Edwards.